W ciągu ostatnich czterech lat wielokrotnie miałam okazję uczestniczyć w najważniejszych świętach religijnych w Polsce. Nigdy nie pomyślałabym, że na pytanie, które z nich jest dla mnie najbardziej wyjątkowe, odpowiem – Wszystkich Świętych. A jednak tak właśnie jest.
Przez większą część życia to święto kojarzyło mi się jedynie z dodatkową mszą (jeśli nie była to akurat niedziela) i z tym, że mój tata miał wtedy wolne od pracy. Gdy Wszystkich Świętych wypadało w poniedziałek lub piątek, korzystaliśmy z tego faktu, aby odwiedzić moich dziadków lub innych członków rodziny (oczywiście tych wciąż żyjących). Prawda, że podczas mszy modliliśmy się za zmarłych, ale w moim przypadku byli to dość odlegli krewni (pradziadek ze strony mamy, kilku braci i kilka sióstr moich dziadków). Muszę więc przyznać, że zanim odkryłam, co oznacza 1 listopada w Polsce – dzień ten nie miał dla mnie zbyt wielkiego znaczenia. Pamiętam zaś, że moja mama próbowała przez pewien czas wprowadzić do naszego rodzinnego kalendarza świętowanie „początku roku celtyckiego” (le nouvel an celte) przypadającego na 31 października, czyli na dzień obecnie kojarzony częściej z Halloween (które zresztą nigdy nie przyjęło się w mojej rodzinie). Przebieraliśmy się wtedy za Galów i objadaliśmy się smakołykami. Nie licząc tego kilkuletniego epizodu – okres Wszystkich Świętych był dla mnie po prostu okazją, jedną z kilku, aby spędzić trochę czasu w rodzinnym gronie.
Teraz, odkąd było mi dane dwukrotnie spędzić 1 listopada w Polsce – wraz z moim mężem, Marcinem i jego rodziną – święto to nabrało dla mnie zupełnie innego wymiaru.
Zacznę od tego, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy, tzn. od wyglądu cmentarzy, a mianowicie od przeobrażenia, jakiemu ulegają w tym okresie wszystkie polskie nekropolie. Nawet na najmniejszych spośród nich, o każdej porze dnia, spotkać można ludzi odwiedzających groby, modlących się, składających kwiaty i zapalających znicze. Znicze, które są zabezpieczone pokrywkami, aby mogły utrzymać ogień przez kilka dni. Czasem trudno jest je zapalić, z powodu wiatru, który jest nieodłącznym zjawiskiem na cmentarzach. Mój teść, Marcin i ja wypracowaliśmy nawet pewną technikę: Marcin trzymał znicz, okrywając rękoma knot przed wiatrem, tata zapalał zapałkę i starał się utrzymać płomień, a na koniec ja musiałam jak najszybciej założyć pokrywkę (chociaż nadmierny pośpiech mógł zgasić płomień). Tym sposobem udało nam się, co prawda kosztem niezliczonych zapałek, zapalić wszystkie znicze, nawet na najbardziej wietrznych cmentarzach. Zadziwiła nas też skuteczność pokrywek, gdy zawsze okazywało się, że odstawiona świeca nie gasła.
Wszechobecne światło zniczy sprawia, że najlepszy, najbardziej nastrojowy moment na kontemplację przy grobach – nadchodzi wieczorem. Cmentarze nie są z reguły oświetlone, gdyż znajdują się często na obrzeżach miast i miasteczek, lecz te setki, tysiące zapalonych świec dodają tym miejscom, mrocznym z natury, surrealistycznego piękna. Gdy przemieszczamy się po Polsce w tych dniach, naszą drogę wytyczają zawsze jasne płaszczyzny iskrzące się niezliczoną ilością małych złocistych punkcików. Jest to niesamowite wrażenie!
Pomimo niskich temperatur, jakie zwykle panują w tym październikowo-listopadowym okresie, atmosfera na polskich cmentarzach jest ciepła, sprzyja modlitwie i skupieniu. Spośród wszystkich cmentarzy, jakie miałam okazję odwiedzić, najbardziej utkwił mi w pamięci cmentarz w Opatowie. Po raz pierwszy udaliśmy się tam nocą. Wszystko wydawało się ciche, uśpione. Słychać było tylko wyraźnie nasze kroki na alejkach oświetlonych światłem zniczy. Niezapomniane przeżycie. Tym bardziej, że cmentarz ten znajduje się na szczycie wzgórza, które wznosi się nad miastem. Wchodząc tam, ma się z jednej strony widok na Opatów, a z drugiej na te tysiące małych światełek, które jakby wspinają się po wzgórzu, potęgując magiczne wrażenie.
Jest też jednak coś, co przeszkadza mi, kiedy odwiedzam polskie cmentarze we Wszystkich Świętych. To przepełnione do granic możliwości pojemniki na śmieci. Pełne plastikowych kwiatów, wypalonych zniczy. Niestety, czasem jest to najbardziej wyeksponowany element przed wejściem na cmentarz. Przyznaję, że nie bardzo pojmuję ten zwyczaj przynoszenia na groby sztucznych kwiatów. Są kiczowate i brakuje im tego, co najważniejsze, nieodłączne od kwiatów żywych: naturalnego zapachu, woni, którą roznoszą wokół. Skąd więc ten pomysł? Czyżby przez fakt, że sztuczne kwiaty pozostają w dość dobrej kondycji znacznie dłużej, niż bukiet kwiatów ciętych – więc nie ma potrzeby regularnego odwiedzania cmentarza? Może to prawda. Ale z drugiej strony te więdnące na grobie kwiaty mają bardzo silny, symboliczny wymiar – w przeciwieństwie do sztucznych, których czas się w zasadzie nie ima. Oczywiście we Wszystkich Świętych widzi się też dużo żywych kwiatów w doniczkach. I nie widać, by poniewierały się one później, powiędłe i poniszczone na grobach. To oznacza, że Polacy jednak przychodzą na groby swoich bliskich (także poza tymi dniami na początku listopada) i sprzątają je regularnie. Tym bardziej nie rozumiem więc, skąd ta dominacja plastikowych wiązanek. A co się tyczy przepełnionych śmietników – przecież w ciągu roku, gdy, jak powiedziałam, Polacy powszechnie odwiedzają i porządkują groby – nie zdarzają się takie problemy. Dopiero przy okazji Wszystkich Świętych, przez te dwa-trzy dni, gdy ruch wokół grobów się wzmaga – kosze szybko się przepełniają. Czy nie można by zatem dostawić kilka dodatkowych pojemników na czas święta zmarłych, aby przywrócić cmentarzom ich poważny i uroczysty charakter?
Podczas Wszystkich Świętych polskie cmentarze stają się także miejscem spotkań rodziny, tej bliższej i tej dalszej. Albowiem zwykle ktoś wybiera się, aby odwiedzić rodzinne groby w tym samym czasie, co jego brat, siostra, wujek i ciocia. Właśnie dzięki wujkowi Marcina moja wizyta na jednym z cmentarzy stała się naprawdę niezwykła. W trakcie spacerów między grobami dziadków, dalszej rodziny, ich przyjaciół i sąsiadów – przez prawie 2 godziny słuchaliśmy anegdot wujka o odwiedzanych przez nas zmarłych ludziach. Szczególnie utkwiła mi w pamięci historia jednej z ciotek (siostry dziadka). Kiedy była już starszą panią, pewnego razu odwiedziła ona swoich krewnych mieszkających w bloku, na 10. piętrze. Winda nie działała i trzeba było wchodzić po schodach. Ciocia, wchodząc, robiła sobie postoje na poszczególnych piętrach. Na jednym z takich postojów wyjęła kanapki z torebki, stwierdzając, że pora na przerwę śniadaniową, zjadła je i powiedziała, że teraz może iść dalej.
Tak więc wizyta na grobach odbywa się w szczególnej atmosferze. Z jednej strony pełnej spokoju, zamyślenia i modlitwy. To znów wesołej, przeplatanej wybuchami śmiechu. Jednego razu byłam również świadkiem niezwykłego rodzinnego spotkania. Działo się to na innym, położonym w jednej z podopatowskich wsi, cmentarzu. Kiedy dotarliśmy do grobu prapradziadków Marcina, kilka osób już się tam zgromadziło. Byli wśród nich członkowie bardzo dalekiej rodziny, którą mama pamiętała mgliście z dzieciństwa, a o której istnieniu my nawet nie wiedzieliśmy. Niezwykły przypadek sprawił, że mogliśmy się poznać. Takie właśnie spotkania zdarzają się nieraz na cmentarzach. Choć częściej są to spotkania z dobrze znanymi członkami rodziny, ze znajomymi, z sąsiadami. Ale to także okazja – na przykład dla taty Marcina, który odwiedzał z nami cmentarz w miasteczku, z którego pochodzi i w którym dorastał – aby spotkać dawnych sąsiadów czy kolegów ze szkolnej ławy.
Któżby pomyślał, że „królestwo zmarłych”, miejsce o raczej ponurej reputacji, miejsce nierozerwalnie związane ze śmiercią – może tętnić życiem i być okazją do takich spotkań! Ale nie tylko tam odbywają się spotkania w czasie Wszystkich Świętych. Tak jak podczas innych polskich świąt, jest to okazja, aby wspólnie usiąść przy stole. Można wtedy – kontynuując rozmowy zaczęte na cmentarzach – podzielić się wspomnieniami o tych, którzy odeszli, ale też wymienić się nowinkami, potwierdzając w ten sposób, że życie toczy się dalej.
Zastanawiam się czasami, jakie to wszystko może mieć znaczenie dla zmarłych? Te wszystkie znicze, kwiaty, to ożywienie na cmentarzach. Czy to ich w ogóle obchodzi? A przecież ja – gdy o tym myślę – chciałabym, żeby ktoś kiedyś tak mnie wspominał. I żeby te wspomnienia były okazją nie tylko do modlitwy, ale także do śmiechu, do przeżywania wspólnych chwil w towarzystwie ludzi, którzy są nam bliscy.
Z francuskiego przetłumaczyła: Alicja Suskiewicz.