Podczas pierwszej w tym roku wakacyjnej podróży odwiedziłem wraz z żoną włoskie miasto Bergamo. Położone w samym sercu Lombardii, u podnóża Alp, miejsce to nie jest chyba szczególnie znane (jeśli już, to jako lotnisko Mediolanu), choć z pewnością nie z powodu swoich własnych braków. Ginie gdzieś w niezliczonej ilości magicznych miejsc Italii, ale szczęśliwy ten, kto mimo wszystko doń zawita.
Miasto jest niezwykle malownicze, z wyraźnie zarysowaną granicą między najstarszą, umiejscowioną na wzgórzu i otoczoną potężnymi murami, częścią, a nowszymi (co nie znaczy, że wyłącznie współczesnymi) dzielnicami. Wobec tak oczywistego podziału, także i nasz dwudniowy pobyt musiał zostać podzielony. I tak, po pierwszym dniu spędzonym w historycznym centrum, zeszliśmy na dół, ale zejście to niosło w sobie tak silny ładunek emocjonalny, że samo w sobie było już przeżyciem, niezależnie od tego, co mieliśmy zobaczyć później. Najpierw przejście przez potężną bramę, za którą otworzył się rozległy widok na dolną (znacznie większą niż górna) część miasta, potem marsz po kamiennym moście – jakby zawieszonym w powietrzu, wysoko ponad zielonymi terenami poniżej – żeby w końcu zagłębić się z powrotem w plątaninie uliczek, ale już innych, bo po tej drugiej stronie. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości – zostawiliśmy coś za sobą, opuściliśmy jeden świat, żeby poznać bliżej ten drugi. Później, po kilku godzinach spędzonych tam na dole, rozpoczęliśmy wspinaczkę z powrotem. I znowu wiadomo było, że oto dzieje się coś ważnego, bo trzeba było wysiłku, aby pokonać te wszystkie schody i jeszcze raz ujrzeć bramy starego miasta, ale teraz już w innym charakterze, jako przybysze. Było w tym wszystkim coś niewątpliwie magicznego i mogę sobie tylko wyobrażać, jak z tą magią żyje się mieszkańcom miasta. Większość z nich z pewnością swoje codzienne życie spędza w dolnej części miasta, bo tam więcej jest tej zwyczajności, mieszkań, miejsc pracy. Od czasu do czasu tylko – myślę – wzrok ich ucieka w kierunku wzgórza, na którym majestatycznie rozpościera się Miasto, przypominając że jest zawsze coś więcej, że warto znosić codzienny trud. A w niedzielę, a może i wieczorami, przychodzi czas na rytualne przejście tam na górę. Tym, którzy może nie mają już dość siły, przychodzi z pomocą linowa kolejka, oferując przejazd w swej istocie nie mniej rytualny, bo stanowiący niezbędne ogniwo łączące dwie odrębne trasy, które pokonuje się pieszo. O ile łatwiej musi być po takiej podróży zostawić za sobą zwykłe znoje, zapomnieć się na chwilę.
Rytuał przejścia to jeden najpowszechniejszy z rytuałów, jakim w naszym życiu się oddajemy. Jest sprawą tak naturalną, zwłaszcza w swoich najbardziej okazałych postaciach, że nawet jeśli nie w pełni akceptujemy jego źródło, to i tak go respektujemy. Jak inaczej wytłumaczyć, że rodzice, którzy sami nie udzielają się w życiu kościelnym, chrzczą jednak swoje dzieci czy posyłają je do komunii? Podświadomie zdają sobie sprawą, że bez tych rytuałów człowiek nie może stać się w pełni człowiekiem, nie może zostawić za sobą siebie jako noworodka, dziecka, młodzieńca i odważnie ruszyć w dorosłe życie, aby w końcu zbudować rodzinę z pomocą aktu małżeństwa. Małżeństwa, które nawet jeśli nie zawarte w Kościele, to jednak otoczone rytualnym płaszczem urzędowej ceremonii. I zawsze z mniej lub bardziej wystawnym przyjęciem – bo ono jest bramą, a ceremonia mostem prowadzącym na wzgórze, na którym zasiada się już razem.
Jednak ten rytuał to nie tylko owe najważniejsza życiowe wydarzenia i jeśli ograniczymy się do nich, to nasza codzienność pozbawiona będzie znaczenia, będzie tylko pustym oczekiwaniem na te doniosłe chwile, a nie doniosłością samą w sobie. Bo nasze życie pełne jest mniejszych i większych przejść i powinniśmy się postarać, by były one na tyle wyraźne, aby ich nie przegapiać. Gdy z wąskiej uliczki wychodzimy nagle na plac, z ciszy w gwar, to już jest to mały rytuał i dobrze jeśli coś go zwiastuje, może podcień, przez który przechodzimy, a może odległy widok na ustawioną na placu fontannę. Gdy z kolei z ulicy wchodzimy do domu, to przeskakujemy z jednego świata do drugiego, z domeny publicznej w prywatną, rodzinną i najlepiej, żeby nie był to przeskok, ale przejście. W tym celu powstawały piękne westybule, ale także skromniejsze pokoje wejściowe, będące jednak pełnoprawnymi pomieszczeniami, nadającymi chwili przejścia odpowiedniego znaczenia, a tym, którzy być może nie mieli prawa wstępu dalej, dające możliwość muśnięcia atmosfery wnętrza domu.
Wreszcie w samym już wnętrzu domu, także mamy do czynienia z różnymi strefami, które powinny zostać wyraźnie rozgraniczone. Zwłaszcza jeśli jest to dom dużej rodziny, gdzie wszyscy mieszkańcy powinni mieć możliwość przebywania zarówno razem, jak i osobno. Żeby użyć najprostszego z przykładów, życie małżeńskie dwojga ludzi będzie bardzo utrudnione, gdy dom zostanie zbyt mocno podporządkowany dzieciom, w chwili gdy one się pojawią. Małżonkowie zawsze powinni mieć możliwość wycofania się do swej własnej przestrzeni, zapewniającej odpowiednią intymność niezbędną w tej relacji. W tym celu przejście do tego ich małego świata powinno zostać odpowiednio podkreślone, aby nikt nie mógł mieć wątpliwości, kiedy ono następuje. Podobnie z miejscem, które skupia wspólną aktywność mieszkańców domu, przy czym te dwa wejścia powinny być skrajnie odmienne w charakterze. Nie sprzyja temu współczesne podejście do zagadnienia drzwi w domach, które praktycznie bez wyjątku mają wysokość 203 cm a różnią się jedynie szerokością, ale i to nieznacznie, bo zdecydowana większość rozmiarów to 80 lub 90 cm. Problem w tym, że obecnie większość ludzi nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, że drzwi do ich sypialni mogłyby mieć inny kształt, może wcale nie prostokątny, a wysokość nawet 150 cm. Tymczasem jest to jak najbardziej możliwe i wbrew pozorom nikt nie uderzałby ciągle głową o framugę. Taka sytuacja mogłaby mieć miejsce, jeśli wysokość przejścia byłaby tylko nieznacznie mniejsza od standardowej. Jeśli jednak otwór jest wyraźniej niższy, człowiek nie ma wątpliwości, że musi się schylić, a właśnie ten fakt schylenia się potęguje wrażenie przejścia. Kolejnym zabiegiem może być głębokość przejścia, na co wpływ mają z kolei grubości ścian. Te dziś wykonuje się z reguły jako bardzo cienkie, ale wystarczy zrezygnować z tradycyjnych ścianek działowych na rzecz systemu szaf wydzielających poszczególne pomieszczenia, aby uzyskać odpowiednią głębię przejścia. Jeszcze lepiej, gdy do swej sypialni małżonkowie przechodzić będą przez pośrednie pomieszczenie, może garderobę, a może sypialnia będzie alkową wydzieloną z niewielkiego małżeńskiego saloniku. Kombinacji jest niezliczona ilość, natomiast istota polega na tym, aby zwrócić uwagę na tak niepozorny element, jakim są drzwi, ponieważ, jak większość odwiecznych przedmiotów, niosą one w sobie o wiele więcej znaczeń, niż jesteśmy im skłonni przypisywać.
Podczas tej samej podróży odwiedziliśmy także Bolonię. Zatrzymaliśmy się tam w mieszkaniu na poddaszu XVI-wiecznej kamienicy, które wyposażone było we wspaniały tarasik o wymiarach nie większych niż 2×2 metry, otoczony dachami, na który wychodziło się przez drzwi o wysokości około 1,6 metra. Przejście przez te drzwi nie stanowiło najmniejszego problemu. Aż trudno uwierzyć, że tak mała przestrzeń może dawać okazję do tak dalekiej ucieczki od otaczającej rzeczywistości.