Rzeczy zwyczajne

„Nie widziałem już dawno swoich sąsiadów” – przeszła mi przez głowę pewnego dnia taka myśl i rzeczywiście, jak się nad tym zastanowiłem, to doszedłem do wniosku, że to już przynajmniej kilka tygodni. Podświadomie zacząłem się już nawet w pewnym sensie o nich martwić, choć to może za duże słowo, bo nasza relacja nie jest jakaś wyjątkowo zażyła – ot, po prostu sąsiedzka. Aż któregoś wieczora, kiedy leżałem w łóżku czytając książkę, usłyszałem za plecami znajome odgłosy dochodzące z klatki schodowej: mniej i bardziej wesołe pokrzykiwania, stukanie butów, stękanie wnoszących ciężkie bagaże. Mogłem już zasnąć w pełni spokojnie, bo wiedziałem, że wszystko jest na swoim miejscu.

Mój przyjaciel i współpracownik (a zarazem ilustrator tego czasopisma), który mieszka od jakiegoś czasu sam w bloku z wielkiej płyty, powiedział mi kiedyś, że jego mieszkanie ma jedną istotną zaletę, z której właśnie zdał sobie sprawę, a mianowicie, że dochodzą do niego różne odgłosy z mieszkań sąsiednich. Nie w sposób uciążliwy, nie ciągle, ale od czasu do czasu da się słyszeć przytłumiony ludzki głos, jakieś tupnięcie czy stuknięcie, dźwięk radia – znak, że nie jesteśmy na tym świecie całkiem osamotnieni. I w takim też kontekście wydaje się to być rzeczywiście zaletą o niebagatelnym znaczeniu. Przede wszystkim dla osób żyjących samotnie, być może starszych , ale przecież nie tylko dla nich. Może to być źródło podstawowych informacji o naszych sąsiadach, pewnie czasem się zdarzy, że niepożądanych, ale w gruncie rzeczy i takie są potrzebne. Coś, o czym często dziś zapominamy – nasz dobrostan psychiczny w bardzo dużym stopniu zależy od naszych relacji z innymi ludźmi. I nie chodzi tu tylko o ilość przyjaciół, bo przy obecnym stylu życia nierzadko zdarza się, że z owymi przyjaciółmi spotykamy się raz, góra dwa w miesiącu. Nie do przecenienia są właśnie te drobne, codzienne kontakty, z których z pozoru nic nie wynika. Uśmiech pani sprzedawczyni w sklepie, kierowca zatrzymujący się, aby wpuścić Cię z podporządkowanej ulicy, kilka słów choćby o pogodzie zamienionych z sąsiadką na schodach czy właśnie dziecko w mieszkaniu nad tobą, które skacząc sprawia, że żyrandol zaczyna się lekko kołysać.

Niestety normalną reakcją na to ostatnie jest irytacja. Bo jakim prawem ktoś śmie zakłócać spokój w twoim własnym mieszkaniu? Podczas spotkania projektowego, dotyczącego budynku mieszkalnego, jakie odbyłem ostatnio z jednym z inwestorów, dyskutowaliśmy nad sposobem rozwiązania konstrukcji klatki schodowej w taki sposób, aby dźwięki z niej nie przedostawały się do mieszkań. „Przypuśćmy, że po schodach wchodzić będzie pani w szpilkach, powiedzmy o godzinie 23 – w  takich lub bardzo podobnych słowach odezwał się inspektor – a w pokoju obok ktoś będzie próbował zasnąć”. W sumie nietrudno sobie taką sytuację wyobrazić, bo pewnie zdarza się dość często. W każdym razie wyobrażają sobie ją klienci, a nawet jeśli nie, to gdy już taka sytuacja im się przytrafi, przychodzą z pretensjami do tego, kto im to felerne mieszkanie sprzedał. Spróbujmy jednak spojrzeć na to trochę inaczej: w sypialni leży stosunkowo młody jeszcze mężczyzna tępo wpatrzony w sufit. Mieszkanie jest duże, pięknie urządzone. Łóżko szerokie, bardzo wygodne. Mężczyzna ma dobrze płatną, ciekawą pracę, a może wręcz odwrotnie, w sumie nieistotne, bo w każdym wypadku nie może zasnąć, czując jakiś brak, pustkę, której nie jest w stanie niczym wypełnić. Będzie tak patrzył w sufit jeszcze długo, aż w końcu jakoś uda mu się zasnąć. Żaden dźwięk nie zakłóci jego doskonałej samotności, bo ściany wydzielające jego mieszkanie zaizolowane są zgodnie z najbardziej wymagającymi standardami. Gdyby tylko mógł usłyszeć tę panią, która schodzi właśnie po schodach, w pięknych czerwonych szpilkach. Może zdążyłby jeszcze ją dogonić zanim wsiądzie do samochodu i pojedzie do swojego mieszkania, równie pięknego i równie pustego. Bo skoro już puszczamy wodze fantazji, to czemu nie puścić ich odrobinę luźniej.

Wyobrażam sobie jeszcze inne sytuacje, choć wyobrażać ich sobie wcale nie chcę. Matka trójki dzieci pobita na śmierć po tym, jak przez lata była katowana przez konkubenta. Dzieci przypalane papierosami i poniżane. Staruteńka babcia pochylająca się każdego dnia coraz niżej pod ciężarem rzucanych na nią przekleństw. „To była taka porządna rodzina” albo „ja nic nigdy nie słyszałem, a na schodach dzień dobry zawsze powiedzieli”. Grube ściany nie są raczej w takich sytuacjach jedyną, ani nawet główną przeszkodą na drodze do interwencji w porę, ale z pewnością też nie pomagają. A w każdym razie wydają się być wyrazem tego samego ludzkiego pragnienia – aby mieć wreszcie święty spokój.