Historię należy traktować poważnie. Starożytni mawiali, że jest nauczycielką życia, a czasy nowożytne, zdarzało się, „twórczo” wykorzystywały jej potencjał do manipulowania obywatelami. Czasem robiono to umiejętnie, czasem operowano historią jak kłonicą na wiejskim weselu. Ale zawsze skutki były istotne społecznie. Historia jest więc poważną matroną ferującą wyroki o istotności czy sensowności ludzkich poczynań, albo groźnym narzędziem w rękach władców.
Jednak ukryć się nie da, że znaleźć w niej można także rzeczy błahe. Na przykład plotki, śmiesznostki, drobiazgi, które nie miały wpływu na wielkie procesy społeczne, nie zmieniły biegu rzeczy, a jednak sprawiają, że obraz minionych dni nabiera żywych rumieńców. Spośród nich najmocniej ubarwiają przeszłe dzieje – różne babskie historie.
Kiedy spoglądamy wstecz, na przykład na początek XV wieku, to widzimy wielką bitwę, którą stoczyły połączone wojska polskie i litewskie z wojskami państwa zakonu krzyżackiego wzmocnionymi przez szukających przygód i chwały w zwalczaniu pogaństwa rycerzy europejskich. Widzimy dyplomatyczne starcia między Polakami a Zakonem, trzech papieży, z których Jan XXIII bliżej się w tę awanturę wplątywał, myśl i tragedię Jana Husa. To wszystko oczywiście z polonocentrycznego punktu widzenia; ale przy takim pozostańmy. Spraw ważnych jest tutaj aż nadto wiele. A w ich cieniu rozgrywały się rzeczy, które nie zmieniły biegu historii, rzeczy mniejszej wagi, a może całkowicie nieistotne, ale barwne. Jakie?
Na przykład pewien opat klasztoru benedyktynów w prowincji Salzburg, Martin z Liebitz, który w młodości studiował między innymi w Krakowie napisał, że wśród żaków krakowskich znalazła się też ukryta w chłopięcym przebraniu dziewczyna – Nawojka. Sprawa z perspektywy wieków błaha, pewnie była przyczyną skandalu, bo zdemaskowana dziewczyna stanęła przed sądem biskupim, a resztę życia spędziła w klasztorze. Ale historia ta wzbudza do dziś zainteresowanie, bo znaleźli się tacy, którym chciało się przekopać przez archiwa Akademii Krakowskiej z tego okresu w poszukiwaniu jej śladów. Nawojka ukrywała się najprawdopodobniej pod imionami Andrzeja z Gniezna i była córką rektora szkoły parafialnej, albo Jakuba z Dobrzynia i była córką burmistrza tego miasta.
Nawojka żyje w legendzie do dziś, a jej osoba wiązana jest z zaginionym „Modlitewnikiem Nawojki” pochodzącym z końca XV wieku. Oryginał tego zabytku zaginął, ale ślad po nim pozostał, bo wydany został przez Jana Baptystę Mottego w 1823 roku, a wydanie to zawiera faksymile litograficzne pierwszych czterdzieści ośmiu stron modlitewnika. Imię Nawojka (Natalia) powtarza się tam wielokrotnie.
Nawojka nie przetarła dróg innym kobietom marzącym o kształceniu się, choć z całą pewnością takich było wiele. Dość będzie wspomnieć o Heloizie, opatce Argentuil i klasztoru Parakleta, która młodości pobierała nauki u słynnego średniowiecznego filozofa Piotra Abelarda, od czego rozpoczął się jeden z największych romansów, jakie zna ludzkość.
Inna średniowieczna kobieta, Katarzyna ze Sieny, zasłużyła sobie nawet na tytuł doktora Kościoła. Jest to niezwykłe, bo była analfabetką. Swoje najważniejsze dzieło, Dialog o Opatrzności Bożej podyktowała w mistycznym natchnieniu. Dyktowała także wiele listów do luminarzy ówczesnego świata: papieży, biskupów, monarchów. Niezwykła musiała być inteligencja tej kobiety, że jej interwencje (a interweniowała np. w sprawie powrotu papieża z Awinionu do Rzymu) były skuteczne. Ale tu dotykamy już spraw ważnych, więc wycofując się rakiem z tematyki podręczników historii, nadmieńmy jeszcze o innej intelektualistce tamtych czasów, Hildegardzie z Bingen. Chciałoby się o niej powiedzieć, że to człowiek renesansu, bo, choć żyła w głębokim średniowieczu, była mistyczką, kompozytorką, autorką księgi medycznej, uzdrowicielką, reformatorką religijną.
Ani nasza Nawojka, ani Katarzyna ze Sieny, czy przeorysza Hildegarda nie utorowały kobietom drogi do wykształcenia. Pierwsze z nich na uniwersytetach pojawiły się (w sposób legalny) dopiero pod koniec XIX wieku.
Kobiety początku XV wieku mało miały szans na przedostanie się na karty podręczników historii, nawet, jeśli były księżniczkami. Gdyby Henryk Sienkiewicz nie uczynił Aleksandry Olgierówny, ukochanej siostry Władysława Jagiełły, jedną z bohaterek swoich Krzyżaków, pewnie zostałaby ona zupełnie zapomniana. Była wszak tylko narzędziem do załatwienia politycznych problemów, z jakimi zmagał się król na początku swojego panowania. Jednym z tych problemów był książę płocki Siemowit IV, a raczej jego nieprzeciętna ambicja. Odziedziczył on swoje księstwo na rok przed śmiercią Ludwika Węgierskiego, która to śmierć zrodziła wśród możnowładców wielkopolskich i kujawskich pomysł, aby wybrać na króla kogoś z dynastii Piastów. Myśl tym bardziej paląca, że Ludwik pozostawił po sobie jedynie córki, i to starsza z nich musiałaby, w myśl ustaleń panów Małopolski, zająć tron Polski. Dla wielu było to trudne do zaakceptowania, bo kandydatka na polską królową, Maria, była już żoną Zygmunta Luksemburskiego, nie dosyć, że Niemca, to jeszcze kolekcjonera różnych tronów, i człowieka, z którym Polska nieraz w późniejszych latach miała kłopoty.
W tej sytuacji szanse na zdobycie krakowskiego tronu przez księcia płockiego z dynastii Piastów były może nie wielkie, ale dosyć istotne. Kto wie, co by było, gdyby nie to, że w sprawy wtrąciła się wdowa po Ludwiku, Elżbieta Bośniacka, i przysłała do Polski swoją młodszą córkę Jadwigę, z którą, jak wiadomo, ożenił się Jagiełło.
Ambicje Siemowita zostały jednak rozbudzone i trzeba było coś z nimi zrobić. Czy księciu płockiemu wystarczyło to, że zostanie królewskim szwagrem, czy też swoje zrobiła uroda Aleksandry – tego pewnie już żaden historyk nie dociecze. Dość, że udało się za jej sprawą załatwić problem delikatny, który jednak mógł mieć niebezpieczne następstwa. Czy księżna Aleksandra była w tym stadle szczęśliwa? Pewne jest tylko, że kochali się z księciem Siemowitem często i efektywnie, o czym świadczy gromadka trzynaściorga dzieci.
Za to wiemy na pewno, że nieszczęśliwa w małżeństwie była najstarsza córka tej pary Jadwiga Mazowiecka, którą wydano za mąż za możnowładcę węgierskiego, Jana z Gary. Suche fakty źle o niej świadczą. Jadwiga miała kochanka, zabiła własnego męża, a córkę nakłaniała do nierządu. Jak to możliwe, żeby panienka z dobrego domu popełniła tak straszne czyny? A może kryje się za tym jakaś tragedia tej kobiety, o której milczy historia?
Milczy, więc niczego się od niej nie dowiemy. Miejmy nadzieję, że los najstarszej córki nie złamał serca księżnej Aleksandry (skandal wybuchł w rok po jej śmierci), a z innych córek była bardziej zadowolona. Największą karierę zrobiła Cymbarka, która wyszła za mąż za Ernesta Żelaznego z dynastii Habsburgów, rodzonego brata Wilhelma Uprzejmego, niefortunnego narzeczonego Jadwigi Andegawenki. Cymbarka miała chyba więcej szczęścia, bo do historii przeszła jako ta, której urodzie należą się hołdy. Łączyła urodę z niezwykłą siłą fizyczną. Opowiadano o niej, że gołą pięścią łamała podkowy, wyciskała olej z orzechów i wbijała gwoździe. Jeśli szczęście małżeńskie mierzyć ilością dzieci, to Cymbarka także odniosła tu sukces, rodząc dziewięcioro potomków i dając początek jednej z ważniejszych linii Habsburgów. Doprawdy nie wiadomo, czym się naraziła swojemu praprawnukowi Ottonowi von Habsburgowi żyjącemu w XX i XXI wieku, który oskarżył ją, że to od niej pochodzi słynna „habsburska warga”.
Opowiadając o babskich historiach pierwszej połowy XV wieku nie sposób nie wspomnieć także o żonach Jagiełły. Los i dokonania pierwszej z nich są powszechnie znane, a szacunek i rola, jaką odegrała, każą ją ustawiać obok takich wybitnych kobiet średniowiecza, jak wspomniane już (choć znacznie starsze) Katarzyna ze Sieny, czy Hildegarda z Bingen. Ale o następnych żonach niewiele wiemy.
Z Anną Cylejską ożenił się Jagiełło podobno namawiany przez Jadwigę, kiedy wiedziała już, że jej dni są policzone. Była ona wnuczką Kazimierza Wielkiego i jako ta, w której żyłach płynęła krew Piastów, mogła wzmocnić prawa Jagiełły do polskiego tronu. Biedulka nie była chyba zbyt urodziwa, a w każdym razie nie spodobała się królowi, który aż osiem miesięcy kazał jej czekać na ślub. Plotki dworskie głosiły, że Anna zdradzała Jagiełłę, ale żadne źródło historyczne nie mówi, czy to była z jej strony zemsta za to przedślubne upokorzenie, czy rozpaczliwa próba zmuszenia Jagiełły, by docenił jej kobiecość.
Za to żadne względy polityczne nie stały za trzecim małżeństwem króla. Wkrótce po śmierci Anny Jagiełło ożenił się, ku rozpaczy wielu wielmożów, z Elżbietą z Pilczy Granowską. W chwili ślubu Elżbieta była już trzykrotną wdową (a może to insynuacje nielubiącego jej Długosza?) i miała czterdzieści pięć lat, co w tamtych czasach było wiekiem bardzo zaawansowanym. Jagiełło znał ją już od wielu lat, bo Elżbieta była przyjaciółką jego siostry Aleksandry. Wiele razy też w jej burzliwym życiu udzielał jej pomocy. Czy miłość do niej wybuchła nagle po śmierci królowej Anny, czy też tliła się już w jego sercu od dawna? Pewnie nigdy się nie dowiemy. Jeśli nawet król kochał ją już wcześniej, to śladów po tym nie ma na rozplotkowanym wawelskim dworze.
Elżbieta nie zyskała uznania panów krakowskich. Podobno błagali króla, by się z nią nie żenił. Ustąpili dopiero wtedy, kiedy Jagiełło kategorycznie powiedział, że woli się wyrzec tronu niż jej. Była chyba bardzo piękna, bo kiedy po dwustu latach otworzono jej grób, a szczątki przeniesiono w nieznane miejsce, by zrobić miejsce dla Stefana Batorego, obecny przy tym historyk Marcin Bielski zanotował: „z kości znać jeszcze było, że ta białogłowa była subtelna i cudna”. Nie wiem, czy istnieje drugi przypadek w historii ludzkości, by kobieta zrobiła wrażenie na mężczyźnie, będąc już tylko szkieletem w dwieście lat po swojej śmierci.
Co łączy te wszystkie babskie historie? Są materią (te i jeszcze parę innych, niebabskich), z której utkana została akcja mojej książki pt. Podwójne życie Nawojki, świeżo wydanej przez Oficynę Wydawniczą Rytm.