Zmienia się Malta. Na innej Malcie byłem pierwszy raz, siedem lat temu.
Zmienia się. Rosną bloki, jak wszędzie. Rośnie Smart City – miasto-park technologiczny. Spadł też na Maltę wielki smutek – mieszkańcami wstrząsnęło okrutne morderstwo dokonane na dziennikarce, Daphne Caruanie Galizii, która chyba dotarła do jakichś koneksji między rządem a mafią.
Nie ma już starych autobusów, pomarańczowych Leylandów i Bedfordów z bocianimi dziobami. Właściwie to nie wiem, czemu ich nie ma, bo wygoda jazdy wcale nie lepsza dziś. Też wsiada się przednim wejściem, kupuje bilet („heloł, gud morning, hałarju, łan tyket pliz”), siada się, jedzie. I tak samo jak wtedy, autobusy jadą, kiedy chcą, jak chcą, i zatrzymują się, jeśli chcą. Umowność rozkładu jazdy jest wręcz zadziwiająco dosłowna. Na Malcie są autobusy Schrödingera, w stanie kwantowym (jest w trasie i nie jest zarazem, materializuje się na przystanku lub nie). A co dziwne, to nadal jakoś nie przeszkadza w sprawnym poruszaniu się po wyspie. I tylko Leylandów żal. Pozostał po nich przystanek o nazwie „Leyland” gdzieś w St. Julian’s.
Nie ma już starych samochodów, a raczej jest ich dużo mniej. Gdy przyjeżdżałem tu siedem lat temu, nierzadko po drogach poruszały się wehikuły jeszcze z lat 70. ubiegłego stulecia, nie mówiąc już o latach 80. (nawet i poczciwy Polski Fiat 126p się zdarzał). Dziś wiek pojazdów poszedł znacząco naprzód, tak że rzadko już widuje się samochód z XX stulecia.
Nie ma już bramy w Valletcie. Była kiedyś – wielka, monumentalna w tak małej stolicy. Zamiast niej – wyrwa w murze z dwoma kolcami dość smutno sterczącymi w niebo.
Ale pięknie jest tu. Jeszcze w listopadzie dwadzieścia stopni, lekki wiatr. Tam, gdzie nie ma spalin – zapach powietrza łączy w sobie wysuszony słońcem wapień, owoce opuncji i inne tropikalne aromaty. Te same żółte budowle, co zawsze, te same płoty z dużych kamieni, niedbale położonych jeden na drugim, niesklejonych żadna zaprawą. Ten sam język, też pachnący egzotyką, jedyny język arabski pisany alfabetem łacińskim, w religijnych rytuałach – Alla, Mulej, Sultana; na co dzień – habib, bahar, halib.
Dziwny to kraj. Na głównym placu w Valletcie – pomnik Maltańczyków, którzy 100 lat temu zginęli w powstaniu przeciw Anglikom. A dziś większość mieszkańców lubi swoich dawnych ciemiężycieli. Dwujęzyczność – wiadomo. Ale! Kibicuje się tu Anglikom bardziej niż reprezentacji narodowej (czy my kibicujemy Niemcom lub „Ruskim”? No, może tym pierwszym z rzadka, i to tylko ze względu na doskonały futbol). Lubi się tu Anglików, po prostu. I ten przedziwny miks podczas zakupów – Maltańczycy rozmawiają ze sobą w języku narodowym, ale już ceny wymieniają w narzeczu albiońskim („one forty, please”). Tak jakby nawet okupacja była tu jakaś mniej ponura, mniej krwista i mniej sieriozna niż u nas, na wschodzie – choć przecież prawdziwa krew też się lała, na głównym placu w Valletcie stoi skromny pomnik powstańców.
Jest Malta krainą kotów. Kiedy byłem w podstawówce, na każdym ze szczecińskich, podwórek po drodze do szkoły siedziało kilkunastu miauczących. Dziś słuch po nich zaginął, sterylizacja dokonała swego. W Warszawie nie spotka się już dziś kota na ulicy czy osiedlu. Na Malcie jednak są, i ciągle się je dokarmia.
Dziwny to kraj i piękny. Przemierzałem spokojne uliczki Vittoriosy, na które nie wjeżdża żaden samochód. Na tabliczce przybitej na jednym z domów podziękowania urzędu miasta dla mieszkańców ulicy za to, że tak dbają o swoje posesje, i że wystawili doniczki przed domy (doniczki doczekały się dosłownej wzmianki). Mało przyrody, a jest cisza. Bugibba przypomina trochę nasze Międzyzdroje – tamtejsza promenada prowadzi nad morzem do Akwarium w Qawrze, a w nim różnorodność morskiego życia. Biedna ośmiornica siedzi w jednej z przegródek, sama obejmuje się mackami, i oddycha miarowo przy pomocy pomarańczowego lejka. Bąbelki wylatują: bul… bul… a nad Maltą zapada zmrok.
Powoli wracam. Jeszcze parę chwil w stolicy. Wieńce, znicze, zdjęcia pięknej i łagodnej twarzy nieszczęsnej Daphne. I rozpaczliwy krzyk: „ġustizzja!”. Czy więc przyjdzie sprawiedliwość? Jest jakaś rysa na społeczeństwie. Nie taka jak Smoleńsk, ale jest. Wszyscy wstrząśnięci, bo takie rzeczy tu się nie zdarzają.
Oby więc się nie zdarzały. Oby to, co złe, omijało małą, spokojną wyspę.