Gawędy opoczyńskie

Majowe wieczory

Na krzyżówkach, wokół wysokiego krzyża, który zdawać by się mogło sięga nieba – widać garstkę dzieciaków. Już z daleka słychać rozemocjonowane głosy, które śpiewają:

Chwalcie łąki umajone,
Góry, doliny zielone.
Chwalcie, cieniste gaiki,
Źródła i kręte strumyki!

O co chodzi? Jak to możliwe, że dzieciaki siedzą, stoją, klęczą wokół krzyża z własnej woli, przygnane potrzebą odśpiewania majówki i odmówienia kilku modlitw? Czy nie wstydzą się, że zaraz oto obok nich przejedzie ktoś obcy na rowerze czy w samochodzie i zobaczy to cudaczne zbiegowisko? Czy one w ogóle wiedzą, co oznaczają kolejne czytane przez nich wersy litanii?

Bramo niebieska, módl się za nami,
Gwiazdo zaranna, módl się za nami,
Uzdrowienie chorych, módl się za nami,
Ucieczko grzesznych, módl się za nami,
Pocieszycielko strapionych, módl się za nami…

Pamiętam jeden z majowych wieczorów, który miał miejsce bardzo dawno temu. Od zawsze było wiadomo, że każdego dnia maja spotykamy się o 19 pod krzyżem. Maj był pięknym i wyczekiwanym miesiącem właśnie dzięki temu, że można było pełną piersią zaśpiewać:

Po górach dolinach rozlega się dzwon,
Anielskie witanie ludziom głosił on:
Ave, ave, ave Maria,
Zdrowaś, zdrowaś, zdrowaś Maryja!

Wsiadłam na rower, zdając sobie sprawę, że jestem już mocno spóźniona, ale gdzieś we mnie tliła się nadzieja, że może nie zaczęto beze mnie. Niestety, miałam się wkrótce rozczarować. Nie tylko zaczęto, ale wręcz kończono odśpiewywać majówkę. Nie uwierzycie – wracałam do domu ze łzami w oczach. Tak ważny czas był to dla mnie i sądzę, że nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich moich rówieśników.

Ciepłe majowe wieczory, maryjne pieśni odśpiewywane wraz ze zniżającym się ku horyzontowi słońcem, zapach świeżych kwiatów zanoszonych przed krzyż – to wszystko składało się na wyjątkowość tych chwil spędzanych wspólnie na krzyżówkach dróg.

Można by zapytać, po co nam to było? Czy nie lepiej pograć w zbijaka lub pojeździć na rowerze – wykorzystać te ostatnie chwile odpoczynku na zabawę? Nie wiem. Lecz jako dziecko pewnie też nie wiedziałam, a mimo to nie wyobrażałam sobie majówkowego wieczoru bez wspólnej modlitwy pod krzyżem. To uczucie, które pojawiało się wraz z nastąpieniem wieczoru to jakby jakieś magnetyczne przyciąganie.

Powiem wam jedno, Moi Drodzy… Brakuje mi tego ducha, który nas wtedy otaczał. Czuliśmy radość, która kumulowała się wokół nas, do domów rozjeżdżaliśmy się jacyś szczęśliwsi. Teraz, kiedy przejeżdżam obok wioskowych kapliczek czy krzyży, z tęsknotą wspominam majówkowe śpiewanie. Jaka szkoda, że już nie słychać dziecięcych głosów, które niosłyby po drogach echo:

Wdzięcznym strumyki mruczeniem,
Ptaszęta słodkim kwileniem,
I co czuje, i co żyje,
Niech z nami sławi Maryję!