Notatnik wiedeński

Do publikacji następnego numeru „Sumy” zostało kilka godzin – tyle mam więc tym razem czasu na napisanie tego notatnika. A najlepiej, gdybym napisał go szybciej, bo powinienem być teraz w pracy.

Odkąd dwa miesiące temu przyszła na świat nasza córeczka, nie ma czasu na tego typu przyjemności, a już zwłaszcza ostatnio, gdy skończył mi się miesięczny urlop i wróciłem do pracy. W laboratorium trzeba się uwijać, żeby nie za późno skończyć; w domu – i tak zostaje tylko kilka godzin, żeby trochę „pobyć” z rodziną, i trochę wyręczyć przemęczoną mamę, więc trudno jeszcze coś z tego kraść na „Sumę”. Już chyba lepiej z dwojga złego uszczknąć te parę godzin z czasu na pracę i starać się to potem jakoś zrekompensować, nie robiąc zbyt wielu przerw na herbatę. Pisałem ostatnio o czasie na czytanie w pociągu. I ten czas jakoś teraz zniknął – pociąg niby jedzie tyle, ile jechał, ale trudno się za coś zabrać, ledwie się o czymś pomyśli chwilę, i już stacja Baden.

Ale i ta zajętość jest poniekąd pozytywna. Dawno już znajoma starsza pani mówiła mi – przywoływałem tu już chyba kiedyś te jej słowa – że być zajętym to łaska, która nie wszystkim jest dana. Zwłaszcza, że jednak, mimo wszystko, wspólnymi siłami jakoś znajdujemy ten czas na obiad, na sen. Narzekając zawsze się trochę przesadza.

Czasam zdarza nam się gniewać na małą, że trzeba ją godzinami uspokajać albo wstawać w nocy. A ona wówczas, w najmniej spodziewanym momencie – się uśmiecha. Pewnie każdy rodzic to zna – my to dopiero poznajemy. Może to nieświadomy instynkt, ewolucyjna strategia, może już pierwszy przejaw sprytu. A może, najprawdopodobniej, prawdziwy uśmiech. W każdym razie trudno po tym uśmiechu nie tylko się gniewać, ale w ogóle odczuwać jakąkolwiek inną emocję niż niewypowiedziana radość. Dobrze, że chociaż pogoda się zepsuła, że leje i wcześnie jest ciemno, bo byłaby ta ciągła radość ponad ludzkie siły.

W Baden żyje się jak dawniej, tyle, że córeczka w nosidełku czyni nas chwilowo królami ulicy, sprowadza na nas wzrok, jedna nam sympatię – zwłaszcza starszych pań. Cieszymy się tym momentem chwały, póki trwa.

Ten ostatni rok – ciąża mojej żony, poród, pierwsze dwa miesiące życia naszego dziecka – przekonały mnie, że zwykły ludzki los jest dość ekstremalny. Myślałem kiedyś, nie wiem w sumie dlaczego, że skrajne sytuacje zdarzają się rzadko, że są statystycznie mało prawdopodobne, że większości z nas pisany jest w miarę przewidywalny i znośny los, jak z serialu. A nagle okazało się, że sytuacje skrajne i właściwie nie do zniesienia (w tym przypadku zwłaszcza dla kobiety, bo mężczyzna odgrywa jednak w tym wszystkim jedynie rolę niewyspanego świadka) – są czymś uniwersalnym. Rodzicielstwo to jeden przykład, innymi będą kiedyś w przyszłości choroby, starość, umieranie. Jak inny jest w rzeczywistości świat, niż się czasem wydaje; o ile gorszy, o ile lepszy.