Trudno chyba o gwarniejsze miasto niż wakacyjny Sopot. A w tym wakacyjnym Sopocie o tłumniejsze miejsce niż plac będący zakończeniem ulicy Monte Cassino i wyjściem na tzw. skwer kuracyjny, a dalej na molo. Turyści idący w różnych kierunkach, głośni, roześmiani. Rodziny z plażowym ekwipunkiem. Modnie ubrane dziewczyny w towarzystwie nie mniej modnych chłopaków. Setki stoisk z pamiątkami – bursztynową biżuterią i chińszczyzną. Tabuny ulicznych grajków. A pośród tego wszystkiego, w otoczeniu dwóch lokali o swojsko brzmiących nazwach (Unique Club and Lounge oraz Billy’s American Restaurant) stoi sobie Państwowa Galeria Sztuki. Na afiszach zaś obraz przedstawiający młodzieńca na białym kucyku i duży napis – „Kossakowie”.
Jest to wystawa godna podziwu przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, organizatorom udało się zebrać ponad dwieście obrazów z wielu różnych miejsc (m.in. Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki, Muzeum Narodowego w Krakowie, Muzeum Narodowego w Warszawie, Fundacji PBG). Po drugie, przedmiotem zainteresowania stały się nie tylko dzieła najsławniejszych przedstawicieli malarskiego rodu, Wojciecha i Juliusza, ale również mniej znanych Leona, Jerzego i Karola Kossaków. Toteż wchodząc do chłodnych sal Galerii, wchodzi się niejako w rodzinną genealogię, tym bardziej, że obrazom towarzyszą przedmioty osobiste artystów (głównie Wojciecha) oraz kilka eksponatów związanych z żeńską linią Kossaków, tj. Marią Pawlikowską-Jasnorzewską, Magdaleną Samozwaniec i Zofią Kossak Szczucką.
Dla porządku wypada więc może w paru słowach przypomnieć ową genealogię. Najstarsi, Leon i Juliusz to rodzeni bracia. Pierwszy z nich, zawodowy żołnierz walczący m.in. w korpusie generała Bema na Węgrzech i armii Garibaldiego we Włoszech – był artystą amatorem o wielkim talencie, malował głównie sceny batalistyczne. Umarł bezdzietnie. Drugi, o którym będzie jeszcze mowa, miał piątkę dzieci, w tym syna Wojciecha. Ten z kolei – najsławniejszy z rodziny – był ojcem Jerzego, Marii (Pawlikowskiej) i Magdaleny (Samozwaniec). Brat Wojciecha, Stefan, miał syna Karola. Był on najmłodszy z wspominanych, najsolidniej wykształcony artystycznie, z czasem też najbardziej odbiegł od stylu Kossaków i zasłynął głównie jako malarz-huculista. Grono dopełnia Zofia Kossak-Szczcucka, córka Tadeusza, czyli brata-bliźniaka Wojciecha.
Kształtów temu, co później nazwano stylem Kossaków, nadał Juliusz. Urodzony w 1824 roku należał on do drugiego pokolenia romantyków i jego kariera artystyczna odzwierciedla tę przynależność. O jego talencie początkowo głośno zrobiło się na Podolu i Wołyniu, gdzie malował najpierw dla Dzieduszyckich, a później także dla wielu innych magnackich rodów („Z kolei Braniccy – pisał – nie chcieli mnie puścić i tam malowałem i konie, i psy, i wilki, i Kozaków”). Szczególnie interesowały go sceny historyczne i konie – te dwa tematy pozostaną na zawsze dominantami rodzinnego stylu. Z Józefem Brandtem przygotowywał się do zobrazowania Odsieczy Wiedeńskiej. Koni – ich anatomii, ruchu, zachowań – uczył się od Piotra Michałowskiego. „I tak zawód mój zacząłem” – stwierdza Juliusz. Później przyszły wyjazdy do Paryża i Monachium, gdzie wzbogacał swoją wiedzę o malarstwie. Przez pewien czas mieszał w Warszawie, by w 1869 osiąść na stałe w Krakowie i dać początek słynnej „Kossakówce” – rodowej siedzibie.
Popularnym tematem obrazów Juliusza były sceny codzienne, obyczajowe, rodzinne. Jak na Powrocie z koszenia traw ukazującym gromadkę dzieci generała Hauke – trójkę młodszych na wozie drabiniastym, na sianie i starszego chłopca na kucyku – wracających z sianokosów. Sielski ten obrazek ma w sobie i elementy portretowe, i fragment wiejskiego pejzażu, i studium dwóch koni – stanowiących nieodłączny element sceny. Występują one, tzn. konie , także w Jarmarku na Pradze pod Warszawą. Tu jednak są elementem dynamicznym, który nadaje scenie żywiołowości, ruchu, nie do końca kontrolowanej energii – z pojawiającymi się gdzieniegdzie wyspami spokoju, jak śpiący na wozie handlarz czy elegancki dżentelmen dobijający targu. Życie dworskiej wsi, powiązane ściśle z porami roku obrazuje zestaw ilustracji do Roku myśliwca Wincentego Pola: mamy tu więc zimowy atak wilków, wiosenne polowanie na kaczki, lipcowe żniwa czy wrześniowy wypas krów, w końcu także poruszające błogosławieństwo podczas mszy polowej z miesiąca zmarłych, listopada.
Twórczość Juliusza Kossaka to także sceny historyczne – kronika XIX-wiecznych walk o niepodległość. Są to często bohaterskie (np. Władysław Sanguszko pod Grochowem), ale i tchnące ciepłą bezradnością (np. Wierny towarzysz) obrazy z pola bitwy, ujęcia realistyczne, rzeczowe. Ale jest także rodzaj mitologii narodowej (np. Hasło i odzew – przegląd nocny) magicznej, mglistej nieco legendy ku pokrzepieniu serc. Dzieło protoplasty malarskiego rodu pełniło bowiem rolę przekaziciela i wskrzesiciela polskich wartości w czasach najtrudniejszych. Ukoronowaniem tego dzieła był późny cykl ilustracji do Pieśni Legionów, czyli naszego dzisiejszego hymnu, wydany w formie albumu przez Altenberga we Lwowie. Jak mawiał Stanisław Witkiewicz o Juliuszu: „Cokolwiek żyło w obszarze Polski, wszystko to żyje i żyć będzie w dziełach Kossaka”.
Kontynuatorem tradycji zapoczątkowanej przez Juliusza, był jego syn Wojciech urodzony w ostatni dzień grudnia 1856 roku w Paryżu. Owo połączenie – krwi Kossaków i Paryża – sprawiło może, że należał on do śmietanki towarzyskiej kraju na przełomie XIX i XX wieku.
Na te ogromne sukcesy towarzyskie wpływ na pewno miał urok osobisty, znakomite formy towarzyskie, wrodzona dystynkcja, a nade wszystko wspaniała powierzchowność, które uzupełniały temperament i poczucie humoru, znawstwo koni, pasja automobilowa, namiętność do brydża, nonszalancja stroju (fantazyjnie zawiązany krawat, kapelusz borsalino). |
W twórczości konsekwentnie podążał wyraźnie wytyczoną ścieżką, z której nie mogły go zwieść młodopolskie mody i awangardowe eksperymenty. Malował ludzi (Portret Teresy Sapieżyny, Studium dziewczyny), sceny rodzajowe (Ułan i dziewczyna, Burza, Portret konny Aleksandry i Włodzimierza Saysse-Tobiczyków) – w końcu wielokrotnie i w wielorakich ujęciach sceny polskiej batalistyki: wojny napoleońskie, Olszynkę Grochowską, Somosierrę. Zachowując manierę malarską ojca, Wojciech Kossak idzie przecież w stronę mniej wyrazistej kreski, złagodzenia konturów, rozmycia kolorów. Samo to nadaje wielu jego dziełom aurę sennej wizji. W dwójnasób widać ją jednak w obrazach, które są wizjami par excellance, jak Sułkowski pod Piramidami (błyskotliwy dowódca, adiutant Napoleona wpatrzony w potężną głowę Sfinksa) czy Wizja żołnierska – szarża w lesie (przed oczami drzemiących kawalerzystów przesuwają się dawne formacje wojsk: ciężka średniowieczna konnica, skrzydlata husaria, napoleońscy ułani).
Ów wymiar wizyjny potęguje się jeszcze bardziej w obrazach sygnowanych przez Jerzego Kossaka (Cud nad Wisłą, Huzar z koniem w pejzażu zimowym), który zresztą przez pewien czas tworzył wspólnie z ojcem. Popularność Wojciecha i wynikająca zeń liczba zamówień sprawiła bowiem, że powstało coś na kształt „fabryczki” Kossaków – Jerzy przygotowywał obraz z grubsza, a Wojciech cyzelował go i podpisywał swoimi inicjałami. Ta „fabryczka” miała też konieczność niejako finansową. Żyjąca na wysokiej stopie rodzina Kossaków utrzymywała w tamtym czasie „nie tylko krakowską Kossakówkę, lecz także niewielki dom-pracownię w Zakopanem, willę w Juracie, pracownię w warszawskim hotelu Bristol […] Kolejny problem finansowy stwarzały córki zwane kukłami – Lilka i Madzia, które wychodziły za mąż, rozwodziły się; potrzebne były pieniądze na unieważnienie małżeństw, na eskapady zagraniczne, pobyty w Nicei i Monte Carlo, na dobre samochody, futra”. Zakłopotany Wojciech mówił nawet: „Żebym tylko nie zbankrutował przez te kochane córki”, lecz zaraz dodawał z prawdziwie polską beztroską: „ale myślę, że będzie na wszystko”.
Jakże inna na tym tle – ale chyba równie polska – wydaje się biografia stryjecznego brata „kukieł”, Karola Kossaka. Po studiach malarskich w Wiedniu i Krakowie (u Kazimierza Pochwalskiego) zamieszkał we Lwowie, a w końcu osiadł w Tatarowie na Huculszczyźnie. Tam malował akwarele portretujące codzienność huculskich górali. Tchną one prostotą wiejskiego życia, pokazują trud i urok pracy. Czuć w nich wielkie duchowe pokrewieństwo z „pejzażową” częścią twórczości Juliusza Kossaka.
Życie i dzieło Kossaków – to rzecz zupełnie niezwykła. Można zarzucać im – co wielokrotnie czyniono – stereotypowość, konserwatyzm, brak twórczego rozwijania wyuczonego stylu, kopiowanie tych samych technik i motywów. Nie sposób zaprzeczyć jednak, że bez ich malarstwa – podobnie jak bez twórczości Mickiewicza, Sienkiewicza, Żeromskiego – stracilibyśmy bezpowrotnie znaczną część polskiej kultury. Kultury, do której dzięki Bogu możemy się odwoływać, stojąc na sopockim deptaku przed Unique Club i Billy’s Restaurant.