Gawędy opoczyńskie

Miejsce, w którym śpiew ptaków jest tak naturalny, jak oddech. Gdzie bocian z wiernym psem towarzyszą ci w czasie pracy w polu, a żaby z pobliskiego stawu swoim rechotaniem ukoją nerwy po ciężkim dniu, dając znać, że już niebawem spadnie upragniony deszcz. Tu musisz żyć zgodnie z naturą, bo jesteś od niej zależny. Ona bierze cię w swoje ramiona niczym matka – ale gdy jej nie usłuchasz, może cię dotkliwie skarcić. Wsłuchujesz się w jej głos, który mówi, jaki będzie kolejny dzień i rok, czy zbierzesz obfite plony czy marne. Jesteś tu tylko trybikiem, ale jakże ważnym. Bez ciebie nie byłoby zaoranej skiby, kopki siana, złocistych łanów zbóż… Jesteś dłońmi, które mają obowiązek zatroszczyć się o to miejsce.

Taka jest wieś. Tu słychać poranną modlitwę gospodyni, która nuci nieskładnie jutrznię szykując się w pole i cichą, wieczorną modlitwę spracowanego rolnika, którego dłonie – pomarszczone i naznaczone pracą – składają się, by podziękować Bogu za kolejny dzień. Jednak nie brakuje też ostrych słów międzysąsiedzkiej kłótni o skibę ziemi – bo tu o ziemię walczy się przez całe pokolenia. Wieś to miejsce, w którym długo pamięta się grzechy innych, wspominając je jako przestrogę dla młodszych. Nie żyjesz tu sam, jak w klatce oddzielony czterema ścianami betonu. Tu wszyscy cię znają aż do szpiku kości.

Czasem mówią o takich miejscach: „tam gdzie diabeł mówi dobranoc”. Ale cóż to za diabeł, jeśli byle baba może go przechytrzyć. Diabeł tutaj to mały figlarz, co potrafi namieszać, ale jak głoszą od lat opoczyńskie historie, wystarczy fortel chytrej gospodyni, żeby nie tylko nie wpaść w pułapkę diabła, ale jego samego do niej zapędzić. Wieś to miejsce, w którym od lat mądrości ludowe, nawet te z pogranicza magii i zabobonu, łączą się w jedno z prawami religijnymi. I na nic tu wysiłki kolejnych proboszczów, którzy sami po czasie ulegają tej normie. Już nie razi znak krzyża po magicznych zabiegach wiejskich znachorek…

Tu także żywa jest pamięć o tych, co odeszli. Ma się wrażenie, że bezcieleśnie żyją wśród nas, wspominani i przywoływani przez swoich dawnych przyjaciół czy rodzinę. Mocno się wierzy w ich obecność w naszym życiu – to piękne, że nie odchodzą bezpowrotnie. Są gdzieś tam, dostatecznie blisko, by przyjść we śnie poproszeni o radę. Bo tu wierzy się w sny…

Uciekając z betonowego świata pragnę jedynie spojrzeć na rozgwieżdżone niebo i wsłuchać się w ciszę, która dudni w uszach, oznajmiając: „Jesteś wolna!”. Pierwszy oddech po wyjściu z samochodu przynosi ulgę, pierwsza spadająca gwiazda daje nadzieję na spełnienie marzeń, pierwsze radosne szczekanie psa mówi: „Jesteś ważna”. Poranek wita mnie pianiem koguta, latem dzwonieniem krowiego łańcucha o ziemię, a zimą skrzypieniem kroków na mrozie – tu już dawno temu zaczął się dzień. Sąsiad krzyknie znad płotu „Dzień dobry”, sąsiadka od tak wpadnie na kawę, w kuchni czuć zapach ciepłego jeszcze chleba. Wieś to miejsce gdzie spokój łączy się naturalnie z pędem pracy.

To jest prawdziwa wolność! Wolność wśród ludzi, których lubisz czy nie, ale wiesz, że są ważną częścią twojego świata. Za tą wolnością tęsknię zamknięta w betonowych ścianach z anonimowymi ludźmi mieszkającymi po sąsiedzku. Przychodzą mi wtedy na myśl słowa naszego wiejskiego poety Jerzego Piekarskiego:

„można przenieść się z miasta do miasta
Opoczno lub Warszawę zamienić na Nowy York […]
o wiele trudniej opuścić wieś dzieciństwa
czuć się pewnie w kamiennych krajobrazach
miejski park, okratowany i wypielęgnowany
nie zastąpi kapliczek i grusz na miedzach
pejzażu, co łączy ziemię i niebo”