Leonard – kapłan Boga

Zbiera się na potop
Wchłonąć ma
Każdą dolinę
Każdy dach
Ciało zatopi
Duszy wolność da
Piszę to chociaż
Dowodów brak
(Leonard Cohen, Księga Tęsknoty)

Często zdarzało mi się myśleć – Co robi Leonard? Gdzie jest? O czym myśli? Czy medytuje?

Nigdy Cię nie spotkałem, nigdy Cię nie widziałem… Jednak czuję, jakbym utracił kogoś bliskiego. Po prostu w tym, kim byłeś, znalazłem okruchy tego, kim byłem i kim jestem ja. Padło tyle słów. I tyle też słów nie padło. Podążałem za Tobą słowo po słowie. Ileż razy wracałem do tych wierszy, książek, piosenek. Twoja żydowskość i Twój zen, Jikanie, rezonowały z moją duszą.

Gdzie teraz jest Leonard? Wyobraźnia nie podpowiada mi nic, a łzy cisną się na oczy. Mam nadzieję – tak czasami myślę – że kiedy Jezus myślał o Łazarzu, myśli nie dały Mu żadnego obrazu. Nie ma żadnego obrazu, dlatego jest żal. Żal jest tam, gdzie nie wiemy nic.

Istnieje Bóg i Jego Królestwo. Nawet zakładając, że to nieprawda – gdzie w takim razie miałby być Leonard?

***

Mam teraz przed oczami tę nieśmiałość, z którą Leonard cofał się ze sceny podczas pierwszych publicznych występów. Miał tremę. Tak trudno wejść w świat ze swoim darem. Tak, był przede wszystkim poetą, człowiekiem słowa; następnie poetą, który śpiewa – i, jak mówiono, poeta, który śpiewa to więcej niż piosenkarz i więcej niż poeta. Jednak wolałby wtedy nagrywać jedynie płyty studyjne. Zamknięty w Wieży Pieśni, przykuty nieopodal Hanka Williamsa wiedział, że jest wybrany – bowiem Jest Kapłanem Boga.

qt Jestem Kapłanem Boga
Kroczę swoją drogą
Z kieszeniami w rękach
Czasami jestem zły
Zaś czasami bardzo dobry
Wierzę w to co wierzę
We wszystko co trzeba
Lubię słuchać jak mówisz
Gdy tańczysz potrząsając głową
Na srebrnej tacy
Że jestem kapłanem BogaWiem że robiłem sto innych rzeczy
Ale byłem kapłanem Boga
Kochałem sto razy
Ale nigdy dwa razy nie skłamałem tak samo
Mówiłem: Chryste, Ty myślisz tylko o sobie
Lecz dzieliłem się chlebem i ryżem
Słyszałem głos mówiący do tłumu
Że jestem samotnym kapłanem Boga
To uczyniło mnie tak pustym
Że nawet teraz w 1966
Nie jestem pewny czy jestem kapłanem Boga.

(przeł. M. Karpiński)

***

Kiedy dowiedział się w dzieciństwie, że jest Kohenem, przyjął to jako naturalną informację. Nie był wtedy zbyt religijny – w żadnym sensie. Od młodości poczucie wybrania oraz poczucie bycia zwykłym człowiekiem towarzyszyło mu nieustannie. Każdy tego doświadcza , a w doświadczeniu tym odbija się los Narodu Wybranego. W tym narodzie Bóg wybiera każdego człowieka, każdy bowiem narodził się na Syjonie (tak jak – co okaże się później, w trakcie życia Cohena – każdy umarł na Kalwarii). Izrael – to ten, który dźwiga dziedzictwo wybrania, lecz Walczy z Bogiem (i zwycięża). Jak okazuje się potem, jest to miłosna walka!

Niemniej, jak Jonasz, jak Żyd Wieczny tułacz, Leonard wiecznie ucieka. Wieczna tułaczka, wieczna ucieczka Narodu Wybranego – przed wrogiem, przed swoimi, przed konsekwencjami własnych działań, a w końcu – przed Bogiem, staje się historią, która przeplotła życie Leonarda z życiem Izraela. Dlatego jest tak bliski każdemu, kto został zanurzony w tę historię.

***

Musiał stać się kimś, choć wiedział, że jest kimś zupełnie zwykłym. Doświadczenie ojca, wojskowego, który zbudował w nim pewność siebie, i doświadczenie matki, która wiedziała, że jest jak wszyscy – odcisnęło na nim piętno.

qt My father said I’m chosen
My mother said I’m not

Mój ojciec powiedział, że zostałem wybrany
Moja matka powiedziała, że nie

(tłum. własne)

 

Wciąż wojna trwa, między biednym a bogatym, wojna między mężczyzną a kobietą. Życie rodzinne nie przynosiło ukojenia. Okazywało się wręcz nieraz potrzaskiem. A jednak – Leonard pyta – czemu nie idziesz na tę wojnę? Czemu nie zaantagonizujesz, dlaczego nie rozbijesz tego wszystkiego o podłogę i nie ruszysz na upragnioną wojnę? Nie był już Marszałkiem Polnym Cohenem,

qt Leave it all and like a man,
come back to nothing special

Ale on po męsku rzucił to
By wrócić do zwyczajnych poczekalni

(przeł. M. Zembaty)

 

Wypowiedzenie wojny życiu nie jest rozwiązaniem. Niewypowiedzenie wojny także nie jest rozwiązaniem. Czy życie jest skazane na wieczną walkę przeciwieństw? Skoro nawet Fidel Castro musiał ustąpić pola Cohenowi, dlaczego codzienne życie nie chciało tego zrobić? Interesując się mistyką żydowską Leonard wiedział, że Bóg, stworzywszy świat, dokonał wycofania. Musiał cofnąć się, skurczyć, odejść, aby zrobić miejsce na powstający wszechświat i… wolną wolę. Wola Boga jest bowiem potężna i nienegocjowalna jak rzeczywistość. Nikt nie może zobaczyć Boga i pozostać przy życiu. A jednak On przychodzi jako Bestia Miłości. Nic nie mogło zaspokoić Cohena, wiedział w pewnym momencie, że po prostu jego mózg nie działa poprawnie:

qt Specjaliści mówią, że organizm nie produkował wystarczającej ilości serotoniny. OK, kupuję takie wytłumaczenie. Zacząłem brać leki, jak prosac, które miały podnieść poziom serotoniny i wywołać lepsze samopoczucie. Okazało się, że one też nie działają. Choruję więc na bardzo dziwną chorobę, której nikt tak naprawdę nie rozumie, ale już się z tym pogodziłem…

(z wywiadu z Kingą Dębską, „Magazyn Gazety Wyborczej” 7-8 XI 1997)

W pewnym momencie wie już, że żaden z narkotyków dnia powszedniego nie zaspokoi jego bólu. Nie zaspokoi go ciemna strona osobowości, ale i to, co w nim bardzo dobre. Jest samotnym kapłanem Boga, to uczyniło go tak pustym. Doświadczał bowiem ciężaru opuszczenia przez Boga, jako kapłan dźwigał to potworne brzemię opuszczenia i niewiary. Kohen patrzy w stronę świętego świętych… Pustego świętego świętych. Wie, że nie ma tam nic, że Bóg wycofał się, że milczy… Ale że Jest. Jest, ale nie na wzór tego, co doświadczamy, nie jest jedną z rzeczy, nie ma w sobie nic z rzeczy, jakie znamy, nie da się porównać do niczego, co możliwe w doświadczeniu. Z tej niewiary lud czerpię wiarę. Brzemię niewiary jest okrutne.

qt Słyszałem mój głos mówiący do tłumu, że jestem samotnym kapłanem Boga

(tłum. M. Zembaty)

***

Mount Baldy było odzwierciedleniem dwoistej natury Leonarda. Górski Klasztor zen o surowej regule, która „mogłaby powalić dwudziestolatka” (jak sam kiedyś stwierdził); jednocześnie zlokalizowany nieopodal ogromnego Los Angeles. Z jednej strony zaciszne chatki, wyglądające jak pierwsze klasztory tego typu gdzieś w Azji. Z drugiej zaś, ścieżka schodząca w dół w kierunku górskiej szosy i hostelu, którego restauracyjny szyld przypominał o życiu w samsarze.

Godziny siedzenia w milczeniu, w pozycji lotosu, twarzą do ściany uspokajały łaknący doznań umysł Cohena. Widział, że jeśli nie zrobi czegoś, pochłoną go narkotyki i alkohol. Z drugiej strony, był nieśmiały, męczyły go trasy koncertowe.

W Mount Baldy mógł być nikim. Sprzątać liście, gotować (przez pewien czas pełnił rolę kucharza), siedzieć w medytacji, pracować nad paradoksalnymi pytaniami zen – koanami. Być w teraz. Obserwować umysł. Zobaczyć to, co się dzieje. Oddać się prostocie, aby dostrzec to, kim się jest.

Cohen zapadł w milczenie. Zen jest w pewnym sensie odłożeniem wszystkiego na bok. Wzięciem na barki trudnego brzemienia niewiary, odstawieniem wszystkich myśli, brakiem zaufania do jakiejkolwiek idei, w tym religijnej. Zen jako herezja buddyzmu podważyła nawet samą religię buddyjską w celu dotarcia do źródła nauczania Buddy. Głębokie wniknięcie w bezprzedmiotową medytację prowadziło z powrotem w stronę źródłowego doświadczenia. To źródłowe doświadczenie pojawiało się jednak w ciszy i codzienności. Zen, religia niewiary, wynikająca z głębokiego pragnienia miłości i prawdy. Kapłan musi zniknąć, odrzucić wszystkie podpory i asekuracje… Oderwać się, wycofać i wziąć na siebie ogromną samotność Boga. Przejść przez morze niewiary.

qt Ogoliłem głowę
przywdziałem habit
sypiam w kącie chaty
na wysokości dwóch tysięcy metrów
Ponuro tu
Jedyne czego nie potrzebuje
to grzebień

(Mnich spragniony miłości, Mount Baldy, 1997, tłum. D. Wyszogrodzki)

***

Na jego poezje zaczyna wpływać mocno tradycyjna poezja zen, słychać w niej motywy haiku. Odłożenie na bok wszelkiej idei, konceptualizacji, zapadnięcie w wielkie zwątpienie i oddanie się tylko uważnej obserwacji umysłu stało się częścią życia Leonarda. Nigdy nie widział tu sprzeczności z judaizmem i swoją żydowską tożsamością. Pytany o tę kwestię podczas licznych wywiadów, nigdy nie daje jednoznacznej odpowiedzi „nie wytrzymałem zbyt długo” – mówi za którymś razem o życiu jako mnich Zen. Jak napisał w 1997, w roku wyświęcenia na buddyjskiego mnicha:

qt Każdy kto mówi
że nie jestem Żydem
Nie jest Żydem
Bardzo mi przykro
Ale to nieodwołalne
Tak mówi:
Elieazar, syn Nissana,
Kapłan Izraela;
znany także jako
Słowik Synaju.
Jom Kippur 1973;
Jikan Nieprzekonujący
mnich zen;
znany także jako Leonard Cohen

Cytat za: Sylvie Simons, „Leonard Cohen – Jestem twoim mężczyzną”, tłum. Magdalena Bugajska (Warszawa 2013)

Przyjmuje imię Jikan, lecz przyznaje kiedyś, że przyjął święcenia bardziej ze względów protokolarnych.

***

Wielokrotnie opuszczał klasztor, z powodu kobiet, z powodu poszukiwania samotności. W klasztorze, jak twierdził, „mnisi są jak kamienie w worku, zawsze pracujesz z kimś ramię w ramię”. Pragnął opustoszenia które dawało życie w klasztorze. Dawniej kazał sobie zrobić maskę, którą chciał nosić podczas koncertów – twierdził, że to wszystko nie obyłoby się bez pewnego rodzaju aktorstwa, które jest oszustwem. Nigdy jej jednak nie założył, choć przechowywał z pewnością długo. W klasztorze mógł wreszcie przestać być Leonardem Cohenem. Mógł zostać nikim. Kapłan musi przejść przez to boskie brzemię wycofania ze świata.

Mimo tej głębokiej potrzeby opustoszenia zjeżdżał czasami do Los Angeles. Jadł kanapkę Mac-o-Fish w McDonald’s, potem oglądał cały weekend telewizję. To przypominało mu jak marnie wygląda życie poza klasztorem. Wracał przerażony w góry. Porządek i rytm życia klasztoru wyzwalały kreatywność Cohena. Nie pisał by publikować, nie komponował by grać. Robił to, co aktualnie robił. Skupiał się na tym, co tu i teraz. Szukał przebudzenia poprzez to, co zen podaje jako właściwą metodę – nie-szukanie. Porzucenie wszelkiego pytania, porzucenie wszelkiego pragnienia stawania się i bycia kimś. Marzył o oderwaniu…

qt Dostawałem cudowną miłość, ale sam nie dawałem cudownej miłości. Nie byłem zdolny odpowiadać na ich miłość, ponieważ miałem obsesję na punkcie jakiegoś fikcyjnego poczucia oddzielenia, nie potrafiłem dotknąć rzeczy, którą mi oferowano. A oferowano mi ją wszędzie.

Cytat za: Sylvie Simons, „Leonard Cohen… „

Zen wygaszał paradoksy. Łączył rozsypane niemożliwości. Czemu nie poszedł na tę wojnę? Czuł, że po miesiącach na sali medytacyjnej ożywa w nim już niemłode ciało. Chciał nagle jechać, szukać młodszej kobiety i ożenić się z nią. „Teraz mógłbym to zrobić. Teraz wiem jak” – mówił, ale jak przyznawał już w klasztorze, to co robią w Mount Baldy ma się nijak do najtrudniejszego ćwiczenia duchowego, jakim jest małżeństwo. Kiedy jednak pytano go, czy nie chciałby wrócić do muzyki, odpowiedział : „Nie mogę teraz przerwać tej nauki. Jest dla mnie zbyt ważna, aby przerwać… dla zdrowia mojej duszy”. Cytował wtedy Hillela Starszego: „Jeśli nie jestem dla siebie, kto będzie dla mnie? Jeśli nie teraz, to kiedy? A jeśli jestem tylko dla siebie, kim jestem?”. Kiedy myślę o tych słowach Leonarda mam ochotę dodać od siebie; „kochaj siebie, tak jak kochają cię inni. A kochali na każdym kroku” .

Pod koniec życia, wydaje z siebie wołanie הִנֵּנִי, hineni, „oto jestem”. Słowa, które pojawia się wielokrotnie w Biblii. Hineni odpowiada Bogu Adam w Edenie, odpowiada Abraham, mając złożyć Izaaka w ofierze. Hineni odpowiadają liczne postaci Biblii gotowe służyć Bogu. Hineni – znak przebudzenia.