Z życia emigracji

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, ze tekst ten nie ma mieć nacechowania prześmiewczego, chociaż zapewne nacechowanie to nabędzie z dwóch dość błahych powodów. Po pierwsze, każdy z nas posiada pewien charakter, który może ulec zmianie w wyniku dramatycznych przeżyć, lecz, jak rzekł mędrzec telewizyjny Gregory House, winien pozostać niezmienny. Charakter ten manifestuje się we wszystkich naszych działaniach, również w  pisaniu. Po drugie, dokonałem właśnie sugestii, która chcąc nie chcąc, wpłynie na odbiór mojego tekstu przez czytelnika. Do rzeczy jednak…

Nazywam się Andrzej i jestem doktorantem nauk przyrodniczych w Wiedniu. Większość swojego życia spędziłem w III Rzeczpospolitej Polskiej i tam tez zdobyłem gros swojej edukacji. W pewien sposób jestem z tego dumny, lecz teraz przebywam za granica – z  wyboru i z konieczności. Do Wiednia wygnały mnie pobudki znane bardzo dobrze moim współsiostrom i współbraciom z „Polen”. Oczywiście pisze tutaj o „potrzebie lepszego życia”. Nie jest ona przejawem egoizmu czy antypatriotyzmu, lecz pierwotnych instynktów każdego gatunku na Ziemi. Jest w nas wbudowana na tak niskim i pradawnym poziomie, ze nie powinno się jej rozważać na płaszczyźnie moralnej w żadnym razie. Chcemy lepiej żyć i tyle!

Niestety, ta chęć lepszego życia i globalna gospodarka rynkowa prowadzą do erozji naszego państwa. Pokrótce postaram się zarysować perspektywę historyczna, z której wynika mój tok rozumowania.

Polska jako kraj usytuowana jest w Europie bardzo niekorzystnie. Z zachodu plemiona germańskie (dawniej), ze wschodu zaś Słowianie, ale z tych nigdy nam nieprzechylnych (inny obrządek, pismo itd.). Owocem złego położenia geograficznego były zabory i wojny. Na koniec zaś rola wasala Związku Radzieckiego, przerwana po roku 1988, kiedy to „kolos na glinianych nogach” ostatecznie poległ. Wspomniane wydarzenia stopniowo hamowały rozwój naszego państwa na praktycznie każdej płaszczyźnie (kulturalnej, społecznej, technologicznej, itd.). Mówimy tutaj o dziesiątkach lat „zacofania”. To jest fakt i nie ma co się nad nim rozczulać, czy uprawiać jakąś „martyrologię narodową”. Różnice miedzy Polską a zamożnymi krajami Europy Zachodniej dosłownie eksplodowały, gdy przystąpiliśmy do europejskiej gospodarki rynkowej. Na naszą niekorzyść, niestety. Stało się jasne, ze rodzima produkcja nie może konkurować z wyrobami zachodnimi, na których wszystkim zależy. Wspomniane czynniki składają się na skomplikowany, lecz bardzo spójny obraz – w Polsce źle się dzieje.

Gdy w kraju dzieje się źle, a za granicą dobrze, to obywatel emigruje. Za chlebem, za pracą, za ogólną poprawa bytu swojego i swojej rodziny. Polska traci fachowców, jak i zwykłych „wyrobników”. Traci obywateli, którzy potrzebni są by kupować produkty, płacić podatki, świadczyć usługi itd. Słowem, napędzać gospodarkę. Ostatecznie Lenin miał racje – to właśnie w zwykłych ludziach tkwi siła. Kraje zachodnie rozwijają się, bo właśnie tam nasi obywatele trafiają i tamte gospodarki „karmią” swoja pracą. To nie są żadne czary czy tajemnice ekonomii, których uczy się tylko na studiach wyższych (i to dziennych!). To są absolutne podstawy zrozumienia zależności miedzy A (człowiekiem) a B (pracą).

Ogromnie boli mnie i doskwiera, ze warstwa rządząca w Polsce zdaje się tego nie pojmować (albo ignorować może?). Rzucane są nam przed nos „becikowe” czy „500+”. To są rozwiązania doraźne i, niestety, jedynie woda na młyn wyborczy, co by zapewnić sobie reelekcje.

Od identyfikacji problemu przejdźmy jednak do szkicu jego rozwiązania. Jasnym jest, że by odrobić lata porażek i opóźnienia w rozwoju, potrzebne są zmiany gruntowne. Po pierwsze, powinno się porzucić wszelkie podziały i kontrasty w społeczeństwie. Warstwa rządząca jest jedna. „Opozycja” to wymówka, by czas spędzać nie na konstruktywnej dyskusji, lecz na ciągłych oszczerstwach. Tak się państwa nie buduje, tak się je niszczy! Nie ma też Polaków lepszych i gorszych, nie ma „łże-elit”, „wykształciuchów”, „roboli”, czy „ciemnego ludu”, który „i tak to kupi”. Jesteśmy my, Polacy – jeden naród! Czym szybciej to zaakceptujemy, tym szybciej będziemy mogli przejść do kolejnego punktu. Po drugie: „Rzymu nie zbudowano w jeden dzień”. Naprawa Rzeczypospolitej Polskiej trwać będzie długo. Całe lata. Nie da się od tego uciec i zastosować podejścia „nas to i tak nie spotka”. Nie bądźmy egoistami i ignorantami. Po trzecie, początkowe zmiany musza iść od góry, od rządu. Potrzebujemy szczerych (zaznaczam!) inicjatyw prospołecznych. Polacy mieszkający zagranicą są takimi samymi Polakami, jak ci w kraju. Kochają swoje państwo, orła z koroną i chcą wrócić „na swoje”. Nie robią tego jednak, gdyż warstwa rządząca nie daje nadziei, sygnału, że powrót należy rozpocząć. Jeśli rząd wykaże się dobrymi intencjami, Polacy zaczną wracać i przykładać się do odbudowy kraju. W przeciwnym razie…to już pozostawiam wyobraźni czytelnika…