Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam z Warszawy zwiedzać polską prowincję, w społeczności internetowej dostaję łatkę chłopomanki. Tymczasem małe miejscowości mają do zaoferowania znacznie więcej niż pogoń za mitycznymi „szlachetnymi dzikusami” w celu napisania kolejnego ckliwego reportażu. Wsie i małe miasteczka skrywają perły architektury, kultury i sztuki, legendy i lokalne opowieści, o jakich się filozofom z Twittera nie śniło. Skrywają także historie ludzi, którzy w nich żyli i umierali.
Polskie prowincje są miejscem spoczynku tysięcy bezimiennych ofiar wojennych burz rozgrywanych na przestrzeni wieków. Epitafium zamieszczone na austriackim cmentarzu pierwszowojennym Rotunda w Regietowie Niżnym przypomina:
[…] na tym samotnym wzgórzu dalekim od ludzi.
Tu bliżej jesteśmy wezwani wieczności,
tu każdego ranka słońce wcześniej
nas kryje całunem purpury.
Wyruszam z Drohiczyna – historycznej stolicy Podlasia. W promieniu czterdziestu kilometrów od miasta, w cieniu zabytkowych cerkwi i sztuki ludowej, gdzie można natrafić na pozostałości z czasów panowania księcia litewskiego Witolda, znajdują się także ślady powstania styczniowego, Wielkiej Wojny i II wojny światowej.
Na skraju tego czterdziestokilometrowego promienia stoi cerkiew w Koterce. Jej błękitna kopuła wystaje ponad owianą mgłą puszczę, a do wejścia prowadzi drewniany pomost przez bagna. Cerkiew znajduje się pośrodku uroczyska, otaczają ją zbutwiałe krzyże wotywne ozdobione kolorowymi wstążkami. Kilkadziesiąt metrów dalej jest Białoruś. Mistycyzm tego miejsca, zakłócany jedynie przez wyjątkowo nieznośne chmary komarów, nie wynika tylko z oryginalnego położenia, ale także z miejscowych legend. To tutaj w dniu Trójcy Świętej w 1852 roku chłopce, Eufrozynie Iwaszczuk miała objawić się Matka Boska. Kiedy dziewczyna zbierała szczaw, ukazała się przed nią postać kobiety, która powiedziała, że w dniu świętym ludzie powinni odpoczywać, a nie pracować. W miejscu tego widzenia postawiono krzyż, do którego zaczęto pielgrzymować. Po wyjęciu go, z zagłębienia w ziemi wybiło cudowne źródełko. Obecnie na tej krynicy stoi studnia. Cerkiew powstała pół wieku później. Jednakże niedługo cieszyła oczy tutejszych wiernych. W 1915 roku miejscowa ludność została zmuszona do uchodźstwa.
Szlak bieżeńców do Rosji znaczyły krzyże dzieci, starców, ofiar epidemii cholery i tyfusu. Nieliczni, którym udało się wrócić do wolnej ojczyzny, zastali zgliszcza. Zamiast znajomego widoku domostw, w polach i lasach swoich miejscowości natrafiali na mogiły „obcych” – żołnierzy nieznanych mocarstw. Współczesne ślady tych cmentarzy przedstawia Marcin Tomkiel w książce Wojna mocarstw. Podlasie 1914-1915, który wspomina o około 230-300 miejscach pochówku z okresu I wojny światowej rozsianych po Podlasiu. Opisuje on między innymi samotny krzyż stojący w bielskiej dzielnicy Hołowiesk, na którym widnieje nazwisko poległego 21 sierpnia 1915 roku zaledwie osiemnastoletniego żołnierza, absolwenta liceum. Helmut Sperber pochodził z dzisiejszego Dzierżoniowa, był synem dyrektora banku. Rok później na froncie zachodnim zginął również jego starszy brat Walter.
Krzyże są wpisane w krajobraz Podlasia – tuż obok malw, drewnianych płotków, bocianich gniazd i jabłonek pobielanych wapnem. Stoją na niemal każdym rozdrożu, wszak punkty graniczne to miejsca newralgiczne, łączące żyjących z duszami zmarłych przebywających w zaświatach. Wzniesione na rozstajach dróg kapliczki i krzyże, nierzadko choleryczne (stawiano je zarówno na przełomie XIX i XX wieku, jak i w 2020 roku – na pamiątkę niepewnych czasów szalejących epidemii) są ozdabiane wstążkami lub kawałkami białego płótna haftowanego kolorowymi nićmi. Te ostatnie można zobaczyć na szlaku Krainy Otwartych Okiennic. Niegdyś lniane ręczniki, wyszywane przez niepiśmienne kobiety, były dla nich jedyną przestrzenią do wyrażenia ich codziennych zachwytów, marzeń i tęsknot.
Eksplorując okolice Drohiczyna, nie sposób pominąć cmentarzyska krzyży wotywnych na Świętej Górze Grabarce – najważniejszym miejscu kultu prawosławnych w Polsce. Mimo że znajdujące się na Świętej Górze obiekty sakralne zostały wzniesione w drugiej połowie XX wieku, okalające cerkiew Przemienienia Pańskiego krzyże przynoszone co roku przez pielgrzymów robią ogromne wrażenie. Są to krzyże zarówno drewniane, jak i metalowe, na części z nich można przeczytać intencje modlitewne. Wierni wieszają na nich także różańce, medaliki albo obrazki ze świętymi. Na jednym z krzyży widziałam rosyjski hełm, najprawdopodobniej z okresu II wojny światowej.
Dziesięć kilometrów na południe od Grabarki leży inna wyjątkowa góra, na której w XIV wieku wzniesiono zamek obronny. Mowa o zamku w Mielniku, w którym gościł między innymi Kazimierz Jagiellończyk, a Zygmunt I Stary oczekiwał swojej koronacji. Dziś na górze zamkowej, w towarzystwie budynku starej plebanii, zobaczyć można jedynie ruiny późnogotyckiego kościoła ufundowanego w 1420 roku przez księcia litewskiego Witolda. Zamek został doszczętnie zniszczony w trakcie potopu szwedzkiego, natomiast odbudowany kościół spłonął w trakcie I wojny światowej. Ze szczytu góry zamkowej rozciąga się wspaniały widok na dolinę Bugu.
Kilkanaście kilometrów na wschód od Drohiczyna leżą Siemiatycze – miasto, które zostało ograbione i spalone przez Moskali w odwecie za powstanie styczniowe. To tu 6 i 7 lutego 1863 roku na miejscowym cmentarzu i w jego najbliższych okolicach rozegrała się największa bitwa tego patriotycznego zrywu. Cmentarz okala XIX-wieczny mur, za którym chronili się powstańcy. Tuż za bramą cmentarną znajduje się mogiła zbiorowa, w której spoczywają. Jednym z nielicznych zachowanych zabytków sprzed drugiej połowy XIX wieku jest późnobarokowy Klasztor Misjonarzy, gdzie obozowali uczestnicy powstania styczniowego.
W okolicy można znaleźć też liczne pozostałości po II wojnie światowej. Zarówno w samym Drohiczynie, jak i w szczerych polach przynależnych do pobliskich wiosek znajdują się sowieckie bunkry, które ciągną się wzdłuż Linii Mołotowa – linii demarkacyjnej rozdzielającej tereny okupowane przez Sowietów i te zagrabione przez III Rzeszę. Ponad dwadzieścia kilometrów na południowy wschód od Drohiczyna leży wioska Sarnaki, gdzie w latach 90. XX wieku, na wiejskim rynku odsłonięto pomnik wraz z makietą tylnej części pocisku V2. Ta skonstruowana przez nazistów rakieta była wykorzystywana do bombardowania Londynu. To także pierwszy w historii pocisk, który potrafił wejść w przestrzeń kosmiczną. Czołowym konstruktorem rakiety był Wernher von Braun – oficer SS, który urodził się w Wyrzysku, miasteczku położonym obecnie w województwie wielkopolskim. Po wojnie zamieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracował dla NASA. Był współtwórcą amerykańskiego programu podboju kosmosu. Pierwszy nazistowski ośrodek badań nad rakietą V2 znajdował się na wyspie Uznam. Po zbombardowaniu go przez aliantów, Niemcy przenieśli ośrodek do wsi Blizna na Podkarpaciu. Stamtąd rakiety startowały, natomiast hitlerowcy stacjonujący w Sarnakach mieli obserwować lot, wybuch oraz zbierać ich szczątki. Lej po wybuchu V2 w trakcie tych testów można zobaczyć w lesie na trasie Sarnaki-Siemiatycze – miejsce jest oznaczone przydrożnym znakiem. W 1944 roku jedna z wystrzelonych rakiet wbiła się w miękki grunt mokradeł Bugu tuż nieopodal Sarnaków, dzięki czemu nie eksplodowała. Żołnierzom AK z obwodu siedleckiego udało się ją przejąć. Przez jakiś czas była przechowywana w stodole, do jej demontażu zaangażowano miejscową ludność. Zdemontowane części pocisku zostały przetransportowane na zaprzęgach do wsi Hołowczyce-Kolonia, a następnie przejęte przez naukowców z Warszawy, Włoch i Londynu. Dzięki temu alianci poznali część niemieckiej technologii. Wbrew temu, co głosi napis na pomniku w Sarnakach – „Oni ocalili Londyn” – to wydarzenie nie uchroniło angielskiej stolicy przed bombardowaniami. Pomogło jednak zaplanować bardziej skuteczne działania obronne.
Trudno uwierzyć, że podlaskie wioski i łąki, o tej porze roku wybuchające kolorami maków, chabrów, zieleniejących zbóż, kwitnących w ogródkach malw i róż, były kiedykolwiek świadkami tak wielu wojen, takiego ogromu cierpienia i krzywdy ludzkiej. Trudno uwierzyć, że głusza i puszcza, która dla jednych jest obecnie wakacyjnym ukojeniem, dla innych jest drogą męki.
Tydzień po tej wyprawie nadal towarzyszą mi słowa piosenki Osieckiej:
Chleby upieką się w piecach nam
I spójrz, tam gdzie tylko był dym
Kwiatem zabliźni się wojny ślad
Barwą róż[…] Za dzień, za dwa
Za noc, za trzy
Choć nie dziś
Za noc, za dzień
Doczekasz się
Wstanie świt