Nic za bardzo
Grynszpan jest piękny i naprawdę obiecująco się nazywa.
My też nominalnie jesteśmy spoko. Siedzimy w gronie
mało palących spraw i takoż nie znaczymy zbyt wiele.
Przebieramy nogami i śpiewamy gorzko, mein shtetele,
czemu ten cały urodzaj nie może nabrać mocy albo wigoru,
na jakie niby olśnienie czekamy w tym piwnicznym
zawieszeniu, czując, że od samego pociągania za spust
sytuacja nie stanie się słodsza, podobnie jak ty i tak samo
jak ja, którzy siedzimy chyłkiem na stryszku,
i podobnie jak słowo okowita znaczymy tyle co nic.
W której mówię
Wspomij gryczany bulwar, przypomnij sobie korzec
niezręczności. Pewnie wiesz, że w czas onej ciszy
nieme punkty na niebie odkrywały felerek w niejednym
narządku. Pamiętam ofiary składane Laimie,
wspominam stukot ciżemek i toporną bezradność
bogini pomyślności – miałem w niej zarazem
amebę i opierunek. Właściwie nie wiadomo, jaką
wykładnią potraktować tego typu jaćwieskie historie
o lądowaniu talerzy z niewydarzonych planet.
Miałem w niej ułamek; mówię, wybacz, w trzeciej.
Ballada utopijna
Jezioro Wostok jest czymś więcej niż lądem metafory.
Do czego by porównać pokolenie wód znajdujących się
w tym samym miejscu od miliona lat. Tekście domorosły,
szczeniacka piosenko, jeżeli umiesz zmierzyć skalą ery to,
jak się dłuży lat dwa tysiące, pomyśl, że wody utkwione
cztery kilometry pod wodą znajdują się tam pięćset razy dłużej.
Zabraknie ci słów o szlachetnych wodach głębinowego jeziora,
ballado zła i przewrotna. Zajmij sie rosyjskimi naukowcami
dokonującymi odwiertu albo przynajmniej samą powierzchnią,
na tyle pospolitą, że dostępną dla ludzich stóp. Zajmij się po prostu
sobą. Tymczasem choćbyś była nawet mistycznym kantykiem
nie możesz dotknąć tych wód i przeżyć. A jesteś tylko balladą.