1.
To zaskakujące, jak wielu ludzi w mieście boi się ciszy. Włączają telewizory, nastawiają muzykę na cały regulator – słowem, robią wszystko, byleby nie zaznać momentu spokoju. Sami ze sobą i ze swoimi myślami – cóż za koszmarna perspektywa.
Co ciekawsze, podczas rozmów też często wybrzmiewa muzyka. Spokojna kolacja w gronie znajomych nie może się obejść bez spokojnych lub mniej spokojnych melodii w tle. Miły wieczór? Czy może jednak zakamuflowana próba ucieczki przed czymś?
Tylko przed czym?
2.
Od rana do wieczora tylko hałas. Na uczelni – gwar rozmów. W kawiarni dochodzi do tego muzyka albo program informacyjny w tle. Wieczorem, w drodze do domu, jakieś zagubione krzyki upojonych ludzi. Wszystko z różnymi odgłosami miasta na drugim planie: jakiś remont, jakaś budowa nowej ulicy, jakieś wiercenie kabli. Jakieś wszystko.
Czasami człowiek zaczyna sobie z tego zdawać sprawę. Myśli: „odpocząłbym sobie”. Rozciąga się na kanapie i sięga po książkę. A w tle kłótnia sąsiadów. No, cisza to nie jest. Wybrałby się zatem gdzieś, może na wieś.
I to robi. Pakuje walizki i po paru godzinach podróży w samochodzie z głośnym silnikiem, wciąż powtarzając sobie: „już niedługo”, pojawia się na krajeńskiej czy podlaskiej wsi. Płaci gospodarzom agroturystyki gotówką uprzednio naprędce wyciągniętą z bankomatu po drodze.
I jest. Piękna perspektywa wakacji. Człowiek nadrobi książki. Pospaceruje. I w ogóle. Będzie pięknie. Ale idylla trwa godzinę, może dwie. Po jakimś czasie zaczyna brakować. Czego? Sprawdzania powiadomień na telefonie, słodkiej melodii zapuszczonej podczas spotkania towarzyskiego, rozmów ludzi w kawiarni. Wszystkiego.
A potem uświadamia sobie, że tutaj nie ma ciszy. Błogi śpiew ptaków. Akompaniament szumu drzew. Chlapiące jezioro. I klasyczna melodia rozmów ludzkich – gospodarzy, ich sąsiadów, dzieci. Cisza? Ciszy nie ma nigdzie. Jest za to niepokój. Dźwięki, do których nie jest przyzwyczajony.
Powrót do miasta następuje z ulgą. Na rogatkach metropolii ktoś przejeżdża obok niego i krzyczy: „baranie, jak ty kierujesz”. Nasz człowiek się uśmiecha. Wrócił do swojego świata.
3.
Najbardziej ciszy boją się chyba jednak ludzie ze słabym słuchem. Niedosłyszący, będący na granicy między światem hałasu a całkowitą głuchotą. I to oni potrafią najbardziej docenić to błogie uczucie ciszy.
Odkręcam kran w wannie. Woda zaczyna lecieć z głośnym hukiem. Ja w międzyczasie przygotowuję się do kąpieli – zdejmuję ubranie, ściągam frotkę z włosów. I w końcu wyłączam aparaty słuchowe. W ułamku sekundy zapada całkowita cisza. Woda, mimo że leci, nie wydaje z siebie dźwięku. Przesunięty zlew nie protestuje. Skrzypienie szafki jest tylko metaforą dla oczu.
Uwielbiam kąpiele. Chyba też dlatego, że to jeden z niewielu momentów, kiedy w świecie jestem tylko ja. I jestem tylko dla siebie.
Osoby głuche od urodzenia mają czas na polubienie ciszy. Język migowy, w którym akt komunikacji dokonuje się w całkowitym milczeniu, jest najdoskonalszym wyrazem miłości do ich świata. Jest także źródłem wielkiego niepokoju dla mnie. Niepokoju, że kiedyś mój słuch ulegnie takiej degradacji, że nie pozostanie mi nic innego, jak zaakceptować ten język jako mój nowy.
Głusi, czasami zmuszani do słuchania świata poprzez implanty, wolą towarzystwo swoich kolegów. Język migowy nie wymaga powtarzania danego zdania milion razy, aby druga osoba mogła je zrozumieć. Ludzie szybko się denerwują, gdy każdy wyraz trzeba powtarzać. Mało kto ma taką cierpliwość, aby wytrzymać w takiej konwersacji dłużej niż pięć minut. Może dziesięć. A najmniej cierpliwości mają urzędnicy.
Ale życie głuchych zasadniczo nie zmienia się. Głuchota pozostaje na zawsze. Nigdzie się nie wybiera. Wbrew pozorom, to pewien rodzaj ulgi. Niedosłyszący z kolei już u progu swojego życia są stawiani przed dylematem – czy wybiorą świat języka migowego i kultury głuchych, czy jednak spróbują przystosować się do świata normalnego? Dziecko, balansujące od narodzenia między dwoma przestrzeniami, jeszcze nie wie, co by wolało. Jeszcze nie wie, że pierwsza droga to droga, z której nie da się zawrócić. Jeszcze nie wie, że druga droga, usiana kompleksami i najeżona nieżyczliwymi ludźmi, prowadzi prosto do towarzyskiego autyzmu.
Ostatecznego wyboru zawsze dokonują rodzice. I wtedy świat zmienia się na zawsze. Niedosłysząca osoba, która zostanie wysłana do internatu dla osób głuchych, nie będzie taka sama, jak jej rówieśniczka chodząca do zwykłej szkoły podstawowej. Chociaż prawdopodobnie, zanurzywszy się w kulturze głuchych, będzie miała w sobie więcej akceptacji wobec swojej osoby i swojej sytuacji, aniżeli osoba, która w zwykłej podstawówce natknie się na pierwsze problemy. I będzie ich doświadczała całe życie.
Ale ta osoba, gdy dorośnie, powie z radością, że jest wdzięczna rodzicom, że wysłali ją do zwykłej szkoły. Mimo że nigdy nie stanie się całkowicie częścią świata, który wybrali.
4.
Kiedyś poprosiłam koleżankę o przepytanie mnie z angielskiego. Wzięła do ręki podręcznik i przeczytała pierwsze słowo. Nie zrozumiałam, więc poprosiłam o powtórzenie. „Ech, tobie to zawsze trzeba powtarzać” – westchnęła i oddała książkę.
Różne osoby. Różne przestrzenie. Różne konteksty. Multum takich sytuacji.
Ale nie ukrywajmy, że jednak, gdy wyjdę z kąpieli i wysuszę włosy, lubię powrót do słyszalnego świata. Nawet jeśli nie jest perfekcyjny, wolę po stokroć dźwięki niż wieczną ciszę.
Gdzie jest mój świat? Nie wiem. Ale chcę mieć możliwość wyboru.