Rzeczy zwyczajne

Było to już ładnych kilka lat temu. Odwiedzaliśmy grupę znajomych przebywających na studenckiej wymianie w Kopenhadze. Jako że byłem wówczas młodym adeptem architektury, przygotowałem sobie na wyjazd listę obiektów do zobaczenia. Większość z nich (zwłaszcza te, które znałem ze stron czasopism branżowych) ogromnie mnie zawiodła, a w dodatku zupełnie nie była w stanie zainteresować moich współtowarzyszy, w związku z czym po paru próbach musiałem zaprzestać indoktrynacji (którą, zupełnie nieświadomie, chciałem przenieść ze swojej osoby na Bogu ducha winnych znajomych). A zatem osamotniony, jedynie z moją żoną (która wówczas jeszcze nią nie była) u boku, wyruszyłem któregoś dnia, aby zobaczyć kościół Grundtviga. Jakaż szkoda, że pozostali nie wytrwali ze mną do tego momentu – świątynia ta okazała się być dziełem imponującym. Zaprojektowana przez Pedera Jensen-Klinta w stylu ekspresjonistycznym stanowi doskonały przykład, jak z wykorzystaniem znanych i sprawdzonych środków stworzyć dzieło oryginalne, ale zarazem zrozumiałe, bez konieczności wywracania wszystkiego do góry nogami. Ale nie o tym tak naprawdę chciałem dziś napisać.

Z mieszkania naszych znajomych, znajdującego się pod Kopenhagą do kościoła Grundtviga nie było bardzo daleko, więc zdecydowaliśmy się na spacer. Minąwszy kilka kameralnych i całkiem przyjemnych osiedli, stanęliśmy u wrót parku, na początku długiej prostej alei, u końca której majestatycznie rysowała się świątynia. Gdy zagłębiliśmy się w park i zboczyliśmy z głównej drogi, okazało się, że był to tak naprawdę cmentarz, chociaż myślę, że to słowo, z obrazami jakie przywołuje ono w naszej pamięci, nie do końca tutaj pasuje. Bispebjerg, jak zresztą wiele kopenhaskich nekropolii (a pewnie nawet bardziej ogólnie – protestanckich), składa się z kilku głównych, typowo parkowych alei, pomiędzy którymi rozlokowane są na różne sposoby zorganizowane kwatery cmentarne. Niekiedy są to tylko kamienne tablice zatopione w ziemi, czasami pojedyncze, równomiernie rozsadzone małe drzewka z metalowymi tabliczkami, a innym razem zwykłe pionowe tablice nagrobne rozrzucone wzdłuż swobodnie wijących się ścieżek. W każdym wypadku nagrobki są widoczne, nie da się ich przeoczyć, ale stanowią element doskonale uzupełniający się z parkową zielenią, przez co cmentarz może być postrzegany jako miejsce przyjemne, idealne na spacer, nawet jeśli nie ma się tam kogo odwiedzić. Uderzyło mnie to wtedy, ale dziś czuję jeszcze wyraźniej – ten ogromny rozdźwięk pomiędzy tamtym cmentarzem, a naszymi polskimi nekropoliami. Zdarzają się oczywiście u nas cmentarze stare, z zachowanymi pięknymi okazami drzew i nie mniej dostojnymi wiekowymi nagrobkami, ale i one uginają się już dziś pod ciężarem ogromnej ilości pochowanych i cierpią na skutek niezrozumiałych karczowniczych zapędów zarządzających nimi proboszczów. Natomiast brzydota cmentarzy nowszych, także wiejskich, nieskażonych choćby odrobiną zieleni, z ciasno poupychanymi grobami jest wręcz bolesna. I tylko w listopadowe noce, rozświetlone milionami zniczy, ze swoimi wadami skrytymi w cieniu, mogą jeszcze robić wrażenie.

rzezczy_zwyczajne

Jednak wydaje mi się, że nasz współczesny problem z grzebaniem zmarłych nie kończy się na estetyce cmentarzy – jest to tylko jeden z elementów przyczyniających się do tego, że śmierć staje się coraz bardziej odległa od naszego codziennego życia. Wyrzucamy ją na obrzeża miast, na wielkie, zimne i bezduszne nekropolie, które większość z nas odwiedza raz do roku. Ukrywamy ją przed dziećmi, uważając chyba, że nie są one w stanie jej pojąć, albo sobie z nią poradzić. Tymczasem śmierć nie jest niczym niezwykłym – spotyka każdego i obcowanie z nią jest niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania każdego społeczeństwa. Powinniśmy koniecznie zmienić gruntownie sposób organizowania miejsc pochówku, aby na powrót stały się one elementem naszej codzienności. Powinniśmy stworzyć możliwość napotkania nagrobków na naszej drodze do pracy lub sklepu, sprawić aby były obecne tam, gdzie ludzie przebywają także z innych powodów. Można to zrobić tak, jak w Kopenhadze, w postaci pięknego parku-cmentarza, ale też wcale niekoniecznie w tak wielkiej skali. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby nagrobki były częścią jakiegoś małego skwerku, albo też, aby pochować bliskich pod ich ulubionym starym dębem czy nawet we własnym ogrodzie. Gdy już to uczynimy, jestem przekonany, że nikogo nie będzie przerażał maleńki cmentarzyk na wprost okna jego domu, gdzie pod krzewem magnolii, przy kamiennej ławeczce, spoczywać będzie jego babka lub ciotka, a może starsza pani, która mieszkała niegdyś w sąsiedniej kamienicy. Byłoby idealnie, gdyby udało się to czynić w ramach jakiejś określonej społeczności, dla której pamięć o jej zmarłych byłaby dodatkowym spoiwem. Z tymi społecznościami mamy jednak dzisiaj także ogromny problem. Może właśnie zmarli mogliby nam pomóc w jego rozwiązaniu.