Jak być konserwatystą (w dobrym stylu)

Roger Scruton to legenda współczesnej myśli konserwatywnej. Założyciel sławnej Conservative Philosophy Group, od której zaczęły się jego uniwersyteckie problemy i uniwersytecka sława. Na co dzień mieszkaniec farmy w południowej Anglii, gdzie uprawia ogród i piecze chleb. Miłośnik dobrego wina, polowania z nagonką, hodowca koni, organista w swoje parafii.

Roger Scruton napisał kilkadziesiąt książek; głównie o filozofii, ale też o muzyce, architekturze, nawet o pożądaniu. Kilkanaście z nich doczekało się polskiego tłumaczenia. Najnowsza – Jak być konserwatystą – ukazała się w Polsce w 2016 roku.

Nie jest to książka odkrywcza. Bo też, jak zaznacza autor już we wstępie, stanowisko konserwatystów „jest prawdziwe, ale nudne, podczas gdy stanowisko ich oponentów jest ekscytujące, lecz fałszywe”. Trudno przyznać mu rację, bo i nie sposób nazwać tę książkę nudną. Wprost przeciwnie. Jest ona barwną, okraszoną erudycją i solidną intelektualną argumentacją (właściwą chyba tylko Anglosasom) opowieścią niezmiernie porządkującą poglądy na temat spraw społecznych, kwestii politycznych, rzeczy codziennych. I trzeba przyznać, że taki spokojny, rzeczowy wykład przyjmuje się jak coś ożywczego we współczesności pełnej pośpiechu, urwanych zdań, nieporządnych myśli. Fakt, że miałem przyjemność czytać Scrutona w ostatnie dni, w ostatnie godziny starego roku był najlepszym z możliwych – w wymiarze intelektualnym – podsumowaniem i początkiem roku nowego.

Całość skonstruowana jest z kilkunastu esejów poświęconych wybranym pojęciom politologicznym, takim jak nacjonalizm, socjalizm, kapitalizm czy multikulturalizm. Części te mają tytuły zaczynające się od słowa „prawda”, a więc brzmią: „prawda nacjonalizmu”, „prawda multikulturalizmu” etc. Lista dyskutowanych pojęć w połączeniu z konserwatywnym rodowodem Scrutona pozwala domniemywać, że w wielu przypadkach są to tak zwane „tyż prawdy” (żeby nie powiedzieć bardziej po góralsku) – i autor w trakcie wywodu tego dowodzi. Lecz wyjściowe założenie, które przy tym przyjmuje, traktowanie omawianych postaw z dobrą wolą – jest godne szacunku i warto byłoby brać zeń przykład w naszych rodzimych debatach na linii konserwatyzm-nowoczesność. Warto byłoby także podjąć w tychże debatach wiele z tematów, które – jako główne wątki lub w formie dygresji – pojawiają się w książce Scrutona. Wymienię tylko kilka z nich, bo cała lista byłaby nieskończenie długa.

Po pierwsze demokracja, a właściwie jej karykaturalna postać – dyktatura większości. Zdaje mi się, że nie sposób rozmawiać o dzisiejszej rzeczywistości społeczno-politycznej, nie zaczynając od tego problemu. Coraz wyraźniej widać, że potrzebna jest jakaś nowa (stara?) forma systemu politycznego, z mocną pozycją wspólnoty (lecz nie masy) i jednostki (lecz nie egoistycznego indywiduum). Potrzebne jest panaceum na populizm rządów większościowych z medialną nakładką. Scruton pisze o tym tak:

qt Większość może się mylić; pragnienia większości mogą być zdrożne; siła większości może być niebezpieczna. Jest ktoś ważniejszy od większości, a mianowicie osoba, która się z nią nie zgadza. Musimy tę osobę chronić.

Ostrzeżenie to ma, niestety, swoją aktualność także w polskiej rzeczywistości politycznej.

Po drugie – co także jest aktualne i stanowi współcześnie o kierunku rozwoju Europy – socjalizm i inżynieria społeczna. Scruton nie widzi w nich jakiegoś zła wcielonego, raczej poglądy wychodzące z błędnych założeń, że da się stworzyć „dobre społeczeństwo” przy pomocy zmian legislacyjnych. Zabiegi takie prowadzą – zdaniem filozofa – do absurdów w rodzaju amerykańskiego pomysłu ustawodawczego, żeby zakazać tworzenia Klubów Dżentelmenów (ponieważ takie kluby dyskryminują kobiety), czy multiplikowania organizacji trzeciego sektora, których głównym celem działania jest dowodzenie społeczeństwu, że takie organizacje są mu potrzebne. Jako alternatywę proponuje wspieranie się wiedzą o nas samych, która została nagromadzona przez wieki trwania europejskiej cywilizacji; zdać się na mądrość zbiorową zdeponowaną w podstawowych wspólnotach (w rodzinach, relacjach sąsiedzkich) oraz w kulturze.

Nie oznacza to jednak, że Scruton programowo odrzuca wszelkie poglądy, które proponuje lewica. Ciekawy jest na przykład jego stosunek do ekologii. Mówi wyraźnie, że w tym obszarze „program konserwatywny skaziła ideologia wielkiego biznesu”, podczas gdy właściwe podejście powinno wynikać z „naturalnych pobudek, a mianowicie wspólnego przywiązania do miejsca i zasobów dostarczanych prze to miejsce ludziom, którzy w nim żyją”. Wskazuje przy tym, że dyskusja o ekologii rozgrywa się najczęściej pomiędzy ideologicznym Greenpeacem a przemysłowo-biznesowym lekceważeniem. Jednakże obie strony sporu nie mają w ogóle do czynienia z przyrodą w sensie praktycznym, nie są od niej uzależnione, a więc nie są za nią prawdziwie odpowiedzialne.

Scruton pokazuje także, że można być konserwatystą nie będąc twardogłowym zwolennikiem wolnego rynku. Więcej nawet, pisze, że skrajny gospodarczy liberalizm jest czymś z ducha obcym prawdziwemu konserwatyście, który powinien postulować raczej „model odpowiedzialnego biznesu, w którym małe inicjatywy, odpowiedzialność za swoje działania i lokalne więzi zajmowałyby należne im miejsce”.

Dużą umiejętnością Scrutona jest niewątpliwie stąpanie po cienkiej linie wrażliwych tematów bez porzucania poważnej refleksji nad nimi. Mam tu na myśli na przykład sprawę masowej migracji z krajów arabskich, której filozof się nie sprzeciwia, więcej nawet – uważa za nieuniknioną i potrzebną – ale wskazuje, jak odpowiedzialna jest to sprawa. I dlatego – mówi – powinniśmy nie tylko godzić się na przyjęcia uchodźców przez nasze państwo, lecz także myśleć o nich jak o osobach, które wpuszczamy do własnego domu. Mamy więc prawo ustanowić reguły wzajemnych relacji oraz obowiązek zaopiekować się należycie naszymi gośćmi.

Podobnie rzecz ma się w kwestiach opieki socjalnej. Scruton podkreśla, że nie powinno być czegoś takiego, jak pomoc z zasady czy roszczeniowe oczekiwanie pomocy. Z drugiej strony przyznaje, że „wiarygodny konserwatyzm musi zaproponować sposoby rozciągnięcia korzyści z przynależności społecznej na tych, którym nie udało się ich samodzielnie uzyskać”.

Z tych kilku przytoczonych myśli angielskiego filozofa widać wyraźnie, że jego książka nie jest rzeczą dogmatyczną. I właśnie ten fakt – razem z erudycją autora i szerokim horyzontem intelektualnym – sprawia, że może stanowić ona cenny poradnik, jak być konserwatystą w dobrym stylu.