Malarstwo Augusta Mackego (recenzja)

Spotkanie z malarzem Augustem Mackem tego lata było podwójne.

Najpierw była reprodukcja jego akwareli w mieszkaniu, w którym mieszkaliśmy tymczasowo przez kilka tygodni po przeprowadzce do Anglii, w czasie poszukiwań docelowego lokum. Mieszkanie to znajdowało się na strychu i stanąć wyprostowanym można było tylko na jego środkowej osi. Po bokach były zaś skosy dachowe, w (niewielkim) dużym pokoju powyklejane plakatami z reprodukcjami dwudziestowiecznych obrazów i grafik. Macke wisiał nad stołem, przy którym jedliśmy wszystkie posiłki, więc wpatrywaliśmy się w niego, chcąc nie chcąc, co dzień rano i wieczorem. Obraz przedstawiał alejkę w arabskim mieście: białe domy, niebieskie niebo, niebieski cień rzucany przez rozciągający się nad alejką łuk, i trzy postaci – dwie ledwie widoczne w głębi, jedna na pierwszym planie, tyłem do widza, w białej szacie i czerwonym szalu. To wszystko odmalowane jakby ledwie kilkoma grubymi pociągnięciami pędzla – ale przekonująco, w sposób działający na wyobraźnię. Była to, jak się później dowiedziałem, jedna z akwarel tunezyjskich, pamiątka z podróży, jaką w kwietniu 1914 roku Macke odbył wraz z przyjaciółmi-artystami Paulem Klee i Louisem Moillietem. Klee pisał z Tunezji o przełomowym doznaniu jedności z kolorem („Kolor mnie dopadł. I takie jest znaczenie tej zaczarowanej godziny: ja i kolor to jedno. Jestem malarzem”), ale malował niewiele. Macke też zachwycał się barwami, światłem i nieposkromionym życiem arabskich miast, ale przy tym tworzył bez przerwy: z ledwie dwutygodniowej podróży przywiózł trzydzieści siedem akwarel i setki szkiców. Niedługo po powrocie artystów do Europy wybuchła pierwsza wojna światowa i Macke namalował jakże inny, ciemny i smutny – może jedyny smutny w swoim dorobku – obraz Pożegnanie. 26 września 1914 roku zginął na froncie.

Drugie spotkanie z Augustem Mackem wypadło równie niespodziewanie. Pod koniec czerwca dane mi było uczestniczyć w konferencji, w miasteczku Lindau w południowych Niemczech, nad Jeziorem Bodeńskim, i tam właśnie natrafiłem na niewielką wystawę jego obrazów (czynną jeszcze do końca sierpnia). Tytuł wystawy brzmi Flaneur im Garten der KunstSpacerowicz w ogrodzie sztuki, co jest chyba z jednej strony odniesieniem do serii obrazów Mackego przedstawiających ludzi przechadzających się po parku czy ulicami handlowymi, z drugiej zaś do motywu „utraconego raju”, tęsknotą za którym ma być – wedle katalogu – przepełniona jego sztuka. Nie znalazłem jednak owej tęsknoty. Znalazłem za to niezwykle silną wiarę, że raj wcale nie został utracony, a przynajmniej – nie całkiem; że nadal możliwa jest harmonia pomiędzy ludźmi i między człowiekiem i jego otoczeniem. Było to dla mnie prawdziwe odkrycie: nie myślałem, że sztuka stosunkowo nowoczesna, modernistyczna, może być tak bezwarunkowo radosna, afirmująca, optymistyczna. Radość ta obywała się przy tym bez niezwykłości. Na wystawie była co prawda jedna akwarela z cyklu tunezyjskiego – Targ w Tunisie – i dwa-trzy wcześniejsze obrazy o tematyce orientalistycznej, przeważały jednak sceny zupełnie swojskie. Śpiący kot – i podobnie błogo utulony synek Walter; kuzynka Mathilde w kapeluszu; jakieś kwiatki, jabłka; pejzaże; artyści cyrkowi; kościół we wsi; wspomniani spacerowicze.

A nade wszystko żona Elisabeth, w trzech różnych odsłonach: patrząca przenikliwymi dużymi oczami z wyrazistego portretu; pogrążona w lekturze na balkonie; wyszywająca w domu, przy stole nakrytym kwiaciastym obrusem. O ile pierwszy portret jest świadectwem niezwykle bliskiej relacji, jaka łączyła Mackego z żoną, nazywaną przez niego w listach nie tylko „ukochaną Li”, lecz także „moim Przyjacielem” i „moim drugim ja”, o tyle dwa pozostałe obrazy – i liczne podobne, nie pokazywane na tej wystawie – na których Elisabeth przedstawiona jest z pewnego oddalenia, zajęta swoimi sprawami, ukazują ukochaną jako punkt odniesienia, cichą obecność. Brakowało mi bardzo M., mojej żony, na tej konferencji, więc długo wpatrywałem się w te obrazy.

Sztuka Mackego jest taka jak jego życie, to zaś w zasadzie przebiegało według dość typowego, by nie powiedzieć mieszczańskiego, klucza. Najważniejszymi wydarzeniami były w nim narzeczeństwo, małżeństwo, przyjście na świat dzieci, stworzenie domu. Potrafił jednak przeżyć to wszystko niezwykle szczerze – tak, że nikomu nie przychodzi nawet na myśl wyrzucać mu mieszczańskość. I oczywiście znajdował czas na to, na co musiał znajdować czas wielki artysta – na twórczość, wystawy, rozmowy o sztuce, artystyczne przyjaźnie. No a potem spodobało się Bogu zakończyć jego krótkie życie w przedziwny sposób: szaloną podróżą do Tunezji i śmiercią w okopach Szampanii.

Filozof Dietrich von Hildebrand pisał o swoim nauczycielu, Maksie Schelerze, że ten miał wielki głód rzeczy i osób (w tym, należy dodać, zwłaszcza wielki głód kobiet), ale nie był zdolny prawdziwie poznać tych rzeczy i tych osób, to wymaga bowiem czasu i wierności, on zaś był niecierpliwy. Myślałem o tej uwadze oglądając obrazy Mackego, który może właśnie tym różnił się od wielu innych artystów swojej epoki, że był w swojej cierpliwości zdolny do wierności wobec rzeczy i ludzi.

***

Flaneur im Garten der Kunst, 24 marca – 26 sierpnia 2018, Stadtmuseum, Lindau, Niemcy.