Obrona Polski (fragmenty)

Częstokroć oburzałem się, że Jan Barclay w książce pt. Obraz charakterów tak haniebnie naród nasz opisał, a raczej osławił. Skarżyłem się też na obojętność, iż dotąd nikt nie wystąpił z obroną skrzywdzonej ojczyzny przed tak wielką obelgą i oszczerstwem. Na to mi odpowiedziano z wielu stron, abym wykonał sam to, czego żądam od innych, i abym zabrał się do tej pracy, której podjęcie uważałem za tak konieczne dla honoru i dobrego imienia naszego narodu. Długo ociągałem się z tym przedsięwzięciem, ile że wydawało mi się rzeczą mocno spóźnioną teraz dopiero zbijać to, co napisano przed laty. Lecz, owszem, nastawali moi przyjaciele, twierdząc, że każda książka jest nowa dla tych, którzy ją po raz pierwszy czytają, i że nie należy naśladować niedbalstwa poprzedników, którzy zaraz po wydaniu książki nie odpowiedzieli; że dalej tym bardziej nie powinno się odkładać responsu, gdyż, z jednej strony, milczenie wobec tych, dotąd nie odpartych, zarzutów może być poczytane raczej za dowód ich uznania aniżeli pogardliwej obojętności, z drugiej zaś strony, autor, tak nam niechętny, mógłby zwabić wielu czytelników swym stylem nieuczonym może ani męskim, lecz dzięki taniej formie i bujności, według zdania niektórych, miłym, w rzeczywistości zaś napuszystym. Albowiem postanowiwszy zupełnie zerwać ze sposobem pisania starożytnych, tak dalece odstąpił od dawnego stylu prostego i naturalnego, że upstrzył swe dzieła sztuczkami i frazesami, szychem obdarzył niezbyt biegłych i nie znających prawdziwej wymowy krytyków. Z tych więc przyczyn zamierzam dokonać obrazoburstwa, nie owego, znanego ze złej sławy jako narzędzia herezji, ale tego niewinnego, i łatwo wykażę, że to, co o nas on powiedział, jest mylne i w wysokim stopniu kłamliwe, że napisał to czy przez nieznajomość rzeczy, czy też podyktowała mu tak złośliwość i pogarda. Słowa jego jednym ciągiem przytoczę, następnie kolejno będę je roztrząsał.

Jan Barclay w VIII rozdziale dzieła pt. Obraz charakterów:

qt Na północ od Węgier znajduje się Polska, ciągnąca się stąd do morza i granicząca z Rusią. Kraina, rozpostarta na tak wielkiej przestrzeni, prawie nigdzie nie piętrzy się górami. Nazwę swą wywodzi od równiny, którą słowem scytyjskim nazywają pole. Bezmierne tam ciągną się niwy, zimą śniegiem grubym okryte. Po jego stopieniu się wydają one plony, które idą nie tylko na pożytek tubylców, lecz, spuszczone na morze, niosą pomoc w lata nieurodzaju jałowym włościom na wybrzeżach Bałtyku. Wśród ostrych zim marznie ziemia i rzeki okrywają się lodem, albowiem gwałtowny wiatr północny, szalejąc jak na morzu, nie wstrzymany żadnymi górami, zaostrza znacznie klimat. Dodajmy jeszcze do tego sąsiedztwo północy i słabnięcie siły słońca, szczególnie z nastaniem zimy. Sama natura użyczyła pomocy w postaci niezgłębionych puszcz leśnych, których drzewo, rzucone na ogień, chroni mieszkańców tej ziemi od zimna. Prócz tego w mrocznych ostępach lasów żyje wiele zwierząt, których skóry, służące do podbicia szat, uchodzą za bardzo kosztowne. Tymi dwoma sposobami chronią się w zimie. Inną jeszcze korzyść ciągną ze swych lasów. A mianowicie wszędzie tam występują w wielkiej liczbie ogromne roje pszczół. Żyją one dziko i nie wymagają żadnej opieki, nie otrzymują pokarmu czy schronienia. Mieszkają w wydrążonych konarach lub pniach dębowych; tam budują woskowe domy i wypełniają je najlepszym miodem. Stąd dochód znaczny a łatwy dla kraju. Kupcy wywożą wosk, Polacy zaś sami z miodu sporządzają napój, który poczytują za przysmak.

Rzeki i bagna zalewają niektóre okolice do tego stopnia, że w lecie prawie dojść do nich nie można; na czas, gdy w zimie woda zamarznie, posiadają wozy, które łatwo prześlizgują się po gładkim lodzie; w ten sposób jeżdżą po kraju i to jest pora najlepsza do handlu, kiedy obcy się do nich zjeżdżają, kupują wosk, futra i cokolwiek wartościowego rodzi się w tak zimnym klimacie. Częsty jest brak kamieni do budowy domów, używają więc drzewa na ściany i pokrywają słomą, wyjąwszy ludniejsze miasta i zamki możnowładcze, zbudowane jak tylko ów kraj potrafi najlepiej.

Polacy przeważnie wiodą ciężkie życie z powodu ostrego klimatu; naród ten nie ma obyczajów urobionych według wytwornego sposobu życia w naszym wieku – i stąd ich usposobienie jest nieco surowsze. W gospodach podejmują cudzoziemców sposobem jakżeż odmiennym od naszego. Wiodą do pustej izby, gdzie pospolicie światła dostarczają otwory wybite w ścianach, gdzie hula wiatr i mróz; nie ma tam łóżek do spoczynku ani stołów rozstawionych do jedzenia. Do ściany przybite długie kołki, na których podróżni wieszają swe sakwy. Na ziemię ściele się słomę i ona zastępuje w tych gospodach posłanie. Przeto ci, którzy przez kraj ów mają jechać, tak się do drogi gotują, jakby dom cały ze sobą obwozić mieli. Wiozą ze sobą pożywienie, na kolasach umieszczają łóżka, aby, przyjęci w tych pustych domostwach, sprzętami swymi zabezpieczyli się przed zimnem i głodem.

Naród to zrodzony do gwałtów i swawoli, którą wolnością nazywają, tak dalece, że dopiero niedawno zarzucili niesłychanie barbarzyńskie prawo, od wieków im służące; przestrzegali mianowicie tego, aby ten, kto zabije człowieka, był zwolniony od odpowiedzialności przed sądem, jeśli na leżącego trupa rzuci niewielką ilość pieniędzy, którą określała ta sama ustawa. Czyżby ustanowili tak marną cenę za życie ludzkie, gdyby, z powodu gwałtowności swojego temperamentu, przelania krwi ludzkiej nie uważali za lekką zbrodnię! Nienawidzą nazwy samej nie tylko niewoli, ale nawet słusznego i prawowitego rządu. Króla siłą i orężem naginają do przestrzegania praw ojczystych. Szlachta uposażyła się sama w nieszczęsne przywileje, na podstawie których może bezkarnie szkodzić sobie wzajemnie, zwłaszcza, że panujący nie ma na tyle władzy, aby ukarać jej występki. Najbardziej w siebie wierzą; nie mniejsza jest żądza swobody w obyczajach i w życiu grubiańskim niż w rzeczach religii i Boga. Chcą, aby o tych sprawach mogli myśleć bez obawy i rozprawiać dowolnie, prawdopodobnie wskutek niesłychanego zadufania w sobie, bo się wstydzą iść pod cudzym przewodnictwem. Stąd rozdarte umysły i zaraza wszelakich błędów, którymi tylko zostały skażone obyczaje dawnych wieków. Każdy stara się o chwałę swego rodu, zwłaszcza jeśli natrafi na cudzoziemców lub pozbawionych własnego majątku. Polacy są skłonniejsi do okrucieństwa raczej niż do przebiegłości i ulegają częściej podstępom niż przemocy.

Tyle powiada o nas Barclay. Mało zaiste dla zobrazowania charakteru, zbyt zaś wiele dla oszkalowania i zelżenia naszego narodu. Aby kolejno rozważyć jego słowa, przytoczymy początek jego wywodu:

Na północ od Węgier znajduje się Polska, ciągnąca się stąd do morza i granicząca z Rusią.

Ten opis Polski jest zbyt mało mówiący i powierzchowny, jeśli chodzi o jej położenie, rozległość i granice. Wypadało go jednak naszkicować, chociaż z lekka tylko. Ale by nie wydawać się zbyt surowym sędzią, uważam, że należy przebaczyć autorowi brak dbałości o dokładność geograficzną, gdyż opisuje charaktery ludów, a nie położenie krajów. Niech jednak wie czytelnik, że cokolwiek od bałtyckich wybrzeży i granic Niemiec do grzbietów Karpat i Dniestru, stąd przez stepy czarnomorskie aż poza Dniepr graniczny z Moskwą, zamknięte jest olbrzymim okręgiem ziemi i morza – to wszystko, powtarzam, obejmuje się imieniem Królestwa Polskiego. I nie będę wyliczał poszczególnych prowincji, które to i kiedy zrosły się w ciało wspólnego już narodu; praca ta wymaga osobnego tomu, który należy kiedyś dla dobra ojczyzny opracować, bo dotąd mało o nas napisali geografowie, a to, co jest, roi się od błędów.

Kraina rozpostarta na tak wielkiej przestrzeni prawie nigdzie nie piętrzy się górami.

Polska nie jest krainą górską oprócz okolic przyległych do Węgier i do Wołoszczyzny oraz kilku innych. Lecz Tatry, Karpaty i Bieszczady bez wątpienia ciągną się długim łańcuchem, nie ustępując wysokością Alpom czy Pirenejom.

Nazwę swą wywodzi od równiny, którą słowem scytyjskim nazywają „pole”.

Wywód ten i geneza imienia naszego, aczkolwiek przez wielu jest przyjęta, słusznie jednak wywołuje niedowierzanie. Któż bowiem może powiedzieć, że naród wziął sobie imię z tak błahej przyczyny i że to sam je sobie z własnej woli nadał? Albowiem jeśli wywodzą je od swojskiego dla nas wyrazu, tym samym stwierdzają, że nie obcy nadali nam imię. Dlatego prawdopodobniejsza wydaje mi się teoria Kromera, który je od Lecha wywodzi i mówi, że Polakami nazwano nas jako następców Lecha. Gdyż wszystkim prawie narodom jest to wspólne, iż imię biorą od jakiegoś sławnego a znamienitego wodza. Zdaniem niektórych, od wspólności z Kościołem łacińskim zwali nas Lachami Rusini, którzy trzymali się wiary greckiej; dotąd wiadomo, że „po lacku” oznacza: według obrządku łacińskiego. Stąd okazałoby się, że imię to ludu jest rzeczą nową, przyjętą wraz z religią chrześcijańską, o której nigdzie nie wspominali dawniejsi autorowie. Lecz dlaczego Barclay mówi, że nazywamy się od scytyjskiego słowa „pole“, a nie raczej od słowiańskiego? Skąd dowiedział się, że słowo to jest scytyjskie? Ja nie wiem doprawdy. Zaiste przepowiada naprzód i „już od początku będąc przekonany“ wmawia w nas, że jesteśmy ludem scytyjskim. […] Teraz zaś, aby dowieść, że one są różne od Scytów, uważam, że wystarczy jeden lecz najwalniejszy dowód zgodności języka i mowy, który to dowód całą tę kwestię wyczerpująco rozstrzyga. Nic bowiem lepiej nie określa czy dane plemiona są tego samego czy odmiennego pochodzenia, niż język, który jest zaiste węzłem łączącym ludy, najpewniejszym znamieniem i cechą tego samego rodu; zwłaszcza jeżeli jest pierwotny i niezepsuty przymieszkami wędrujących plemion.

 Bezmierne tam ciągną się niwy, zimą śniegiem grubym okryte.

Wszystko to i wiele innych rzeczy, o czym dalej, wynajdujesz i przeolbrzymiasz w tym celu, aby znaleźć coś do zganienia. Największe śniegi ma Moskwa, u nas często tak ich jest mało, że życzymy sobie, aby pokryły pola i zabezpieczyły zasiewy przed niszczącą siłą mrozu. Kiedy indziej zaś i u nas zima jest śnieżna, ale tego samego doświadcza i Germania. Często też wyczytasz u starożytnych historyków o śniegu gallickim, jako właściwości tego kraju, tak, że weszło to w przysłowie.

Inną jeszcze korzyść ciągną ze swych lasów, mianowicie wszędzie tam występują w wielkiej liczbie ogromne roje pszczół. Żyją one dziko i nie wymagają żadnej opieki, nie otrzymują pokarmu czy schronienia. Mieszkają w wydrążonych konarach lub pniach dębowych; tam budują woskowe domy i wypełniają je najlepszym miodem. Stąd dochód znaczny a łatwy dla kraju. Kupcy rozwożą wosk, Polacy zaś sami z miodu sporządzają napój, który poczytują za przysmak.

Opowiadanie to o pszczołach jest błędne, w wielu szczegółach fałszywe. Trzeba bowiem wiedzieć, że w Polsce żyją dwa ich gatunki, domowy i leśny. I oba (tu leży pierwszy błąd Barclaya) wymagają troskliwej opieki. […] Co do napoju, który my nazywamy miodem sytnym lub pitnym, to dodam, że nie tylko u nas się go używa, ale i w Niemczech, zwłaszcza zaś na Pomorzu i w Danii, a nawet i starożytnym był on dobrze znany, gdyż Pliniusz mówi, że „miód pitny w późnej starości przechodził w wino“.

Polacy ciężkie wiodą życie z powodu ostrego klimatu.

Powiedziałem już, ze klimat nasz jest identyczny z klimatem najkulturalniejszych ludów. Wpływa on nie tyle na charakter człowieka, ile na zioła, zboża, czy warzywa. W jakimkolwiek miejscu świata żyć będziesz, zawsze tak samo jesteś oddalony od nieba i jeśli pamiętasz, że z niego pochodzisz i jeśli zamyślasz doń powrócić, łatwo przyznasz, iż żadnego nie może mieć wpływu „pod jakiem żyć będziesz niebem“. Nie widzę innej przyczyny prócz niedoświadczenia, z powodu którego wmawia w nas, że życie mamy ciężkie. Bo też będąc zawsze pochopnym w sądach, idzie w tym za przyrodzoną swą skłonnością. Ponieważ czy to sam lekkomyślnie uwierzył, czy też złośliwie chce tylko, by inni wierzyli, że na najdalszej mieszkamy północy, że ziemia nasza jest niepłodna, zarosła lasem, bagnami zeszpecona, do takiego też kraju przystosowuje przymioty jego mieszkańców, i czyni je odpowiadającymi warunkom jego własnej ojczyzny. Cóż mam odrzec? Zaiste nic innego, jak powołać się na to, czym się Polacy wsławili. A mówię śmiało, że nie tylko dla odparcia oszczerstw, ale i dla osiągnięcia sławy nie może być nic korzystniejszego dla nas, jak aby nas lepiej poznano. Przy tym łatwo by się okazało, że żyjemy w całym wykwincie i szlachetności, nie pogrążeni w miękkim sybarytyzmie, chociaż wygodnie i w dostatku. Nie ustępujemy innym ludom, owszem widzimy u nich liczne braki.

Stąd i obyczaje tego ludu nie dojrzały do cywilizacji naszego wieku.

O ileż dokładniej określiłby to jako marność. Bo co tylko jest u nas pięknego i przynoszącego chlubę, zebraliśmy w licznych podróżach, gromadząc to niby pszczoły. Oby nam tylko w miejsce miodu nie zrodziły się z tego trucizny i różne duszne choroby! Bo też czy wielu znalazłoby się takich, którzy by świadomie zgodzili się wraz z Ulissesem (jak powiada autor epigramatów) przejechać mimo Syren „co karą wesołą są dla żeglarzy“. Zaiste prawdą jest, iż jak wykwint i kulturę, tak i błędy wzięliśmy od was. Jednak na ogół nie przejęliśmy się waszymi, to jest francuskimi obyczajami. Galia bowiem najpiękniejsza z ziem (co trzeba przyznać) teraz sama prawie zdaje się ton nadawać wszystkim ludom Europy, prócz Hiszpanów, w ozdobach i ubraniu. Cokolwiek ona wynajdzie albo wprowadzi, to uważa się za piękne i modne. Rozbudzona skłonność właściwa narodowi przy duchu wszechstronnie uzdolnionym zasługuje na sławę elegancji i na naśladowanie. Lecz sama poklaskiem się pyszniąc, zbyt bezwzględnie wymaga od innych przestrzegania swoich obyczajów, a sprzeciwiających się potępia. Według mego zdania „i głupia i niecna ta miłość własna godna jest kary“. Tam bowiem nie żyje się wcale tak, aby ten sposób życia innym należało podawać jako regułę.

Aby jednak nie wydawało się, że ganię obce obyczaje, a własne rozmyślnie pomijam, objaśnię pokrótce sposób naszego życia. Po pierwsze szlachta polska nie mieszka po miastach, to zostawia kupcom i rzemieślnikom. Każdy mieszka na wsi w posiadłościach ojcowskich, co jest wielką ochroną, jak zobaczymy, cnoty i poczciwości. Jakkolwiek siedzimy na wsi, życie nie mija nam w bezczynności, zajmujemy się sprawami Rzeczypospolitej lub pracami domowymi. Pierwsza działalność jest szlachetna, nawet świetna, druga zaś poważna, niewinna a miła. Jeśli chodzi o sprawy publiczne, to jeździmy na sejmiki, z prawem głosu a nawet sprzeciwu. Szerokie tam pole dla wielkoduszności, pozyskania sławy, udowodnienia miłości ojczyzny i pracy dla dobra ogółu. Tam bowiem strzeżemy praw, tam o wszystkim wydajemy sądy, protestujemy, nie pozwalamy, tam radzimy z dziwnym umiarkowaniem, między uszanowaniem dla władzy a ojcowską wolnością, nad dobrem ojczyzny. Tam przede wszystkim doskonalimy nasz ustrój i kierujemy nim; tym sposobem nabywa młodzież szlachecka doświadczenia i mądrości, aby ich kiedyś używać dla dobra Rzeczypospolitej z wielką sławą zdolności, rozsądku i wymowy. Używa zaś ich z rzadką, u innych ludów niezwyczajną chwałą. Najpoważniejsi mężowie, z senatorskiego, czy rycerskiego stanu, wygłaszają zdania pełne mądrości, godne poznania przez obcych. I składają wielkie, szacowne przykłady owej starożytnej stałości, jak niegdyś Rzymianie (lecz w krótkim tylko czasie, nie za cesarstwa). „Jak odmienny ustrój państwowy, niż u innych narodów? U których w zarządzie politycznym, nic ludzkiego, nic prostego, nic szlachetnego, sławnego, dzielnego i wolnego“ (Cicero) […] Sejmiki, to pierwsze pole pracy dla Rzeczypospolitej. Drugie zaś niemniej świetne to sądy, zwane trybunałami, od których już niema apelacji. Tam stajemy się współuczestnikami najwyższej władzy publicznej, wyrokując o mieniu i honorze, a nawet o życiu samym współobywateli. Gdy bowiem władcy zaprzątnięci byli obowiązkami panowania i nie mogli wykonywać sądów w tak obszernym Królestwie, zezwolili na prośby obywateli i dla ich potrzeby, aby szlachta wybierała sobie sędziów i przed ich forum przekazali pewne sprawy. W oznaczonym więc dniu obiera się po dwu albo po jednemu z każdego powiatu. Ci, gdy się zejdą, zatrzymują przez cały rok władzę znaczną, bo przenoszącą nawet nieco władzę królewską, znamienitą cieszą się powagą i poszanowaniem, zastrzeżonym przez liczne ustawy, zachowanym zaś i chronionym w codziennej praktyce i za zgodą szlachty, dla której są owe sądy jedyną ostoją i zabezpieczeniem wolności. I czemużby być nie miały? Zaiste czy to dla wykonania sprawiedliwości, czy to dla uniknięcia przemocy jednostki, czy wreszcie dla zachowania równości, przekazujemy sądy tym, którzy nie mogą nadużyć tak wielkiej władzy. Albowiem jest ona krótka — na rok jeden — a prawo zastrzega, aby nie mogła przedłużać się za pomocą ponownego wyboru. Trzecią zaś sposobność zajmowania się sprawami Rzeczypospolitej stanowi to, czego wymaga od każdego jego urząd i obowiązki z nim związane. Mamy bowiem urzędników dla sądzenia sporów granicznych, których zwą przewodnikami stanu rycerskiego. Są sędziowie ziemscy, są wreszcie stróże bezpieczeństwa publicznego, zwani starostami i między nich podzielone jest sądownictwo. Wreszcie do tego dodać należy niektóre nadzwyczajne funkcje publiczne, naznaczone powagą sejmów, lecz tylko chętnym, bo nie wolno nikogo zmuszać, ani nakładać mu przemocą jakichkolwiek obowiązków.

Takie są mniej więcej publiczne zajęcia pokojowe, którym się oddajemy. Gdy zaś zagraża jakaś wojna, wielu ochotnie chwyta się żołnierki. I nie tylko siebie chętnie ofiarowują, ale wedle możności zaciągają na własny koszt liczne chorągwie piesze i konne, i śpieszą ojczyźnie z pomocą w potrzebie. Rzecz dziwna i nie wiem, czy u innych ludów dziś lub dawniej praktykowana. Nie wspominając już dawniejszych wypraw, niedawno temu, gdy Koniecpolski ciągnął na Tatarów, oprócz zwyczajnego żołnierza Rzeczypospolitej, którego się utrzymuje na wypadek nagłej potrzeby, miał w obozie 18 000 dobranego wojska, nadesłanego przez panów prywatnych, które wojowało na koszt własny. Jak się stąd okazuje, tam, gdzie państwo nie jest posiadłością dziedziczną i własnością jednostki, ale społeczeństwem związanym prawami i wspólną ojczyzną mieszkańców, tam wszyscy troszczą się o dobro powszechności. Jakżeż inaczej jest, gdzie rządzą owi samowładcy czy panowie, gdzie walczy tylko najemny lub zmuszony żołnierz, gdzie niema innych dochodów, jak wyciśnięte przemocą na opornych, którzy sądzą, że to, co oddają państwu, jest stratą.

Aby już przejść do drugiej części naszego życia, powiem najpierw, że nikt nie ma zamiaru tracić chwil odpoczynku na gnuśności i próżnowaniu, ani ci, którzy mają czas wolny między zajęciami publicznymi, ani też inni, którzy żyją dla siebie jako starodawne plemię. Poważne owo, jak wspomniałem, zajęcie miłe jest i niewinne. Albowiem przepędza się czas na pracach gospodarskich, gdy każdy starannie uprawia swą ojcowiznę, użyźnia ją i wedle dostatku zdobi, nie wstydząc się zupełnie tego, jak i innych zajęć wiejskich, bo wiemy, że nawet najniższymi trudnili się wielcy ludzie, a „ziemia nieraz cieszyła się — jak mówi Pliniusz — że orał ją pług uwieńczonego laurem poety lub wodza-triumfatora“. Albo też zabawiamy się polowaniem, za którem przepadamy. Prócz tego wiele czasu poświęca się lekturze, obowiązkom przyjaźni, czy odwiedzinom wzajemnym lub wreszcie życiu wolnemu od trosk i zgryzot. Tacy ludzie mówią i myślą z naszym Kochanowskim: „W ojcowskiej przebywam wsi, żegnaj mi więc zwodniczy dworze; nie zatrzymasz mnie już największymi obietnicami. Wolność jest mi jako gemmy i igrzyska, jako złotonośna woda Lidyjskiej rzeki. Tu nie czekam niczyjego skinienia, ani nie czuwam na progu, obijając boki o twarde odrzwia. Nie czekam pańskiego głodu, aby zacząć jeść, nie toruję nikomu drogi w tłumie. Nie układam życia wedle cudzych zasad, wolno mi rozporządzać czasem według własnego zdania“. I inne pochwały, które wyśpiewuje wytwornie sławny poeta na cześć życia wiejskiego. Jak prawdziwie powiada tragik: „żaden inny sposób życia nie jest tak swobodny i niewinny, żaden tak skrupulatnie nie pielęgnuje dawnych obyczajów, jak ten, który opuściwszy mury miejskie, lubuje się polem“.

Dodam z całą słusznością, że to wszystko stwierdzić można na przykładzie Polski, gdyż stałe jej zamiłowanie w uczciwości i pobożności, obyczaje nacechowane na ogół starodawną cnotą i umiarkowaniem, przypiszę niczemu innemu, jak temu, że stoimy z dala od błędów, które wywołuje trwałe owo a bezczynne współmieszkanie w miastach. Stąd pochodzi, że niema u nas tej deprawacji i zepsucia obyczajów, jakie zaraża ducha innych ludów. Stąd też mamy spokój publiczny, nie wywołujemy spisków, walki stronnictw, zamieszek, ani wreszcie wojen „domowych, gdyż każdy jest królem w swym domu, gdy ma gdzie odpocząć mile a uczciwie, gdy umysł zajmuje troska o chwilę bieżącą; ten nie pora się rzeczami próżnymi, ani też o nich nie myśli, „nie służy królowi, ani mu nie zagraża, bo niema w tym żadnych widoków, ani obaw z tego powodu“.

Taką jest obrona obyczajów i zwyczajów Polski przed oszczerstwami Barclaya. Nie piękności nam brak, ale marności. Ukochaliśmy bowiem rzeczy poważne i ich trzymamy się. Wam, dla których (aby użyć słów Seneki) „każdy żart jest cenny, którym nawet po upływie młodości, choć skronie przyprószy siwizna, pozostają dziecinne nawyczki, a którzy na starość piłką się bawicie”, wam, powtarzam, pozostawiamy te wszelkie krasy i pozwalamy nimi się cieszyć, bez cienia zazdrości lub chęci współzawodnictwa z naszej strony.

Na podstawie wydania: Ł. Opaliński, Wybór pism, tłum. K. Tyszowski, oprac. S. Grzeszczuk, Wrocław – Kraków 1959. (oryginalne wydanie łacińskie: Polonia defensa contra Joannem Barclaium, Gdańsk 1648).

Ilustracja: źródło: link; czas dostępu: 22:00 dnia 29.10.2016 r.