W poszukiwaniu formy rzymskiej

(czasopisma)‎

mediach i okolicach rozgrywa się następny akt sporu o tak zwaną demokrację. Jedni niby niszczą, drudzy niby bronią – mało kto wie, czego i po co. Tymczasem gdzieś obok, na obszernych łamach rocznika redaktorzy „Teologii Politycznej” skłaniają nas do zastanowienia, czy owa demokracja – będąca w praktyce dyktaturą większości, kultem instytucji i porządkiem zrodzonym z pozytywizmu prawniczego – jest rzeczywiście czymś, o co warto toczyć te krwawe boje. I czy nie mamy czasem w swojej wspólnotowej tradycji, w swoich bogatych dziejach, ale także w swojej polskiej tożsamości współczesnej pierwiastków bardziej szlachetnych i godnych większej atencji? Wędrówka przez kolejne artykuły tomu My, Rzymianie rozbija czarno-biały obraz, za pomocą którego coraz częściej przedstawia się nam bieżące sprawy.

Cóż to zatem mogłyby być za pierwiastki? „Katolicyzm (w sferze ducha) – pisze we wprowadzającym artykule Dariusz Karłowicz – republikanizm (w obszarze politycznego ideału i doświadczenia) oraz łacińskość (w dziedzinie kultury duchowej i cywilizacji)”. Brzmi to jak oczywistość, gdy uwzględni się perspektywę historyczną i zaakceptuje jej doniosły wpływ na współczesność. Z drugiej strony, tym, którzy chcieliby zaprojektować Polskę w duchu nowoczesności takie wytyczenie najważniejszych dla naszej wspólnoty rysów musi wydawać się anachroniczne, opresyjne, może nawet niebezpieczne. Te dwa stanowiska określają pole, na którym toczy się dzisiaj gra o polskie dusze. Można by zatem przyjąć – z czym pewnie zgodziliby się apologeci nowoczesności – że poruszanie się po tym polu i zbliżanie się do jednego bądź drugiego stanowiska zależy od indywidualnych decyzji, od powiedzenia sobie, kim chcę być. Najnowszy tom „Teologii Politycznej” pokazuje jednak z całą stanowczością, że wspólnotowa tożsamość, nie jest (lub jest w bardzo małym stopniu) kwestią wyboru. W podstawowym wymiarze zależy zaś od realnie istniejących, długotrwałych procesów, których pochodzenie i zasięg przekraczają z pewnością zdolności projekcyjne nie tylko poszczególnych jednostek, ale i całych filozoficznych szkół. Procesami, które ukształtowały tożsamość polską są w tym znaczeniu właśnie katolicyzm, republikanizm i łacińskość składające się na – jak to nazywa Karłowicz – formę rzymską.

Rzymski katolicyzm nie sprowadza się tu do kwestii wiary. Chodzi raczej o – mówiąc słowami Brzozowskiego, które cytuje w artykule poświęconym jego późnej myśli Tomasz Herbich – pewien fakt społeczny, zasadę wspólnotowego trwania, która znajduje potwierdzenie w tym, co istnieje realnie (choć oczywiście nie zaistniałaby ona bez pierwotnego doświadczenia religijnego, co autorLegendy Młodej Polski doskonale rozumiał). „Zwrot ku Kościołowi – twierdzi Herbich – wiąże się w myśli Brzozowskiego z odkryciem katolicyzmu jako tego, co kulturze naszego kręgu cywilizacyjnego gwarantuje trwałość i dziejową ciągłość oraz rzeczywistą sprawczość w historii”. Ta trwałość objawia się między innymi w tym, że Kościół jest gwarantem istnienia instytucji i struktur politycznych. Jest także pomostem łączącym Polskę z kulturą łacińską, ponieważ – notuje w Pamiętniku Brzozowski – „jest najrzetelniejszą, o wiele rzetelniejszą i o wiele zupełniejszą niż renesans spuścizną starożytności”. Stanowi w końcu swego rodzaju bezpiecznik ustroju republikańskiego. Karłowicz pisze:

Właśnie mające źródło w katolicyzmie pojmowanie polityczności jako celu pośredniego[…]ratuje polskość z jednej strony przed totalitarną pokusą uniwersalnych utopii urzeczywistnionych, z drugiej zaś – przed zapałem do absolutyzacji narodu”.

Stąd pochodzi moralny wymiar polityki, jej aksjologiczny punkt odniesienia.

Polski republikanizm to w głównych punktach: „podmiotowość wspólnoty politycznej, równowaga sił, samoograniczenie władzy i umiłowanie wolności (zwłaszcza tej do tworzenia kształtu własnego domu)”. Ukształtowany w XVI i XVII wieku, wywodzi się w prostej linii z tradycji antycznego Rzymu, przyniesionej za pośrednictwem włoskiego renesansu, którego elity polskie tamtego czasu – wyjeżdzające na studia najczęściej do Włoch – były bezpośrednimi uczniami. Warto dodać, że ideał polityczności, który głosili Modrzewski, Goślicki, Petrycy, Fredro (Andrzej Maksymilian) równie dużo, co rzymskim retorom, zawdzięczał Arystotelesowi. W artykule Doroty Pietrzyk-Reeves (autorki książki Ład rzeczypospolitej. Polska myśl polityczna XVI wieku a klasyczna tradycja republikańska) czytamy: „Dominowało przekonanie, że moralne podstawy ładu politycznego (cnota) mają znaczenie kluczowe dla jego trwania, co nadaje polskiemu republikanizmowi specyficznego charakteru”. Do cnót należał miedzy innymi obowiązek służenia dobru wspólnemu, ten charakterystycznie polski ideał wolności „do”, który sprawia, że ludziom spoza naszej wspólnoty (a także i jej wyrodnym synom) trudno pojąć powody naszych chaotycznych konfederacji, straceńczych powstań, temperatury dyskusji o polityce. Jednak prawdziwe zaangażowanie obywatelskie jest spoiwem narodu, które przydaje się zwłaszcza w chwilach próby, bo – jak powtarza za Fredrą Krzysztof Koehler – wolni obywatele znacznie lepiej bronią państwa niż zaciężne armie. Podczas gdy w kraju wolnym nie strach jest, żeby każdy miał broń i robił „zbrojne popisy”, to w państwie rządzonym autorytarnie boją się uzbroić lud, żeby nie zwrócił się przeciwko władcy, poza tym „bezbronny łacniej się daje powodować”. Gwarantem wolności są zaś w Polsce nie wola króla, a prawa, przy czym prawa rozumiane bardziej jako obyczaj ustalony przez przodków niż produkt prawniczej inżynierii. Im bardziej obyczaj ten daleki jest od dosłownych carskich ukazów, tym bardziej musi być pilnowany, bo jedno przekroczenie powszechnej praktyki może podkopać cały system zasad. Nawiasem mówiąc, przypomina to chyba w jakimś stopniu dzisiejszy system prawny w Wielkiej Brytanii, również mocno uzależniony od obyczaju.

Łacińskość to przede wszystkim kultura. Złożona z dwóch elementów: chrześcijaństwa i dziedzictwa antyku. „Za sprawą katolicyzmu – pisze Dariusz Karłowicz – kultura antyczna stała się integralnym elementem polskiego życia – nie tylko na poziomie architektury, literatury czy wyobraźni narodowej, lecz także w sferze praktyki duchowej, kategorii myślenia, aksjologii, samej koncepcji myślenia”. Wystarczającym dowodem na żywotność tego dziedzictwa są intelektualne genealogie naszych największych twórców: Kochanowskiego, Mickiewicza, malarzy XIX stulecia, Herberta czy Miłosza. Ale łacińskość to także obyczaj, życie codzienne, gdyż „świadomi czy nie – religii uczyliśmy się od św. Augustyna, polityki od Marka Tuliusza, rolnictwa zaś od cystersów (a więc Ksenofonta czy Wergiliusza)”. Nie bez znaczenia są też takie fakty, że ciągnie nas na włoską prowincję, że czujemy się tam dobrze, że jesteśmy tam prawie u siebie. Można chyba nawet zaryzykować tezę, że właśnie na poziomie obyczaju przenieśliśmy najwięcej z tej formy rzymskiej. Albowiem polskie życie, ze swoim niezbywalnym rysem przednowoczesnym, mimo ciągłego podmywania fundamentów naszej wspólnoty (zabory, komunizm, współczesne ideologie) ma się całkiem dobrze.

Tylko co z tego wynika? Czy z okruchów tamtych tradycji, które tkwią w naszej tożsamości może wyrosnąć nowa polska wspólnota? Czy ta wspólnota ma prawo żyć w dzisiejszej Europie? Cóż, są to pytania chyba niepotrzebne. Albo inaczej, nasze próby odpowiedzi na nie nic nie zmienią. Bo, jak pisał Stanisław Brzozowski:

Możemy być zdania, że wola zbiorowa Polski byłaby o wiele wyższą, głębszą, gdyby wytwarzana była bez udziału katolicyzmu; tymczasem jednak, jedyna znana nam i rzeczywista zbiorowa wola wytwarzana jest z jego współudziałem”.

Sądzę, że można by odnieść tę myśl do całej formy rzymskiej. Możemy negować jej istnienie, możemy projektować polskość wbrew niej – lecz to ona nas stworzyła, to ona istnieje w nas w sposób rzeczywisty – i prędzej czy później zawsze da o sobie znać.