Święta już za nami, a ja wciąż nie mogę otrząsnąć się po szale przedświątecznych zakupów. Moją uwagę przykuły, z racji wykonywanej profesji, zabawki medyczne dla dzieci typu „Mały lekarz”, „Mała anatomia człowieka” itp. Przypomniałem sobie w jednej chwili wszystkie seriale w telewizji i zastanowiłem się znowu, dlaczego zawód lekarza wydaje się wielu ludziom tak atrakcyjny? Dlaczego marzeniem niektórych rodziców jest to, żeby ich dziecko zostało lekarzem (oczywiście poza malowniczą perspektywą ominięcia kolejek do specjalisty)?
Pamiętam, jak już na pierwszym roku studiów jeden z wykładowców powiedział nam taką oto rzecz: „Jeżeli myślicie, że będąc tutaj chwyciliście Pana Boga za nogi, to lepiej szybko się ich puśćcie…”. Przez kolejne lata studiów nabywaliśmy coraz więcej pokory. Sam widok niektórych wykładowców, snujących się korytarzami jak cienie po trzech dobach dyżuru, nie pozostawiał złudzeń na temat naszej „świetlanej” przyszłości. Poznawaliśmy historie z życia wzięte, jak ta o pewnej matce, która przyszła do szpitala wcale nie po to, żeby podziękować za uratowanie kończyny dolnej syna, ale by pozwać szpital za rozcięcie jego markowych spodni podczas operacji. Takie i podobne „anegdoty” miały zaprawić nas w boju, zanim sami zaczniemy grać pierwszoplanowe role.
W dzisiejszych czasach zawód lekarza nie polega wyłącznie na leczeniu ludzi. To także bycie po trochu ekonomistą, prawnikiem, menadżerem, księgowym… Ponadto praca lekarza wyjątkowo często zderza się z brutalną rzeczywistością. Nierzadko sprowadza się do uprawiania medycyny „defensywnej”, tj. zlecenia wykonania wszystkich możliwych badań (często na wyrost), a przy tym na umiejętnym wypełnieniu dokumentacji, aby być przygotowanym na ewentualną sprawę w sądzie. Bywa także podciąganiem wykonywanych procedur pod bardziej opłacalne dla oddziału, np. aby jakoś zwróciła się próba uratowania ręki pacjenta, ponieważ aktualnie… wyżej wyceniona jest amputacja.
Jednak wszystkie te składowe czynią ten zawód niewątpliwie ciekawym. Nigdy nie da się do końca przewidzieć następnego dnia pracy, pomimo stałego harmonogramu dnia. Z jednej strony otwieranie czaszki po raz setny w celu wycięcia fragmentu mózgu po jakimś czasie przestaje kojarzyć się ze scenami rodem z horrorów, a zaczyna być standardową procedurą na zwykłym organie. Z drugiej zaś każdy kolejny dyżur jest inny i nieprzewidywalny. Trudno przewidzieć, co wydarzy się podczas następnego zabiegu, np. czy nie zarażę się wirusem podczas przypadkowego zakłucia igłą. Podobnie nieprzewidywalni bywają pacjenci: ten, który początkowo wydawał się bezproblemowy, nagle wysyła wniosek do sądu. I odwrotnie – ten, którego działań wszyscy się obawiali, okazuje się wyjątkowo uprzejmy.
Sam fakt bycia lekarzem nie oznacza wygranej na loterii – to już nie te czasy. Nie można traktować medycyny jako optymalnego źródła szczęścia i łatwego przepisu na sukces. Zawód jest ciekawy, zmienny, ale zdecydowanie nie dla każdego. Dlatego myślę, że warto pomóc naszym dzieciom odkryć i rozwinąć ich talenty w rozmaitych kierunkach. Bo znacznie bardziej przyda się światu wybitny enolog, niż chirurg, który mdleje na widok krwi…