Pod znakiem Conrada (z życia Redakcji)
Nieudane przenosiny na prowincję położyły się cieniem na życiu naszej redakcji. Pod byle pretekstem odwoływano komitety redakcyjne, dowodząc, że a to trwa festiwal teatralny (dział kultura), to znów, że przed komitetem warto zrobić mały rozruch (dział sportowy), lub że spotykanie się po obiedzie jest bez sensu (dział kulinarny), w końcu, że piątki to bardzo zły czas na wszelkie narady (dział horoskopów). Zapełnianie szpalt szło jeszcze wolniej niż zwykle, choć trudno sobie to może wyobrazić. Zamówione artykuły nie dotarły na czas, i po czasie też nie dotarły. Okna biur redakcji – jeśli tak wolno powiedzieć o naszym małym pokoiku, wypełnianym co jakiś czas aromatem gotującej się kury – pokryła gruba warstwa tłustego kurzu. Optymistycznie mówiąc – nie było najlepiej. A poziom „nie najlepiej” ciągnął jeszcze w dół – redaktor działu wiara. Nie widywaliśmy go wcale. Mówiono, że ktoś spotkał go na mieście, jak szedł w rozpiętym płaszczu, z rozwichrzoną fryzurą i czerwonymi od płaczu oczami. Złośliwi dodawali, że nie tylko oczy miał czerwone, ale i nos. Ale przyznajmy – trudno mu się dziwić, jak inaczej bowiem może skończyć się porzucenie idei…
Sytuacja wydawała się zatem patowa, gdy nagle nadszedł ratunek z najmniej spodziewanej strony. Oto redaktor działu kultura, ten – znienawidzony przez wszystkich za swoje przechwałki, poczucie wyższości, nienaganne maniery – typek w tweedowej marynarce i jedwabnym fularze, ten, którego wszyscy chętnie by się pozbyli (tylko, jak robić pismo kulturalne bez działu kultura) – on to właśnie podsunął antidotum. „Trzeba nam nowego hasła – powiedział – które „nad martwym wzleci światem” (przestraszyliśmy się na chwilę, że tu o dział wiara chodzi), które rozgłosimy urbi et orbi (spojrzenia pełne zakłopotania), które „wyleci nad poziomy” (zaczęliśmy badać solidność stropu w naszym lokalu), które stanie się naszym nowym spiritus movens (znów spojrzenia). „Tylko skąd wziąć to hasło?” – zapytaliśmy chórem. „Jak to skąd – odpowiedział triumfalnie, poprawiając fular i nabijając fajkę – od Conrada”. Zrozumieliśmy w lot (poza redaktorem działu sportowego, który próbował sobie przypomnieć, jaki to Konrad znalazł się w gronie najlepszych tegorocznych strzelców ligowych). Jakiż doskonały pomysł, i jakież przy okazji uczczenie roku Conradowskiego! „Zrobimy konkurs – potwierdził zanurzywszy się w kłębach dymu, które zabiły na chwilę zapach rosołu – na tytuł utworu Josepha Conrada, który najlepiej określa nową ideę naszego pisma”.
Wieść o wyjątkowym komitecie redakcyjnym, który będzie nowym otwarciem udało się przekazać wszystkim redaktorom, choć nie bez trudności, gdyż większość z nich trwała daleko od swoich komputerów i telefonów, a mianowicie w knajpach i szynkach. Stawili się w komplecie, co już okrzyknęliśmy sukcesem (i zaprotokołowaliśmy). „Zaczynajmy, niech wygra najlepszy – krzyknął redaktor działu sportowego, dodając – to znaczy najlepszy tytuł… tego tam… Romana… to jest, przepraszam… Conrada”. Wszyscy spojrzeli na redaktora działu wiara, bo siedział przy stole na pierwszym miejscu i wydało nam się naturalne, że to on musi pierwszy przemówić. Omiótł salę – jeśli tak można nazwać naszą izdebkę – mętnym spojrzeniem przekrwionych oczu („że też on to wszystko przeżył” – westchnęła jedna z wrażliwych koleżanek). „Proponuję – zawiesił głos, jakby zapomniał co ma powiedzieć – tytuł debiutu… czyli… Szaleństwo Allmayera”. Zapadła cisza, czy to dlatego, że nikt nie znał tego utworu, czy też z powodu pojawiających się skojarzeń, że szaleństwem był cały ten pomysł – nie wiadomo. Zaraz jednak pojawił się głos przekory, bo ktoś szepnął, że chyba chodzi o Szaleństwo Redaktora. Ze zrozumiałych względów zakneblowaliśmy usta szepcącemu. „Debiut nie może być ideą dojrzałego pisma” – uratował sytuację redaktor działu kultura, to było jego pięć minut. Kolega z działu wiara usiadł zrezygnowany, acz spokojny. Odetchnęliśmy z ulgą. Dział Sportowy zaproponował Zwycięstwo i Złotą Strzałę – czym dowiódł, że nie ma pojęcia, o co w tym konkursie chodzi. Dział międzynarodowy stwierdził, że najlepiej pasuje W oczach zachodu – czym nie potwierdził nic poza tym, że każdy sobie rzepkę skrobię. „Proszę się wzbić ponad partykularyzmy – rzekł wyniośle redaktor działu kultura – „ruszmy z posad bryłę świata”. Na te słowa uśmiechnęła się nasza lewicująca koleżanka, i rzekła zachęcona: „To może Murzyn z załogi „Narcyza”. Redaktor działu kultura zrobił taki gest jakby chciał powiedzieć, że nie myślał o wychodzeniu aż tak szeroko. Reszta potwierdziła milczeniem, choć dział turystyczny rozmarzył się nad opisami dzikiej Afryki. Znów zapadła cisza. Więcej pomysłów widocznie nie było. Kiedy niektórzy zaczęli kręcić się nerwowo, a ktoś próbował nawet podnieść się z miejsca – redaktor działu kultura głośno chrząknął. „We wszystkich propozycjach drzemie wielki potencjał kulturowy – powiedział kordialnie – ale jedna tylko może stać się primus inter pares (spojrzenia), musi więc być najbardziej zacna, najbardziej uniwersalna, najbardziej rozpoznawalna (marketingowiec uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia), najbardziej popularna w internetowych wyszukiwarkach (informatyk odkleił oczy od swoich urządzeń, zaledwie na sekundę, ale nie umknęło to uwadze innych). Dlatego naszym hasłem przewodnim, waszych… hmm, to znaczy naszym… pozwólcie, że tak rzecz ujmę… przewodnikiem – musi być Lord Jim. Wypowiadając ostatnie słowa zatoczył ręką zgrabne koło, niby poprawiając fular, wskazał delikatnie na siebie. Uśmiechnął się szeroko. Tego było już za wiele. Wszyscy pojęli, nawet dział sportowy. Rozgorzały krzyki: „Zachciewa się rządów Kulturze”, „Precz z Kulturą!”, „Kultura to bzdura!”. Dział wiara sapał tylko: „raczej Jądro Ciemności… albo… Smuga cienia”. Gdy okrzyków zabrakło, czyli po jakimś kwadransie, wszyscy usiedli wyczerpani. Pomyślicie, drodzy Czytelnicy, że to koniec końców naszego pisma. Ach nie, pozory często mylą. Wszyscy, jak jeden mąż, poczuliśmy, że wszystko wróciło na swoje dawne miejsce. Chwyciliśmy w ramiona redaktora z kultury – nie, nie był to lincz – teraz dopiero dostrzegając jego geniusz i poświęcenie; i poprowadziliśmy go do restauracji (przewodził rozpromieniony redaktor działu wiara). Sprawozdanie pozostało na stole, przez uchylone okno zaczęły padać nań krople deszczu. Gdy po kilku dniach (wszak obiad się udał) wysuszyliśmy kartkę – pośród rozmazanych plam tuszu, widniały na niej tylko dwa wyraźne słowa: Gra losu.
Komitet Redakcyjny
Rebus
Krzyżówka
Poziomo
1. Jeden z pionierów polskiego harcerstwa (na „A”, trudne).
2. Leczenie ogrodem, ewentualnie ogródkiem.
3. Ślad zająca na ziemi lub w śniegu. Lepiej nie zmienić „k” na „d”.
4. Tadżyckie Morskie Oko.
5. Królewskie Towarzystwo Fotograficzne (w dużym skrócie).
6. Te jaja są zdecydowanie najpopularniejsze.
7. Powstaniec styczniowy rodem z Jędrzejowa.
8. Rzeka na której most. Chyba w Birmie.
9. Kołek-gigant.
Pionowo
1. Nasza młociarka lub rosyjski filozof, co chciał wskrzeszać ludzi.
2. Umarł(a).
3. Poeta kielecki, figuruje w najdłuższym tekście tego numeru, w miarę na początku.
4. Ni to lekarz, ni to sprzedawca.
5. Rekieter, apasz, rzezimieszek.
6. Złota dziesięciorublówka.
7. Na trawniku w lecie. Miło podeń wbiec, gdy żar.
Jak zawsze na osobę, która jako pierwsza prześle na adres redakcji poprawne rozwiązanie, czeka nagroda. Ostatnio poprawne rozwiązanie nadesłała pani Aneta z Łodzi. Gratulujemy!
Rebus 2