Opoczno – miasto rodzinne

Opoczno to moje miasto rodzinne. W najdawniejszej zachowanej księdze ślubów parafii św. Bartłomieja – jest to najstarszy z istniejących kościołów opoczyńskich – na pierwszej stronie, w pierwszym wierszu, pod rokiem 1790 widnieje niejaki Grzegorz Suskiewicz, który dnia 30 stycznia poślubił Urszulę Jelonkównę. Pan młody miał lat czterdzieści jeden, panna dziewiętnaście. Przynajmniej od tamtych czasów (a pewnie i wcześniej, ale o tym wiadomo niewiele) Suskiewiczowie żyli w Opocznie, rodzili się, umierali, żenili, zmieniali zawody i miejsca zamieszkania. Aż po początek XX wieku, kiedy to wielu przodków rozjechało się po bliższej okolicy i nieco odleglejszych stronach. Ale nawet dzisiaj w miasteczku nad Wąglanką mieszka wciąż kilku krewniaków (chociaż siódma woda po kisielu).

O tym wszystkim nie wiedziałem jednak jeszcze kilka lat temu, do czasu spotkania z pierwszym rodzinnym genealogiem – Arturem Brzozowiczem, ojcem znanego dziennikarza muzycznego, Grzegorza, i bliskim krewnym mojego dziadka. Spotkania długo nie udawało się zorganizować, a gdy już miało ono dojść do skutku, dzień przez zaplanowanym terminem wuj Artur dostał udaru i wylądował w szpitalu. W końcu spotkaliśmy się dopiero kilka miesięcy później, gdy wrócił już nieco do siebie, choć pozostały pewne problemy z mową. Urywanymi zdaniami opowiadał mi więc, jak przez wiele lat grzebał w papierach urzędowych, parafialnych, rodzinnych – zapełniając białe plamy drzewa geologicznego. Mówił o swoich pościgach za księdzem z Żarnowa, aby wydobyć od niego poszukiwane księgi; i o historii pradziada Ignacego, który podczas pierwszej wojny światowej, stacjonując z armią austriacką w Wiedniu i sprzątając cesarski park, znalazł perłę księżniczki, za co został później sowicie wynagrodzony. Nie starczyłoby tego tekstu, żeby przytoczyć wszystkie opowieści wuja Artura. Pod koniec spotkania przekazał mi swoje zapiski i dyskietkę z danymi. W tych danych znalazłem później informacje o Tomaszu Suskiewiczu, które to informacje zapoczątkowały moje własne poszukiwania i odkrycie opoczyńskiego szlaku rodzinnego. Sprawiły także, że zacząłem bywać w Opocznie – a wizyty tam stały się z czasem czymś podobnym do sentymentalnych odwiedzin Kielc, gdzie się urodziłem, czy rodzinnego (ze strony mamy) Opatowa.

***

 „O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju” – powiada XI księga Pana Tadeusza o czasach, gdy Litwa szykowała się na przyjście Napoleona. Ale i Opoczno było w tamtym okresie świadkiem wzmożonych patriotycznych nastrojów. W 1809 świętowano przyłączenie miasteczka do Księstwa Warszawskiego; była uroczysta msza święta, po niej procesja, która przeniosła z kościoła do ratusza napoleońskiego orła (godło państwowe), zakończona odśpiewaniem Te deum. Niedługo potem obchodzono urodziny Napoleona i ślubowano mu wierność. W roku 1812 – czyli roku „owym” – „deputaci na sejmik powiatowy, obradujący w Opocznie pod przewodnictwem Bartłomieja Rudzkiego, zawiązali natomiast konfederację, potwierdzając przysięgą przywiązanie do cesarza Francji”.

Miasto liczyło wtenczas trochę ponad dwa tysiące mieszkańców, z czego więcej niż połowę stanowili Żydzi (ta proporcja utrzymywała się zresztą przez cały wiek XIX). Zabudowę tworzyło 229 domów, w większości drewnianych i parterowych, co wynikało także z tego, że przy dużym zawilgoceniu terenu niechętnie budowano z okolicznych skał wapiennych. Istniały dwa rynki i osobna dzielnica żydowska. Była to społeczność – jak wspominał Pinchas Eilon – „najczęściej biedaków, dla których zamożność była czymś tak odległym, jak Wschód od Zachodu. Większość z nich była skupiona w żydowskim getcie. Było to jedno z nielicznych miast w Polsce, w którym była ulica Żydowska”. Ale stosunki narodowościowe nie rysowały się chyba tak ponuro, jak można by wnioskować z przytoczonego fragmentu. Żydzi zajmowali się głównie krawiectwem, prowadzili też szynki i handlowali; w 1811 roku działało w mieście jedenastu kupców. Chrześcijanie trudnili się szewstwem, kowalstwem, wielu utrzymywało się z rolnictwa. Były to główne gałęzie lokalnej gospodarki. Do tego dochodziły korzyści płynące z położenia na przecięciu traktów handlowych, z południa do Gdańska prowadzącego przez Oksę, Małogoszcz, Radoszyce, Końskie i Inowłódz; oraz ze wschodu na zachód, na Śląsk i do Wielkopolski, przez Radom, Przysuchę i Sulejów. Przejezdni korzystali z opoczyńskich zajazdów z wyszynkiem napojów alkoholowych.

qt Magistrat posiadał prawo szynkowania piwa i wódki w granicach miasta […] Prowadziły one ostrą walkę ekonomiczną z karczmami starościńskimi pn. Wójtowska (na Starym Mieście) i Zazdrość (przy folwarku miejskim), przyciągającymi chętnych niższymi cenami.

Chociaż wielu mieszkańców zalegało z zapłatą podatków, budżet miasta rok rocznie notował nadwyżkę pieniężną, którą przekazywano do Banku Polskiego w Warszawie na oprocentowany rachunek.

W początkach XIX wieku istniała w Opocznie murowana synagoga – budynek ten stoi do dzisiaj, przy ulicy Zjazdowej, mieszcząc sklep z materiałami budowlanymi (wcześniej było tam kino) – drewniany cheder [żydowska szkoła], łaźnia i dwa żydowskie cmentarze. Chrześcijanie mieli dwie świątynie: wspomniany już kościół św. Bartłomieja oraz mały drewniany – św. Marii Magdaleny. Wokół tego drugiego istniał (i nadal istnieje, podobnie jak sam kościółek, pełniący funkcję kaplicy pogrzebowej) cmentarz, który kilkadziesiąt lat później otoczono murem.

Po tym cmentarzu chodziłem wielokrotnie w poszukiwaniu rodzinnych grobów. Któregoś razu, było to jesienią pięć lat temu, stałem przed grobem Suskiewiczów i Brzuchowskich. Obok mnie przystanęła starsza pani i przez dłuższy czas przyglądała się, co robię; w końcu zapytała, dlaczego fotografuję grób jej rodziny. Powiedziałem, że to także moja rodzina i od słowa do słowa ustaliliśmy, kto jest kim. Była to pani Julia Kowalska, córka Marii z Suskiewiczów Ciesielskiej, urodzona w latach 20. XX wieku. Zaprosiła mnie do swojego mieszkania, gdzie bardzo namawiała na kanapki i herbatę, i pokazywała zdjęcia swojej rodziny. Okazało się przy okazji, że jej mężem był Wojciech Kowalski, syn Stanisława Albina Kowalskiego, słynnego opoczyńskiego pedagoga, twórcy szkolnictwa konspiracyjnego i powojennego. Wśród zdjęć była także fotografia mamy pani Julii, Marii, ze swoją siostrą Apolonią z Suskiewiczów Kłodawską. Były one dwojgiem z dziewięciorga dzieci Wincentego Suskiewicza, urodzonego w 1855 roku, ławnika sądu opoczyńskiego.

Czasy napoleońskie to także początek opoczyńskiego szkolnictwa. Staraniem ówczesnego burmistrza, Jana Amszyńskiego, w roku 1811 otworzono pierwszą szkołę elementarną, którą finansowano ze składkowych pieniędzy mieszkańców Opoczna, Gorzałkowa i Woli Załężnej oraz z dotacji pochodzącej z miejskiego budżetu. Środki te przeznaczano na pensję nauczyciela, pomoce szkolne i wynajem lokalu. Edukacja nie była obowiązkowa. Do szkoły uczęszczało początkowo kilkadziesiąt dzieci, w roku 1817 było już ponad stu uczniów, chrześcijan i Żydów. Nauczyciele zmieniali się w początkowym okresie często i sprawowali się różnie, na przykład niejaki Szneyder, piastujący to stanowisko w 1819 roku, „zasłynął awanturami wywołanymi pod wpływem alkoholu”. Dopiero jego następca, Jan Nepomucen Albrycht, przez ponad dwadzieścia lat swojej działalności przysłużył się rozwojowi szkoły, „nawet w roku 1831 rewolucyjnym, gdzie wszędzie szkoły elementarne ustały, młodzież sobie powierzoną ciągle i nieoderwanie uczył”. Kilka lat po roku rewolucyjnym otworzono również szkołę dla rzemieślników. Majstrowie mieli urzędowy obowiązek posyłać do niej swoich czeladników. Nauka odbywała się w niedzielę, gdyż w pozostałe dni uczniowie pracowali. W 1839 roku uczęszczało do szkoły: 15 szewców, 5 stolarzy, 4 ślusarzy, 2 krawców i jeden bednarz.

Opoczno miało wtenczas dwa szpitale, jeden żydowski (pod numerem 227) i jeden chrześcijański (pod numerem 122, u zbiegu Końskiego Targu i ul. Kuligowskiej; był on wyjątkowo wilgotny, ale dobrze wyposażony, posiadał osiem sal dla chorych). Czołowym lekarzem był chirurg, Jan Nepomucen Tarnopolski, praktykujący wcześniej w Krakowie i Warszawie. Wspomagało go kilku felczerów i cyrulików. Miasto posiadało także aptekę. Pracownicy związani z lecznictwem stanowili, obok duchownych obu wyznań, nauczycieli i notariusza, elitę umysłową miasta, która liczyła zapewne 30-40 osób.

W drugiej dekadzie XIX wieku topografię miasta wyznaczała siatka ponad dwudziestu ulic posiadających nazwy zwyczajowe (Kołomurna, Błotna, Ku Młynowi) i oficjalne (Inowłodzka, Stare Miasto, Warszawska) oraz jednolitą numerację domów. Za najlepsze lokalizacje uchodził Rynek, okolice zamku, ulice Szewska, Błotna i Piaseczna. W roku 1812: burmistrz Jan Amszyński mieszkał pod numerem 34, na Długiej; w Rynku pod 14 obywatel Tomasz Saski, trzy domy dalej jego brat Tomasz; mieszkanie przy Żydowskiej 255 należało do Herszla Fuxa, krawca, a numer 125 przy tejże ulicy do Bereka Junga, kotlarza. Dnia 9 sierpnia tegoż roku „umarł w domu swoim pod numerem 131, mieszkający na Targowicy” Grzegorz Suskiewicz.

***

„W latach osiemdziesiątych ubiegłego [XIX] wieku – pisze w swojej książce o Kielcach Jerzy Jerzmanowski – powstanie styczniowe było już wspomnieniem. Najlepiej pamiętał je w Opocznie, osiadły tu rejent Józef Hübner, uczestnik walk. Prawie umierającego wydobyła go rodzina z warszawskiej cytadeli”. Opoczno znalazło się poza głównym nurtem działań powstańczych. Wiadomo jedynie, że już kilka lat wcześniej działała w mieście komórka konspiracyjna. Zagadką pozostaje, dlaczego Opocznianie nie zorganizowali w 1861 roku antyrosyjskiej manifestacji, których wiele przetoczyło się wtedy po kraju (choć rok później wystawiono przy ulicy Piotrkowskiej 59 kapliczkę upamiętniającą tamte wydarzenia). Po rozpoczęciu Powstania, gdy z miasta wymaszerowały wojska rosyjskie, zostało ono zajęte przez oddział Józefa Łakińskiego (stanowiący część wojsk Langiewicza). Mianował się Łakiński naczelnikiem sił zbrojnych powiatu opoczyńskiego. Aby powiększyć swój oddział zarządził powszechną mobilizację młodych mężczyzn, co wzbudziło niechęć do władz powstańczych, zwłaszcza wśród okolicznych chłopów. Zresztą oddział Łakińskiego po kilku dniach opuścił miasto, na wieść o nadciągających jednostkach majora Dońca-Chmielnickiego, które w konsekwencji zajęły Opoczno. Kolejne miesiące przyniosły szereg potyczek prowadzonych w okolicznych lasach m. in. przez oddziały Jana Rudowskiego, dowódcy Pułku Opoczyńskiego. W samym mieście było już jednak spokojnie, echa powstańcze odzywały się jedynie w takich miejscach, jak carskie więzienie z celą śmierci w kamienicy przy ulicy Szpitalnej 12. Może o tym więzieniu jest mowa w jednym z fragmentów Wiernej rzeki Stefana Żeromskiego:

qt Jeden Żyd, karczmarz tutejszy, co końmi handluje, a właściwie koniokrad, widział się z wujenką, jak wracała skądś z Sandomierskiego. To znowu była wieść między tutejszymi chłopami, co teraz wyłapują powstańców, żeby ich do Cyngiera odstawić – że się stara o uwolnienie wujaszka z więzienia w Opocznie.

Jedenaście numerów dalej stał budynek szpitala. W szpitalu tym Hilary Suffczyński, ówczesny miejski lekarz wspierający powstańców, leczył Andrzeja Kozerawskiego, jednego z kilkunastu Opocznian uczestniczących w walkach, który wskutek odniesionych ran ostatecznie zmarł. Zarówno Suffczyński jak i Kozerawski są pochowani na cmentarzu św. Marii Magdaleny.

Spoczywa tam również wspomniany już Józef Hübner. Po Powstaniu dokończył on studia prawnicze i został notariuszem w Opocznie. Pod koniec wieku jego dom „był ośrodkiem życia towarzyskiego miasteczka, zwłaszcza kiedy dorosły dzieci: dwie córki i dwóch synów”. Działał tam amatorski zespół teatralny. Jeden z synów Józefa, Zygmunt, też wybrał później zawód prawnika, w 1923 roku został Ministrem Spraw Wewnętrznych w rządzie Władysława Grabskiego, po wojnie był notariuszem w Warszawie. Drugi syn, dziedziczący imię po ojcu, poszedł ścieżką artystyczną, dyrygował m. in. orkiestrze ludowej w Spale.

Codzienne życie miasta niewiele się zmieniło. W latach 60. XIX wieku ówczesny burmistrz, niejaki Samborski pisał:

qt Utrzymanie tutejszych mieszkańców katolików, którym brakuje ducha spekulacji i przemysłu, stanowi rolnictwo, któremu nieco profesje, zwłaszcza szewstwo, posiłkują. Żydzi zwykle profesjami [tzn. rzemiosłami] i handlem zajmują się. Z profesji najwięcej u katolików szewstwo, a u Żydów krawiectwo pomnaża się, których wyroby w miejscu i na jarmarkach w sąsiednich miastach zbywają.

Mimo powracających co jakiś czas (1831, 1837, 1850) epidemii cholery, ludność Opoczna systematycznie rosła: w 1871 roku wynosiła prawie 3,5 tysiąca osób, w 1895 już ponad 5 tysięcy. W tych samych latach odnotowano odpowiednio 268 i 326 domów, przy czym w ostatniej dekadzie XIX wieku prawie połowę stanowiły domy murowane. Rozbudowywano też infrastrukturę, zaczęła działać poczta i urząd telegraficzny, wyremontowano mosty na ulicach Żydowskiej, Kuligowskiej i Szewskiej. W 1885 roku z Koluszek doprowadzono odnogę kolei dąbrowsko-iwanogrodzkiej.

Rolę miejskiego deptaka, miejsca popołudniowych spacerów pełniła ulica Kościelna prowadząca do Rynku (dzisiejszego Placu Kościuszki) i przebiegająca obok fary św. Bartłomieja. W latach siedemdziesiątych XIX wieku ulicę tą wyprostowano i wyposażono w trotuar, zastępując nim dotychczasowy bruk. Wieczorami gazowe latarnie rozświetlały ciemność. Również obecnie Plac Kościuszki jest miejscem centralnym, zwłaszcza w dzień świąteczny, gdy po mszy wierni ustawiają się w kolejce do lodziarni w jednej z kamienic rynku. Pełno wtedy ludzi, hałasują masowo odjeżdżające samochody. Później jednak, ku popołudniowi, wszystko cichnie, ulice pustoszeją, stoją parterowe domki z otwartymi drzwiami, jak wtedy, pewnego upalnego dnia, gdy – po sumie u Bartłomieja – szliśmy z rodziną na spacer Kościelną i Staromiejską. Odchodzące na boki ulice Piwna, Garncarska, Szewska z parterowymi zabudowaniami, niskimi oknami i szerokimi dachami trwały zamyślone, jakby przeniesione z wieku XIX.

W tamtym czasie, przed ponad stu laty, Opoczno miało jeszcze drugi rynek zwany Końskim Targiem, który mieścił się w okolicach dzisiejszego Placu Kilińskiego. Nazwę nosił nieprzypadkową, jeszcze w międzywojniu odbywały się tam bowiem wystawy rolnicze (jedną uwieczniono nawet na fotografiach), gdzie hodowcy prezentują najdorodniejsze świnie, krowy, konie. Przy skrzyżowaniu dróg na Piotrków i na Inowłódz stał (wyburzono go w 1975 roku) długi parterowy dom, biały z czarnym zmurszałym dachem i okiennicami. W domu tym niemal sto lat przed jego rozbiórką, bo w 1877 roku urodził się Włodzimierz Perzyński, prozaik, komediopisarz i dziennikarz, może najbardziej znany swego czasu opocznianin. Uczył się w Warszawie i Petersburgu, studiował, a później także pracował jako dziennikarz „Głosu Narodu”, w Krakowie, gdzie zaprzyjaźnił się ze śmietanką artystyczną początku XX wieku: Orkanem, Nowaczyńskim, Przybyszewskim, Boyem-Żeleńskim. Mieszkał we Francji, Szwajcarii, Włoszech, po czym osiadł w Warszawie. Zasłynął kilkoma komediami wystawianymi w teatrach Lwowa, Krakowa, Warszawy – począwszy od 1904, gdy zadebiutował Lekkomyślną siostrą. Tam, jak i w innych swoich utworach – z których najbardziej znane to Aszantka i Szczęście Frania – eksploatuje tematykę mieszczańskich intryg, podwójnej moralności, uwikłań uczuciowo-pieniężnych. W owych czasach były to chyba jednak bardziej problemy kosmopolitycznej Warszawy czy dekadenckiego Krakowie, aniżeli ubogiego prowincjonalnego Opoczna.

Choć i tutaj wkradał się pomału wielki świat, zwłaszcza od czasu uruchomienia linii kolejowej. Żyjące dotychczas z rzemiosła, rolnictwa i małego handlu miasteczko – pod koniec XIX wieku doświadczyło skutków rewolucji przemysłowej. Najbardziej spektakularną inwestycją była założona w 1895 roku fabryka ceramiki zlokalizowana przy ul. Staromiejskiej. Wywodziła się ona z powstałej kilka lat wcześniej cegielni stworzonej przez Jana Dziewulskiego oraz braci Władysława i Józefa Lange. Siedziba firmy mieściła się początkowo w starym dworku modrzewiowym przy ulicy Cichej. Niedługo jednak centrala przeniosła się do Warszawy, a nazwę zmieniono na Towarzystwo Akcyjne Fabryk Ceramicznych „Dziewulski i Lange”. Zakłady te, posiadające drugą fabrykę w guberni charkowskiej, rozwijały się bardzo prężnie. Zyskały międzynarodową sławę, o czym zaświadczają medale wystaw powszechnych w Kijowie, Petersburgu, Paryżu. W 1913 roku firma zatrudniała ponad 700 robotników. Około 25% swojej produkcji sprzedawała na terenie Królestwa Polskiego, resztę eksportowano do Rosji. Przed pierwszą wojną „Dziewulski i Lange” dokupili drugą działkę, przy ulicy Piotrkowskiej, gdzie zaczęli stawiać piece do produkcji płytek szkliwionych.

Na przełomie XIX i XX wieku powstawały również mniejsze, bardziej lokalne inicjatywy przemysłowe, jak zakłady produkcji cementu należące do Towarzystwa Akcyjnego „Opoczno”, olejarnia Icka Fuksa czy browar braci Kunkel. Patrzę na zdjęcie rodziny Kunklów z 1907. Nestor rodu – Fryderyk Kunkel, który przeniósł się z Wielkopolski do Opoczna i założył tutaj browar w 1872 roku – siedzi pośrodku, wokół niego kilkadziesiąt osób: dzieci, wnuków, krewnych. Byli najbogatszą rodziną w Opocznie tamtych czasów, posiadali wiele zakładów produkcyjnych i ogromne majątki ziemskie. Dzisiaj kwartał pomiędzy Piwną, gdzie mieściły się browary Kunklów, a Garncarską, z której wjeżdżało się do ich obszernej posiadłości – wypełniają senne parterowe domki. Gdzieniegdzie widać jednak fragment starego muru z jakimiś kawałkami ogrodzenia i bramy, a spoza nich wyglądają stare drzewa, może pozostałość dawnego parku i sadu.

Splendor bogaczy nie udzielał się jednak przeważającej większości mieszkańców. W 1891 roku zaledwie około stu opocznian mogło uchodzić za zamożnych. W gronie tym było siedmiu kupców prowadzących własne sklepy (Batawia, Fajgenblat, Mortkowicz, Szydłowski, Rabe, Rozenbaum, Wajnsztok). Ostatni z nich posiadał także cztery domy w centrum Opoczna. Poza tym, wspomniani i inni przemysłowcy oraz przedstawiciele miejskiej inteligencji z profesji urzędniczej, lekarskiej, prawniczej. Urząd Miasta zatrudniał wtenczas burmistrza (w drugiej połowie wieku, zapewne w wyniku represji popowstaniowych, pełnili te funkcje głównie Rosjanie), kilkunastu urzędników, dwóch stróży, dozorcę miejskich latarń i akuszerkę.

Lata 80. XIX wieku przyniosły pewną stagnację opoczyńskiego szkolnictwa. Dlaczego tak się działo, pomimo rosnącej liczby ludności i rozwoju gospodarczego? Powiada się, że powodem był brak budynku szkoły (a więc tułaczka po różnych wynajmowanych, zawilgoconych lokalach) oraz koedukacyjny charakter kształcenia (zgorszenie?). W 1893 roku magistrat postarał się więc o nowy budynek, dziewczynki i chłopców rozdzielono, stworzono bibliotekę (liczącą 250 pozycji). Powstały również prywatne inicjatywy kształceniowe, w tym niewielkie szkoły szczebla średniego. Jednak budynek szkoły początkowej najwyraźniej szybko okazał się niewystarczający, gdyż już około 1910 podjęto plany budowy nowego gmachu:

qt Dom szkolny zaprojektowano na rogu ulic Inowłodzkiej i Koński Targ. Zachowany projekt przedstawia piętrowy, ładny budynek, mający tworzyć kompleks z sąsiadującym z nim placem zabaw i sadami-ogrodami dla szkoły.

Uczniowie pojawili się tam prawdopodobnie jeszcze przed pierwszą wojną. Jest to ten sam budynek, w którym dziś mieści się Szkoła Podstawowa nr 2. Dawne Opoczno miało jeszcze jeden znany budynek szkolny, przed wojną siedzibę tzw. preparandy nauczycielskiej. Stał on już za zamkiem, na rogu obecnych ulic Szewskiej i 17 sierpnia. Zachowało się kilka jego fotografii z różnych okresów. Na jednej z nich (lata 20. XX wieku) widać kawałek muru przyzamkowego i trzech młodzieńców stojących na tle świeżego piętrowego gmachu z szerokim balkonem na rogu. Po wojnie budynek mieścił wspomnianą Dwójkę (przed przenosinami na Plac Kilińskiego), później internat, w końcu mieszkania, a na dole pralnię i PZMOT. W latach 80. spłonął i został rozebrany. Jak dotąd nic na jego miejscu nie zbudowano, zostawiając teren roślinom.

Przełom XIX i XX wieku obfitował w nowe inicjatywy społeczne. Powołano do życia Towarzystwo Ochotniczej Straży Ogniowej, którego inicjatorami byli m. in. Władysław Lange i Karol Kunkel. Po kilku latach działalności zrzeszało już ono ponad dwieście osób. Dzieliło się na cztery oddziały: toporników, sikawkowy, wodny i ochronny. Jednym z głównych celów straży, obok walki z pożarami, była działalność kulturalna. W 1905 roku stworzono więc dwunastoosobową orkiestrę. Trzydzieści lat później jej prowadzenie powierzono Janowi Suskiewiczowi. W 1893 staraniem mieszkańców powiatu opoczyńskiego, na czele z hr. Zofią Broel-Plater, utworzono stowarzyszenie spożywców. Kilka lat później powołano do życia kasę pożyczkowo-oszczędnościową. Natomiast z inicjatywy opoczyńskiej inteligencji powstało Powiatowe Kuratorium Trzeźwości Ludowej „mające propagować poprzez tworzenie herbaciarni, jadłodajni i bibliotek ideę abstynencji alkoholowej”. Zasięg tego przedsięwzięcia i skala realizacji jego celów pozostają sprawą nieznaną, choć herbaciarnię i bibliotekę rzeczywiście utworzono; zorganizowano także kursy dokształcające dla dorosłych oraz teatr amatorski. W takim to stanie wzmożonej aktywności społecznej wkraczała w wiek XX licząca już ponad 7 tysięcy mieszkańców społeczność opoczyńska. Bariery dalszego rozwoju pozostawały już tylko po stronie czynników politycznych. Ale wkrótce i one miały zniknąć.

***

„Gdy w lipcu 1914 r. – pisał Stanisław Ucholc, późniejszy urzędnik opoczyński – wiadomość o sarajewskim zamachu na austriackiego następcę objęła cały świat i doszła do naszego miasta, spokojne zazwyczaj i ciche miasteczko poruszyło się jakimś niespokojnym odruchem. Mieszkańców przeszedł dreszcz niepokoju i trwogi”. Wkrótce potem wybuchła pierwsza wojna. Wojna, która mocno – w przeciwieństwie do wcześniejszych zrywów niepodległościowych – dała się Opocznu we znaki. Zamieniło się ono na kilka lat w miasteczko przyfrontowe. Mieszkańcy przywykli do huku artyleryjskich wystrzałów, zakłady przemysłowe (w większości) wstrzymały działalność. Na skutek problemów żywnościowych powołano Komitet Ratunkowy, bowiem – jak pisano – „gdy choroby, głód i chłód zabierają setki ofiar, dziś właśnie należałoby szczególniejszą pieczą otoczyć suteryny, poddasza i te klitki, skąd w zastraszającym tempie rozchodzi się groźna dla wszystkich […] epidemia duru brzusznego. Nie ma już dnia, żeby nie było kilku skromnych pogrzebów”. Jednak wojna przyniosła także stopniowe odzyskiwanie pola na froncie niepodległościowym. Z armią austriacką przybyli do miasta Legioniści. Zainstalowali się w domu Makarewiczów przy Rynku i rozpoczęli akcję werbunkową. Odpowiadali także za większość akcji patriotycznych, jak założenie czytelni w 125. Rocznicę Konstytucji 3 maja (1916 rok), odsłonięcie popiersia Kościuszki na rynku w stulecie jego śmierci (1917 rok) czy wystawianie polskich sztuk teatralnych.

Jedną z czołowych postaci w lokalnych strukturach Piłsudczykowskich był Stefan Janas. Stanął on na czele oddziałów POW, które w 1918 roku dokonały rozbrojenia wojsk austriackich. Odbyło się to w sposób pokojowy, broń składano w cerkwi, która stała wtenczas na dziedzińcu przed zamkiem. Janas urodził się w 1876 roku w Paradyżu. Był popularnym społecznikiem opoczyńskim na długo przed pierwszą wojną. Przy wsparciu – znanej nam już – rodziny Hübnerów stworzył amatorski zespół teatralny, który wystawiał m. in. patriotyczne przedstawienia o Powstaniu Kościuszkowskim. Założył także sierociniec „Samarytanin”, spółdzielnię spożywców „Przyszłość” i pierwsze kino w Opocznie pod wiele mówiącą nazwą – „Flirt”. Prowadził patriotyczny pochód, który przeszedł ulicami miasta w 1905 roku. W czasie pierwszej wojny był redaktorem pism: „Prawda” i „To i Owo”. Zgłosił się jako ochotnik na wojnę 1920 roku, z której nigdy nie wrócił. Połowę swojego majątku zapisał na cele społeczne.

Rok 1918 stał się początkiem upragnionej niepodległości. Jak pisał Karol Kozerawski (syn Ewy z Suskiewiczów):

qt Byłem świadkiem, kiedy dokonano aktu historycznego zasadzenia czterech drzewek dębu pod budynkiem Miejskiej Rady Narodowej przy Placu Kościelnym w Opocznie. Ówczesny burmistrz miast obywatel Ślepowron Mieroszewski, przemawiając okolicznościowo do zebranych obywateli, powiedział m. in. że dla upamiętnienia historycznej chwili odzyskania przez Polskę niepodległości nadaje posadzonym drzewkom symboliczną nazwę Dęby Wolności. Oddając drzewka w opiekę miejscowego społeczeństwa apelował, aby wieść o tym wydarzeniu przekazywali potomnym.

Dzisiaj tamte dęby są już potężnymi drzewami, które dają cień (lecz również aurę szemranego miejsca) Placowi Kościuszki. Trudno powiedzieć, na ile przekazują one wciąż wieść o wydarzeniu. Wiadomo jednak, że drzewa okazały się po raz kolejny trwalsze od państw, a dęby wolności przyszło nam od zakończenia pierwszej wojny sadzić jeszcze nie raz.

Lecz wróćmy z tej niepotrzebnej może dygresji. Jest rok 1918. Odrodzone państwo polskie odbudowuje (tworzy na nowo, próbując spiąć w całość trzy zabory) struktury administracyjne. Powiat opoczyński zostaje przypisany do województwa kieleckiego, pozostanie w nim przez prawie całe dwudziestolecie. Opoczno wyszło z pierwszej wojny ze zwiększoną – głównie za sprawą migracji z bardziej zagrożonych części kraju – liczbą ludności. W 1918 wynosiła ona ponad 8 tysięcy. Powoli odradzał się przemysł (w 1939 roku istniało 28 zakładów zatrudniających tysiąc osób), handel (132 sklepy detaliczne w 1939 roku), rozrywka (restauracje, herbaciarnie, piwiarnie, cukiernia), organizowano cotygodniowe targi, na którym okoliczni chłopi sprzedawali płody rolne, a zaopatrywali się w produkty rzemieślnicze.

Gdy przeglądam fotografie z tego okresu, uwagę wzbudzają liczne zdjęcia zbiorowe przedstawiające różne grupy zawodowe lub społeczne. Legioniści w charakterystycznych mundurach. Pracownicy kolejowi w błyszczących butach, z takimiż guzikami przy dwurzędowych marynarkach. Pracownicy urzędu miasta, w trzech rzędach – stojący, siedzący i pół-leżący, pod krawatem lub w muchach, niektórzy z frywolnymi nieco kapeluszami. Dalej sztab straży miejskiej trzymający mundurowe czapki na kolanach i funkcjonariusz Komendy Powiatowej Policji w długich płaszczach. Pracownicy Urzędu Skarbowego w wysokich białych kołnierzykach i prążkowanych krawatach. W końcu przedstawiciele Spółdzielni Spożywców, drużyna opoczyńskiego Sokoła, hufce junackie, orkiestra dęta i chór, teatr amatorski, pracownicy Zakładów Ceramicznych „Dziewulski i Lange”, klasy szkolne, sportowcy. Można by tak jeszcze wymieniać. Może się mylę, ale mam wrażenie, że przebija z tych zdjęć jedna ważna rzecz – poczucie wspólnoty. Lub lepiej, różnych wspólnot, istniejących na różnych poziomach życia. Każda z nich ma swój kod przynależności: odpowiedni strój (zawsze bardzo staranny), sposób uczesania, nawet prezencję. Jest w tym coś krzepiącego, niemalże rodzinnego, jakieś zakorzenienie w lokalnej społeczności.

To lokalne osadzenie wzmacniały z pewnością wyrosłe po 1918 roku inicjatywy wydawnicze. Lecz i pod tym względem miało Opoczno wcześniejszy, najwyższej klasy wzór. Jakub Mortkowicz przyszedł na świat w 1876 jako syn Eliasza Mortkowicza, z pewnością mieszkającego w żydowskiej części miasta, choć trudno ustalić dziś, gdzie dokładnie. Musiała to być jednak – w przeciwieństwie do całej dzielnicy – rodzina zamożna, gdyż oddała syna na nauki do Radomia. Tam Jakub ukończył gimnazjum. Później studiował w Monachium, Brukseli, Antwerpii. Zamieszkał w Warszawie. Związał się PPS-em, za kolportaż nielegalnej prasy osadzono go najpierw w X pawilonie Cytadeli, a następnie zesłano na Kaukaz. Po powrocie w 1903 roku do Warszawy założył firmę wydawniczo-księgarską, która później kilkakrotnie zmieniała nazwę, dołączając do swej działalności także drukarnię. Przez prawie trzydzieści lat działalności pod kierownictwem opocznianina wydała ona ponad 700 pozycji i stała się niewątpliwie jedną z najważniejszych oficyn międzywojnia. Drukowała m. in. dzieła Nietzschego i wiele powieści Żeromskiego, a także kilka tytułów prasowych, w tym skamandryckie „Pro Arte et Studio”. Nie wiadomo, czy Mortkowicz miał w tym czasie jakieś związki z Opocznem. Czy przyjeżdżał tu często? Czy odwiedzał rodzinę w żydowskie święta?

Wiadomo natomiast, że około roku 1930 jego firma popadła w kłopoty finansowe wskutek kryzysu gospodarczego. W wyniku tego, rok później Mortkowicz popełnił samobójstwo, pisząc w liście pożegnalnym: „Nie byłem kupcem i nie umieram jako kupiec”. Wydawnictwo jednak przetrwało i miało istnieć jeszcze do lat 50. prowadzone dzielnie przez jego żonę Janinę i córkę Halinę (mamę współczesnej pisarki Joanny Olczak-Ronikier), którym pomagała, zwłaszcza podczas okupacji, Anna Żeromska.

Pierwsza drukarnia w Opocznie powstała natomiast w 1907 roku. Mieściła się w kamienicy przy rynku i należała do Ignacego Adamczyka. Przedsiębiorca ten, już po odzyskaniu niepodległości, uruchomił dużą drukarnię w formie spółki akcyjnej. Równolegle powstało kilka innych zakładów drukarskich: Szymchy Praszkera, Romana Klimkiewicza (od 1929 burmistrza Opoczna) czy Ignacego Figura przy Placu Kilińskiego. Praszker drukował m. in. gazetę „To i Owo”, której redaktorem był przedstawiony już PPS-owiec, Stefan Janas. Linia pisma, uruchomionego w 1917 roku, sprowadzała się do sekwencji: „garść myśli politycznych, odrobinę wierszy, humoru i satyry”. Nieco później Janas wydawał także „Prawdę” – dwutygodnik poświęcony sprawom robotników. Z innych tytułów warto wymienić: tygodnik „Ziemia Opoczyńska” (redakcję stanowili m. in. ks. Walenty Popowski i rejent Józef Hübner), dwutygodnik „Gazeta Opoczyńska” (za którą stał Stefan Jasiński – prokurent Banku Ziemi Polskiej), kwartalnik „Wiadomości Opoczyńskie” (Kazimierz Stańczykowski). Swoje gazety miały także środowiska nauczycielskie, spółdzielcze, lokalne stronnictwa polityczne. Chociaż nie wszystkie z powyższych tytułów miały charakter trwały, a niektóre były jedynie wynikiem powojennego niepodległościowego entuzjazmu – to jednak uderza skala aktywności wydawniczej. Znów, jak w przypadku zdjęć różnych grup zawodowych, pojawia się pytanie – stawiane może z nutą zazdrości czy sentymentu – jak tak mała społeczność (trzykrotnie mniejsza od dzisiejszej społeczności opoczyńskiej) była w stanie wydać z siebie tak duże dzieło? I znów jednej z odpowiedzi można by szukać w więziach wspólnotowych, w zapale zrodzonym z wspólnej pracy, z poczucia wspólnego celu.

Im dalej w dwudziestolecie, tym mniej chyba z tego wspólnego ducha pozostawało. Opoczno, które u progu niepodległości było silnym ośrodkiem PPS-owskim (co pokazały też pierwsze wolne wybory), stało się w latach 30. świadkiem powracających starć między sanacją o Stronnictwem Narodowym. Przypomnijmy: pierwsza z nich wprowadzała wtenczas coraz bardziej autorytarne rządy, druga walczyła o odzyskanie wpływów. Działalność opozycyjna SN zaowocowała stworzeniem narodowych związków zawodowych w fabryce „Dziewulski i Lange” w Opocznie (zakładali go Antoni Kularski i Kaziemierz Morawski) i w fabryce braci Kobylańskich w Drzewicy (ta rola przypadła Marianowi Suskiewiczowi). Dochodziło też do bójek między zwolennikami stronnictw, jak np. w 1937 roku, gdy „powracająca z Opoczna furmanką delegacja placówki SN z Odrzywołu została napadnięta przez 20 członków PPS z Drzewicy. W czasie zajścia członkowie SN doznali lekkich obrażeń i stracili proporzec”. Antagonizmy rysowały się też we wspomnianych tytułach prasowych. Np. gdy upadła „Ziemia Opoczyńska” uważana za organ prawicy, kojarzona z PPS-em redakcja „Prawdy” przyjęła to następującym oświadczeniem: „Nie żałujemy jej, nie płaczemy nad jej trumną, bo nie odczuwamy najmniejszego żalu i nie mamy powodu do płaczu. Gryzła nas czasem, no bo jak każda endecka gazeta posiadała wilcze kły”. Niestety, w końcu lat 30. wilcze kły były widoczne po obu stronach politycznego sporu. Kryzys ekonomiczny przyniósł także nawoływania ze strony prawicy do bojkotu żydowskiego handlu i rzemiosła. Ten niechlubny proceder skutkował wybijaniem szyb w sklepach, przewracaniem straganów, pobiciami – również w powiecie opoczyńskim, choć sama stolica powiatu nie zanotowała większych incydentów antyżydowskich. Polityczna kłótnia i społeczna walka były smutną kodą odzyskanej dwadzieścia lat wcześniej niepodległości. By jeszcze raz posłużyć się słowami wieszcza: „Była to maszkarada, zapustna swawola/ Po której miał przyjść wkrótce wielki post – niewola!”.

***

Druga wojna była dla Opoczna wydarzeniem dziejowym. Rozgrywała się na różnych poziomach – od walki czynnej, przez konspirację, po tajne nauczanie – których nie sposób tu wyczerpująco opisać. Była także końcem epoki, końcem dawnego świata. Przede wszystkim doszło tu – jak w tylu innych miasteczkach i miastach Polski – do całkowitej zagłady Żydów, których w listopadzie 1940 roku Niemcy zgromadzili w getcie. Na smutnych fotografiach widać stłoczonych ludzi – w sumie było tu ponad 7 tysięcy Żydów z Opoczna i okolicy – na tle (dobrze nam już znanych) ulic Szpitalnej, Błotnej, Zjazdowej, Kilkaset osób zginęło podczas pobytu w getcie. Pozostałych w styczniu 1943 przewieziono do Treblinki. Cytowany już Pinchas Eilon pisał: „Niesamowitym jest, że miasteczko to zostało zmiecione z powierzchni ziemi, a jeśli nawet ktoś do niego zabłądzi, w ogóle go nie pozna i nie znajdzie w nim żadnego Żyda. Ani na ulicy Berka Joselewicza, ani na Grobelnej, ani na pobliskich ulicach nie spotka się już Żydów – ani rabinów, ani bogacza, ani żebraka, ani przedsiębiorcy, ani mędrca. Oni wszyscy tu żyli, a teraz ich nie ma. Nie wiadomo nawet gdzie są ich groby”. Była to pierwsza rana na ciele miasta. Drugą, nie tak ogromną w swojej skali, ale równie brzemienną w skutki zadano opocznianom wyznania chrześcijańskiego.

Pani Julia Kowalska opowiadała, jak jej ciotka, Apolonia z Suskiewiczów Kłodawska była świadkiem przewiezienia na cmentarz choleryczny ciała swojego bratanka, Mariana Suskiewicza. Rzecz działa się wieczorem, w ścisłej tajemnicy, zwłoki przywieziono chłopskim wozem, ukryte w sianie i złożono w nieznanym miejscu. Marian Suskiewicz, pseudonim „Sosna”, przed wojną działacz SN w Drzewicy, był bowiem w 1943 roku komendantem NSZ-AK Obwodu Opoczno i zginął w walce z oddziałem niemieckim w Białaczowie. Kilka miesięcy wcześniej podczas starcia Gwardii Ludowej „Lwy” z NSZ – które było jednym z wielu epizodów, toczącej się w cieniu głównych starć, wojny domowej – w zakładach Gerlacha, śmierć poniosło trzech jego młodszych braci: Edward, Stanisław i Józef.

Z kolei Jan Suskiewicz, który przed wojną prowadził orkiestrę strażacką, został aresztowany przez gestapo w związku z akcją konspiracyjną (13 października 1942 roku w kawiarni przy ul. Piotrkowskiej 50 jeden z członków Komendy Powiatu NOW zastrzelił dwóch niemieckich żandarmów; w ramach działań represyjny aresztowano kilkanaście osób, z których część rozstrzelano na miejscu). Jan został wywieziony do Dachau, gdzie zginął w 1944 roku. To m. in. on pochowany jest – chyba tylko symbolicznie – w grobie, przed którym poznałem panią Julię Kowalską. Przy jego imieniu oraz imieniu jego młodszego brata, Zdzisława, widnieje napis „ofiary hitleryzmu”. Ich ciotka, Maria z Suskiewiczów Ciesielska stała na czele zorganizowanej w 1945 delegacji do Oświęcimia, która przywiozła stamtąd urnę z prochami spalonych. Dała ona początek pomnikowi wystawionemu na cmentarzu, tuż obok kościółka św. Marii Magdaleny.

Tragedię dwóch – żydowskiej i chrześcijańskiej – społeczności Opoczna metaforycznie ilustrują może dzieje najbardziej charakterystycznego budynku w mieście. Zamek – bo o nim mowa – został wzniesiony za czasów Kazimierza Wielkiego. Król chętnie się w nim zatrzymywał – podobno dlatego, że w Opocznie mieszkała jego żydowska kochanka o imieniu Estera, której dom (tzw. Dom Esterki) był ponoć połączony specjalnym tunelem z zamkiem. To połączenie też może w jakiś symboliczny sposób opisuje losy miasta: dwie grupy różnych wyznań, żyjące pozornie obok siebie, ale w rzeczywistości nierozerwalnie złączone.

W czasie drugiej wojny Niemcy postanowili poszerzyć opoczyńską drogę w kierunku Radomia. Z tego powodu wyburzyli część zamku. Zachowało się zdjęcie, na którym widać budynek już po rozbiórce. Jedna połowa przestała istnieć, druga stoi odrapana, nadkruszona, z odsłoniętym wnętrzem. Trochę tak, jak społeczność Opoczna: jedna jej część zniknęła, a ta która pozostała nie potrafi samodzielnie funkcjonować.

***

W czasach informatyzacji stosunkowo łatwo dotrzeć do dawnych dokumentów. Stąd największym problemem dzisiejszego genealoga nie są wcale poszukiwania odległej historii. Dużo trudniej jest – paradoksalnie – odkryć historię najnowszą, powojenną, połączyć brakujące ogniwa między dawnymi a dzisiejszymi pokoleniami. Dlatego wciąż nie znam pochodzenia, powiązań, stopnia pokrewieństwa wielu współczesnych Suskiewiczów, także tych żyjących w Opocznie. Powodem jest może fakt, że nie utrzymujemy już dzisiaj tak bliskich stosunków z dalszą rodziną, nie opowiadamy sobie wieczorami o rodzinnych parantelach. Swoje robi na pewno tempo życia i zwiększona mobilność.

Wydaje mi się, że przed podobnym problemem stają współcześnie polskie miasteczka, a może w ogóle wszelkie polskie społeczności. Potrafimy dowiedzieć się wiele o tym, jacy byliśmy dawniej, mamy dostęp do naszej historii. Nie wiemy jednak, jak współczesność wiąże się z tą historią. Nie wiemy, co nam się stało i kim my się staliśmy. Nie wiemy więc również, jak powinniśmy żyć. Są to białe plamy naszej tożsamości. Dopóki ich nie zapełnimy, wszelkie rozprawianie o rozwoju gospodarczym prowincji będzie zwykłym budowaniem na piasku. Tymczasem trwała budowla wymaga solidnych, kamiennych podstaw. Niechby i takich, jak wilgotna skała wapienna, na której kiedyś zbudowano Opoczno.

 

opoczno

1. Zamek, obecnie Muzeum Regionalne
2. Kościół św. Bartłomieja
3. Cmentarz przy starym kościele Marii Magdaleny
4. Stary cmentarz choleryczny
5. Ulica Piotrkowska
6. Dawna synagoga, obecnie skład budowlany