Czy rozmowa jest jeszcze potrzebna?
Czasami myślę sobie o tym, jak łatwo przychodzi mi traktowanie pacjenta wyłącznie jako numer PESEL. Każdego dnia do oddziału przyjmowanych jest około dziesięciu nowych chorych. Łącznie z już leżącymi w oddziale tworzą grupę około czterdziestu osób, których nazwiska próbuję sobie nieudolnie zakodować w pamięci. Do tego dochodzi kilkudziesięciu pacjentów badanych podczas wizyty w poradni. Niezwykle trudno jest zapamiętać wszystkie te twarze, dolegliwości, nazwiska lub imiona. Każdy z nas jednak chciałby mimo wszystko traktować każdego pacjenta indywidualnie i ma nadzieję na uniknięcie rozmowy w stylu: „Panie Tadeuszu, to którą nogę dzisiaj operujemy? – Ale ja mam na imię Tomasz i mam tylko wybity bark!”
Jeszcze podczas studiów skupienie się na danej osobie i zapamiętanie jej historii choroby udaje się bardzo często, w końcu jest na to znacznie więcej czasu, a i szare komórki „hulają” wtedy na wyższych obrotach. Poza tym studenta nie obowiązuje odpowiedzialność karna, cechująca lekarza z pełnym prawem wykonywania zawodu, pracującego pod czułym okiem NFZ. Niestety później jest już tylko coraz trudniej. Wszystkiemu winny jest pośpiech i skupienie na biurokratycznych wymogach. Kilka minut przypadające na jednego pacjenta musi wystarczyć na wywiad, szczegółowe badanie i dokumentację. O niedopatrzenie nietrudno. W takich warunkach można nawet pomylić stronę ciała do operacji. W tym celu stosuje się szereg punktów kontrolnych, które pozwalają szybko zorientować się, z kim i z czym mamy do czynienia. Powtarzanie tych samych pytań w rozmowie z pacjentem przez różnych lekarzy ma na celu rewizję poprzednio zebranego wywiadu. To samo dotyczy zaznaczenia flamastrem na skórze pacjenta miejsca przeznaczonego do operacji oraz prośby o podpis pod zgodą na przeprowadzenie konkretnej procedury. Również w dokumentacji kryje się bardzo dużo zabezpieczeń przed popełnieniem pomyłki.
Ostatecznie doszło do tego, iż pacjent przestał być w centrum uwagi. Ważne, żeby „papiery się zgadzały”. Może lekarz nie będzie wiedział, czy operuje Tadeusza czy Tomasza, ale na pewno sprawdzi, czy ma podpisaną zgodę na zabieg, czy ma wypełnioną kartę kwalifikacyjną, czy pacjent wyraził zgodę na przetoczenie krwi, oraz czy ma szereg badań potrzebnych do przeprowadzenia operacji, gdyż za brak tych informacji lekarz może słono zapłacić. Na zapamiętanie imienia po prostu brakuje już miejsca i czasu. A szkoda…
W ferworze walki o każdą minutę często zapominamy, że pacjent wcale nie jest tylko jednostką chorobową, ciałem, które wymaga konkretnego przyporządkowania w międzynarodowej klasyfikacji kodów jednostek chorobowych. W tym zabieganiu tożsamość pacjenta gubi się często gdzieś pomiędzy licznymi kartami historii choroby, a przecież zawód lekarza zawiera w sobie ogromny potencjał do tworzenia relacji międzyludzkich. Mając wgląd w tak prywatną sferę, jaką jest stan czyjegoś zdrowia, wystarczy nieraz jedno pytanie, aby pacjent otworzył się na tyle, by opowiedzieć swoją historię życia. Podczas rozmowy można wzbudzić zaufanie, uspokoić kogoś, rozwiać wątpliwości, a ku zaskoczeniu niektórych pokazać nawet ludzką twarz!
Znacznie lepiej działa na nas świadomość, że będzie operował nas człowiek, a nie maszyna do stemplowania papierów. Na nas, lekarzy, dobrze działa również spojrzenie drugiemu człowiekowi w oczy – dzięki temu mamy szansę wyrwać się na chwilę z wizji refundacyjno-sądowych atrakcji i przypomnieć sobie, po co właściwie chcieliśmy być na tym miejscu. Dobrze by było podjąć wyzwanie, zainwestować parę chwil i wykorzystać tę cudowną właściwość rozmowy, nawet jeśli miałoby się to udać zaledwie przy co dziesiątym pacjencie.