Przykład Jana Wantuły

„Udowodnił on, że można mieszkać nawet na wsi, a trzymać rękę na pulsie życia kulturalnego, artystycznego, znać i rozumieć wiele spraw bieżącego dnia, interesować się życiem literackim swego kraju, kochając go użytecznie” – pisał późniejszy nestor polskiego dziennikarstwa Władysław Oszelda o 75-letnim wówczas Janie Wantule. „Wówczas”, czyli na początku lat 50. XX wieku, postać tego zdumiewającego samouka, bibliofila, historyka Śląska Cieszyńskiego i tamtejszego ewangelicyzmu, działacza narodowego i społecznika – lub może po prostu chłopskiego humanisty – często gościła na łamach prasy śląskiej, a nawet ogólnopolskiej. Już wtedy jednak Zdzisław Hierowski czuł się zobowiązany zastrzec w poświęconym mu artykule: „Słowo wyjaśnienia dla sceptyków: sława Wantuły nie dzisiejszej jest daty i to, co powyżej, nie z modnej koniunktury na chłopa i robotnika wypływa. […] Pisałem dla przypomnienia. Z podziwu i szacunku”.

Dzisiaj, siedem dekad po owej wypowiedzi, wciąż warto pisać o nim dla przypomnienia, ku czemu okazję stwarzają, po pierwsze, przypadające w lipcu bieżącego roku 65-lecie jego śmierci, po drugie, opublikowany przed kilkoma miesiącami obfity wybór jego korespondencji. Listy te odzwierciedlają nie tylko rozliczne i obejmujące całą pierwszą połowę minionego stulecia kontakty ustrońskiego chłopa-bibliofila z czołowymi pisarzami, literaturoznawcami, historykami, myślicielami, politykami, działaczami kulturalnymi, redaktorami, księżmi i instytucjami naukowymi, lecz także jego nietuzinkową osobowość. Socjolog Jan Szczepański, chrześniak Wantuły, wspominał:

Gdy się nauczyłem czytać, ujec [reg. ‘wujek’] objawił się tym, kim był naprawdę – […] prawdziwym człowiekiem książki. […] [U niego w domu] poznałem ten świat realny, niewidzialny, wczarowany w litery druku, […] pokazujący ludzi prawdziwych i zmyślonych, jednakowo godnych podziwu i naśladownictwa.

Sam nie miał wątpliwości, że do takich ludzi trzeba zaliczyć również jego wuja, lecz dopiero dla nas staje się on nie tylko autorem artykułów publicystycznych i historycznych, ale też bohaterem „wczarowanym w litery druku”.

Samokształcenie

Swoją drogę życiową Wantuła już w 1905 roku odtwarzał w liście do działaczki oświatowej Jadwigi Wróblewskiej:

Żyłem sobie jak drudzy chłopi, różniłem się tylko tem, że częściej od drugich – zamiast do karczmy – zaglądnąłem do książki, czytałem w gazetach nie gwoli plotek i sensacji, itp. głupstw – i stało się – co niektórzy zowią cudem: przejęty ideałami stania się doskonałym, o ile tylko można, pod względem moralnym, pomimo silnego oporu rozumu chłopskiego – zwanego, choć nie zawsze właściwie, »zdrowym« – dałem się porwać – zapalić, by i drugim coś z tego światła udzielić.

Kształcenie charakteru byłoby jednak ułomne bez kształcenia umysłu, o to zaś chłopski syn – który ukończył zaledwie trzyklasową szkołę powszechną, po czym już w wieku 16 lat podjął pracę w hucie – musiał zatroszczyć się na własną rękę. Wysiłek i samozaparcie, jakich wymagało od niego zdobywanie wiedzy, unaoczniał Karolowi Ludwikowi Konińskiemu, pytając retorycznie:

Czy taki p. X odczuje kiedy, ile to trzeba było pracy i ślęczenia, ażeby prosty chłop-hutnik odbył rozwój umysłowy aż do pisania rozpraw treści historycznej z okruchów nazbieranych w starych szpargałach? Rozwój, dzięki któremu mogę czytać prace górnych umysłów pisane zawiłym naukowym stylem, przeznaczone dla przygotowanych przez długoletnie studia, którym profesor co dzień dawał strawne dawki i wyjaśniał wszystko?

Przeszkody

„Kiedy sobie uprzytomnię moje długie życie, życie spędzone nie w różowym ogrodzie, lecz w ciężkim borykaniu w niełatwym żywocie – to dziś widzę, iż Opatrzność dziwnie hojnie pobłogosławiła i wynagrodziła mnie, skromnego, słabego fizycznie człowieka” – zwierzał się 75-letni Wantuła ks. Janowi Stonawskiemu. (Sformułowanie „niełatwy żywot” zawiera aluzję do autobiografii Jeden łatwy żywot Wincentego Lutosławskiego, filozofa, z którym zresztą także korespondował). Dalej wyłuszczał zaprzyjaźnionemu pastorowi charakter owych trudności:

Od 7. roku do 15. musiałem być pasterzem ojcowych krów. Ileż ja dniówek nauki musiałem opuszczać, a mimo tego spośród moich rówieśników zdobyłem najwięcej osiągnięć, nawet takich, o jakich nigdy nie zamarzyłem. […] nie mieliśmy w rodzinie bogatszych, którzy by dostarczyli środków do nauki. Wyuczyłem się ślusarstwa i w tym zawodzie zdobywałem życiowy awans. Przez samokształcenie z pomocą książek, przeważnie nabywanych za własne, zapracowane grosze….

Huta

Łącznie w hutach przepracował ponad 30 lat – najpierw w Ustroniu, potem zaś w Trzyńcu, gdy przeniesiono tam część przemysłu ciężkiego z jego rodzinnej miejscowości, a w końcu i samego Wantułę z powodu zatargów z kierownictwem na tle jego propolskiej aktywności. W swej młodzieńczej publicystyce naświetlał potworne warunki pracy w takich zakładach oraz występował jako rzecznik polskich robotników, dyskryminowanych przez niemieckich (austriackich) właścicieli fabryk i przez sprowadzanych z zewnątrz fachowców. Zresztą owe realia, poparte już danymi, przedstawił później w opracowaniu Huty żelaza w Ustroniu. Powstanie – rozwój – upadek od 1772 do 1912 roku. Na pozór więc traktował pracę tam jako przymusową katorgę, niemniej jednak pasjonował się rozwojem techniki i jeszcze na rok przed śmiercią pisał z przejęciem do Andrzeja Wydrzyńskiego:

Kiedy czytałem o puszczeniu w ruch […] nowo zbudowanego zgniatacza w Bobrku, to aż mnie porywa – gdyby były siły – wiosną tam pojechać i obejrzeć. Znam się trochę na tym – byłem przez szesnaście lat w walcowniach żelaza. […] Czytuję naukowy miesięcznik »Stahl und Eisen«, gdzie są rozprawy o postępie w hutach niemieckich.

Postawę Wantuły tłumaczył Oszelda w jednym z artykułów: „Do pracy podchodził zawsze »ustróński chłapiec« [reg.] z sercem. Nie uznawał pracy złej, niedokładnej. Starał się tę pracę pokochać, zrozumieć ją”.

Ziemia

Miał ponadto bohater szkicu niewielkie gospodarstwo, które również wymagało licznych zabiegów przez znaczną część roku; mimo to był do owego skrawka ziemi przywiązany głęboką miłością. W liście do studiującego syna zaznaczał nie bez wyrzutu:

Pisałeś mi nieraz, że za domem nie tęsknisz. Za domem – za nami, za Ustroniem, za cudną naszą i piękną okolicą. Można wszędzie żyć, wszędzie nawyknąć, wszędzie dom znaleźć, ale jednak są ludzie, co zawsze tęsknią do tego – gdziekolwiek by żyli – w jakiemś choćby najcudniejszym świecie i między najlepszymi ludźmi. – Ja należę do nich! Miejsce, gdzie moi przodkowie żyli, rola, którą uprawiali – jest mi najcenniejsza na ziemi.

Odwiedzający Wantułę przyjezdni z dalszych regionów nie stronili od zachwytów malowniczym Beskidem Śląskim (co potwierdzają ich listy), lecz i sam ustroński bibliofil nie pozostawał obojętny na urok natury, który potrafił też poetycko i zarazem żartobliwie oddać słowami. Po powrocie z wycieczki do Krakowa w 1950 roku donosił swojemu tamtejszemu gospodarzowi, ks. Karolowi Kubiszowi:

Jeno nasza Czantoria zadąsała się na mnie, jako to kobiety są skore do dąsów – gdy sobie coś ubrdają – że się je lekceważy, zaniedbuje… Dowiedziała się nieszczęsna zazdrośnica, że szukałem piękniejszej daleko na wschód, i gdym wracał, to do szarej płachty oblicze zapatuliła… Wzruszyłem ramionami – pomyślawszy: Dyć [reg. ‘przecież’] ty się wkrótce udobruchasz… Kiedy rano wyspany wstałem, patrząc przez okno na kapryśnicę, już widać udobruchaną, pokazała oblicze, jeno co chwila spoza [jej] pleców dochodził mniej lub więcej donośny odgłos, podobny do mowy bębna lajkonikowo-tatarskiego.

Z kolei widok ukochanego ogrodu pokrzepiał go do ostatnich chwil, choć równocześnie wzmagał myśli o przemijaniu. „Dzięki Bogu, iż ja mogę pochodzić po ogrodach, patrzeć, jak ten mój sad rośnie, owocuje – wyznawał Wantuła ks. Stonawskiemu. – Ile razy wiosną zakwitają drzewa, cieszę się, że mogę na to patrzeć, i myślę: Czy za rok nie będę już leżał w cieniu drzew na Cieślarówce? [potoczna nazwa cmentarza ewangelickiego w Ustroniu]”.

 Czas

Wydaje się, że wyostrzona świadomość upływającego czasu towarzyszyła mu przez całe życie. Trzeba wziąć pod uwagę, że dniówka w hucie wynosiła nawet ponad 10 godzin, w dodatku po przeniesieniu do Trzyńca Wantuła nie zamieszkał na stałe w kolonii robotniczej, lecz pokonywał pieszo niemal 15 kilometrów z Ustronia i z powrotem, zazwyczaj dwa razy w tygodniu. Przeszedłszy na emeryturę, na szerszą skalę udzielał się społecznie, między innymi jako prezes ustrońskiego koła Macierzy Szkolnej dla Księstwa Cieszyńskiego i oddziału Towarzystwa Ogrodniczo-Pszczelarskiego oraz sekretarz różnych organizacji. Wielu podobnie jak Oszeldę zadziwiała jego pracowitość: „Jak w tym tumulcie zajęć Wantuła znajdował jeszcze czas na czytanie – to wymagałoby chyba specjalnego studium, bardzo zresztą pouczającego […]. Przecież przez wiele lat trawił na samo dochodzenie do huty kilka godzin”. Odpowiedź stanowi niewyobrażalne wyzyskiwanie przezeń każdej minuty, co ilustruje wzmianka z listu do syna, któremu w 1925 roku relacjonował: „Zbliża się jedenasta w nocy, a ja piszę Ci list, a w przerwie, gdy atrament obsycha, to czytam Przedwiośnie, pożyczone od sekr[etarza gminy] Lazara”. Sam Oszelda domniemywał, że Wantuła nie próżnował również w drodze do Trzyńca: „Może właśnie w tych wędrówkach przez lesisty grzbiet Małej Czantorii pogłębiał swą myśl, doskonaląc ją, dodając jej blasków własnego, głębokiego przeżywania”. Tę intuicję potwierdzał bibliofil u schyłku życia w liście do ks. Stonawskiego: „Kiedyś to ja w samotnej, blisko dwugodzinnej wędrówce popod górki [przez] Leszną obmyślałem jakiś artykuł do pism, by go potem łatwo jak nić z motka przewijać na papier. Pisząc, urywałem godzin snu”.

Pisanie

Cechowały Wantułę nie tylko pęd do pisania, ale też talent i charyzma, które sprawiały, że nawet gdy był młodym robotnikiem, prasa sama dopraszała się o rzeczy wychodzące spod jego pióra. Już w 1909 roku informował Jana Hempla (wówczas mistyka ateistę, nie marksistę):

Wszystko, co dotąd napisałem i dałem Redakcjom – wydrukowano; nieraz prywatny list bez wiedzy mojej. Jest tego sporo w najrozmaitszych pismach; większość bezimiennie. Pisałbym więcej – tak mi Redaktorzy nie dają pokoju – ale muszę o swojem wykształceniu myśleć, a ja chcąc pisać – »zapisałbym« cały czas.

Od tamtego momentu do końca jego życia powstało jeszcze mnóstwo tekstów – zaprzyjaźniony z nim bibliograf Ludwik Brożek odnotował 240 pozycji opublikowanych, z czego część trafiła też do wydanych pośmiertnie wyborów Karty z dziejów ludu Śląska Cieszyńskiego (1954) oraz Książki i ludzie (1956).

Niedługo przed śmiercią tak kończył bibliofil list do historyka literatury oświecenia Tadeusza Mikulskiego: „Ale już chyba dość. Przestanę na chwilkę myśleć, by nie musieć sięgnąć po trzeci arkusz…”. Widać, że myślenie splatało się dla niego z pisaniem, lecz bynajmniej nie należał do grafomanów – niezwykle ważył słowa, a pisanie traktował w kategoriach pewnego zobowiązania społecznego. Swojego syna napominał:

W ostatnim liście piszesz, że pisanie rzadko Ci sprawia przyjemność i niby nie jest w Tobie materiał na pisarza! Ja też niekiedy nie mam ochoty do pisania, różnorodność zajęć wytrąca pióro z ręki, rwie myśli, ale jednak są tacy, co mnie do pisania napędzają – a wtedy choćby nocą – a zrobię. Nie wiem, czy kto z Ustronia tyle do druku dał, tyle napisał, co ja. Tak samo z Tobą! […] Z Ciebie musi być pisarz, jest wiele rzeczy do napisania, a z tego sporo przypada na Ciebie!

Syn

Ów trzykrotnie już tu wspominany syn to późniejszy ks. prof. Andrzej Wantuła, zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce, świetnie znany czytelnikom prozy Jerzego Pilcha. Korespondencja, jaką prowadzili w trakcie studiów przyszłego biskupa oraz przez trzy lata po wojnie (gdy pełnił on funkcje naczelnego kapelana PSZ na Zachodzie i proboszcza Polskiej Parafii Ewangelickiej na Obczyźnie w Londynie), ukazuje więź między Wantułą seniorem a Wantułą juniorem: „Kochany Synu! Czekam i czekam jakiego listu, czy choćby znaku życia od Ciebie – daremnie. Nie mam z kim myśli podzielić. Tyle spraw – tyle rzeczy – które tylko z Tobą mogę omówić i tylko Ty zrozumiałbyś je”. Więź tę pogłębiał fakt, że wyznawali wspólne ideały, a Andrzej realizował możliwości, jakich los poskąpił jego ojcu, przyznającemu:

[P]otrafię wyrzec się innych życiowych przyjemności – dla mnie największą przyjemnością dać Tobie, co trzeba – abyś zdobył wiedzę i naukę! Mam tę życiową satysfakcję – że mimo zawodu niejednego – Ty poszedłeś drogą, jaką sam bym poszedł, że to, co pragnąłem dla siebie, co uważałem za najdroższe – Ty również [uważasz] – i to mi daje przekonanie, że nie na darmo żyłem i w Tobie zrealizowane zostały moje marzenia! I dziękuję Panu Bogu za to!

Biblioteka

Istotną nić łączącej ich więzi tworzyła miłość do książek, która stała się swego rodzaju emblematem Jana Wantuły. Należał on do organizatorów ruchu czytelniczego na Śląsku Cieszyńskim, założył i prowadził bibliotekę Stowarzyszenia Młodzieży Ewangelickiej oraz bibliotekę koła Macierzy Szkolnej, pierwszą w Ustroniu publiczną wypożyczalnię (jej zalążek stanowiła spółka czytelnicza, którą już w 1896 roku zawiązał z paroma kolegami z huty). Zdecydowanie najcenniejszy był jednak jego prywatny księgozbiór, który wręcz obrósł legendą. Uzupełniany po wojnie, zawierał ostatecznie prawie 3000 pozycji, a znajdowały się wśród nich liczne osobliwości – unikatowe egzemplarze dawnych śląskich druków i manuskryptów, cymelia takie jak czeska Biblia z drzeworytami tłoczona w Wenecji w 1506 roku, polska Biblia gdańska z 1632 roku i inne wydawnictwa religijne. Z drugiej strony, trafiały tam publikacje najnowsze, w tym dzieła z zakresu rozmaitych nauk. Szczególne miejsce zajmowały książki opatrzone dedykacjami autorów, między innymi Bolesława Prusa, Władysława Orkana, Jana Dobraczyńskiego, Andrzeja Struga, Benedykta Dybowskiego, Gustawa Morcinka, Stanisława Pigonia, Jana Konstantego Dąbrowskiego, Jana Kuglina, Władysława Chojnackiego. Z większością z nich bibliofil przynajmniej raz spotkał się osobiście, a niektórzy nawet zawitali do jego domu pod Czantorią.

Goście 

Wizyty znamienitych gości zapoczątkował Julian Ochorowicz, w pierwszej dekadzie ubiegłego stulecia mieszkający w sąsiedniej Wiśle. Wantuła udał się do czołowego polskiego pozytywisty zaintrygowany napotkanymi w pewnym czasopiśmie urywkami z jego Bezwiednych tradycji ludzkości. Uczony nie tylko przyjął młodego hutnika serdecznie i pozwolił mu korzystać ze swojego księgozbioru, ale też nawiązał z nim korespondencję i odwiedził go jeszcze w 1904 roku. Ćwierć wieku później na dwutygodniowe wczasy do bibliofila przyjechał Orkan, by zbierać materiały do (nieukończonej) powieści Czantoria. Następnie przez miesiąc gościł u niego wspomniany wcześniej Koniński, który penetrował jego zbiory pod kątem pisanych akurat Kartek z dziejów polskości Śląska Cieszyńskiego; potem Wantuła dostarczał mu dane z regionu do antologii Pisarze ludowi. Mieszkał u niego też historyk literatury śląskiej Wincenty Ogrodziński, odwiedzali go Paweł Hulka-Laskowski (wybitny kalwiński publicysta, krytyk literacki i religioznawca, znany głównie jako tłumacz Dobrego wojaka Szwejka), zaprzyjaźniony z gospodarzem Morcinek oraz wielu innych. Pod koniec życia Wantułę otaczał swoisty krąg wielbicieli, głównie młodych regionalistów cieszyńskich (Brożek, Oszelda, Jan Broda), a wszystkich przyciągały tyleż jego biblioteka, co jego osobowość, wiedza i pasja.

 Jabłka

Swoich gości Wantuła – uznany w środowisku pomolog – obdarowywał owocami z własnego sadu, stąd odwiedzający go (wśród nich i Jerzy Pilch) wspominali ich charakterystyczny zapach towarzyszący woni starych ksiąg w pokoju bibliotecznym. Ale też przesyłał je korespondentom, którym odwzajemniał się za przesyłki książkowe lub po prostu wyrażał swą pamięć i życzliwość. „Jabłka są doskonałe i pięknie za ich przysłanie dziękuję” – donosił w 1904 roku Ochorowicz, a ponad cztery dekady później 81-letnia Maria Bystroniowa, matka Jana Stanisława Bystronia, wracając pamięcią do pobytu za młodu u kuzynki w Ustroniu, entuzjazmowała się: „Jakiż to uroczy zakątek! Nie myślałam wtedy, że z tego sadu kiedyś jabłka otrzymam. Są one wspaniałe i serdecznie za nie dziękuję. Częstując moich gości, opowiadam im o dziedzińskim piśmiorzu, który pod Czantorią takie cudne owoce hoduje”.

 Piśmiorze

„Dziedzińskim piśmiorzem”, czyli w miejscowym narzeczu „wiejskim pisarzem”, nazywał samego siebie Wantuła, identyfikując się z sięgającą połowy XVIII w. tradycją cieszyńskich chłopów-pamiętnikarzy (autorów tzw. zapiśników) i właścicieli biblioteczek. Spośród nich najbardziej znany jest Jura Gajdzica z Małej Cisownicy – kronikarz i posiadacz pierwszego chłopskiego ekslibrisu polskiego – którego odkrycie dla świata należy do najdonioślejszych dokonań badawczych autora Kart z dziejów ludu Śląska Cieszyńskiego. Pamiętnik Gajdzicy ogłosił on na łamach „Zarania Śląskiego” (1930, z. 3), a rozprawkę o jego ekslibrisie w specjalnej broszurze wydanej w 1935 roku w ramach Biblioteki Towarzystwa Miłośników Ekslibrisów w Warszawie. Temat wielu przyczynków Wantuły stanowiły podobne znaleziska, nierzadko wyszukane na strychach wiejskich chałup. Jak podsumowywał wyniki owych eksploracji Koniński:

I znowuż […] potomek tamtych [chłopów] znajduje uradowany te czcigodne świadectwa starej chłopskiej kultury i polskiej kultury swego rodu; i te zapylone karty dają mu dech wielkości polskiej i podsycają pragnienie zwycięstwa Polski na tej ziemi kresowej.

Polska

Powyższe słowa mają niewątpliwie wydźwięk ideologiczny, warto jednak przyjrzeć się przyczynom, dla których Wantuła jako młody zapaleniec krzewił polską świadomość narodową, a po I wojnie światowej, gdy ważyły się losy przynależności Śląska Cieszyńskiego, agitował za Rzeczpospolitą. Przyczyny te trafnie objaśniał Morcinek: „Polska […], której wtedy nie było jeszcze na mapie Europy, przedstawiała dla takich nielicznych Wantułów coś w rodzaju biblijnej Ziemi Obiecanej […]. I dla nich wszystko, co polskie, było uroczyste, uskrzydlone, wzniosłe […]. Poczucie polskości w owym okresie dopiero […] kiełkowało i wyrastało w bujny kwiat dzięki takim Wantułom”. Ową wymarzoną Polskę – opartą na uczciwej, sumiennej pracy i trosce o dobro wspólne – bohater szkicu rozumiał na sposób demokratyczny, o czym zapewniał swoją mentorkę, działaczkę ludową Marię Wysłouchową w 1901 roku:

Wczoraj np. jeden młody człowiek, któremu zawsze książek dostarczam, pytał się mnie: „[…] czy będzie jeszcze kiedy Polska Polską jak dawniej, czy będzie mieć własnych królów?”. Wie Pani, to mnie tak wzruszyło, bo i ja już kiedyś to pytanie zadawałem […]. Ja mu też zaraz odpowiedziałem: „Będzie Polska, tylko więcej takich jak ty potrzeba, będzie to Polska ludowa, Polska wolna”.

Lud

Wantuła niezmiennie utożsamiał się z (polskimi) chłopami i robotnikami, chociaż parokrotnie otwierała się przed nim szansa na awans społeczny. W oświeconym ludzie upatrywał większy potencjał dla przyszłej Polski niż w odpowiedzialnych za jej upadek warstwach uprzywilejowanych, a Wysłouchowej prezentował swe zapatrywania, używając bliskiej sobie metafory:

Tak jak dziczka, im niżej się uszlachetni, tem lepiej dla przyszłego drzewa – bo nie wypuszcza złych latorośli nad powierzchnią – tak samo ze społeczeństwem. Kto chce odnowić, ba, odrodzić zepsute do szpiku kości społeczeństwo, ten musi zacząć u dołu! […] Które jednostki będą chciały istnieć – być – te się muszą skłonić, tj. ofiarować swe usługi na ratowanie z dołu.

Nie idealizował owego „dołu”, lecz z drugiej strony już w 1903 roku utyskiwał przed zaprzyjaźnionym społecznikiem na tak zwaną inteligencję, spoglądającą na lud z mieszaniną pogardy, litości i obaw:

Każdy, kto zna lud lub kto z niego wyszedł, ten wie, że chłop to nie masa ciemna, równa zwierzęciu […], są tacy, ale wyjątki; w miastach – wiem o tem – jest ich nierównie więcej; pod pokostem kultury jest zwierzę w całem słowa tego znaczeniu. Chłop obok grubych ma całą skalę uczuć aż do najsubtelniejszych, tylko trzeba wiedzieć, jak te uczucia wywołać, trzeba je chcieć znaleźć, usłyszeć – trzeba się tylko do ludu zbliżyć i poznać go, nie iść, stawiając mu zaraz swoją wyższość umysłową, nie mówiąc już moralną (bo bardzo wątpię, kto bardziej moralny […]) – iść do ludu nie w rękawiczkach, jak to robi […] stronnictwo pracujące dla ludu frazesami na szpaltach […].

Polityka

Dlatego właśnie najbardziej cenił Stronnictwo Ludowe utworzone przez Wysłouchów, a z socjalistami było mu po drodze tylko wówczas, gdy chodziło o dolę polskich robotników. Zajmował krytyczne stanowisko wobec reprezentantów obu krańców sceny politycznej, zarówno tych, którzy odmawiali ewangelikom miana prawdziwych Polaków i dążyli do utrzymania anachronicznych stosunków społecznych, jak i wobec tych, o których w niespokojnym 1926 roku pisał do syna: „Oczywiście, że komuniści w takich warunkach mają ułatwioną agitację. W normalnych stosunkach niewielu by poszło na ich hasła”. Jeszcze bardziej krytyczny stał się po wojnie, co ilustrują uwagi z listu do Brożka:

W »Pamiętniku Liter[ackim]« 1951 – te rozprawy: Markiewicza o Żeromskim i Budreckiego o Reymoncie są straszliwie naciągane – powinni się obaj w grobie obrócić… (pisarze, bo autorów paszkwili miałaby ziemia nie przyjąć). […] Gdzież my idziemy? Niedługo suchej nitki nie zostanie z naszych pisarzy, żeby jej na kolor ultraczerw[ony] nie przemalowywano, nie przefarbiono [reg.], albo też nie będzie pisarza polskiego sprzed 1939, którego by nie spotwarzano.

Krytycyzm

W korespondencji Wantuły napotkać można sporo przykładów sprzeciwu wobec konformizmu. W 1971 roku w „Zaraniu Śląskiego” (nr 2) wdowa po Mikulskim zamieściła 38 listów (około połowy całego zboru) wymienionych między nimi, lecz nawet w tych wydrukowanych nie obyło się bez cenzury. Oto jeden z opuszczonych fragmentów, który świadczy o stosunku bohatera niniejszego szkicu do rzeczywistości PRL:

Zniosłem cały stos starych roczników pism literackich – »Wiadomości Liter[ackich]«, »Marchołta«, »Przeglądu Warsz[awskiego]«… Co za bogactwo treści! Urozmaicenie tematów – bez tego cygaństwa propagandowego. […] Przy czytaniu niektórych [artykułów] podziwiać trzeba trafność krytyki i oceny działalności osób stających już przed wojną na czele »państwa«, a jakże ich autorowie zmienili się bardzo – dziś piszą wręcz coś przeciwnego. Chciałoby się pewne rzeczy wyciąć […] i przesłać autorom: Wtedy pisaliście tak prawdziwie – jakżeż można się tak zaprzedać…?.

W świetle owego bezkompromisowego, trzeźwego nastawienia należałoby też interpretować ożywione kontakty Wantuły ze środowiskiem wolnomyślicieli, jakie utrzymywał w młodości. Powodowała nim, podobnie jak np. Stanisławem Brzozowskim, idea wyrwania współobywateli spod władzy narzuconych schematów myślenia i z obskurantyzmu.

Abstynencja

À propos trzeźwości, gorliwie propagował także zaprzestanie picia trunków – w przeświadczeniu, że potrzeba trzeźwego umysłu, by wydawać trzeźwe, czyli rozważne sądy, a tym samym być prawdziwie wolnym człowiekiem i obywatelem. Swoje dochodzenie do tego przekonania wyłożył w liście otwartym opublikowanym w 1905 roku w abstynenckiej „Przyszłości dla Ludu”:

Kiedy przed dwoma laty po długich wahaniach i walce wewnętrznej zerwałem zupełnie z alkoholem, tedy się wszyscy ze mnie śmiali […]. Niektórzy wskazywali przykłady ludzi, którzy przez lata nic nie pili, na starość jednak „dublownie” (podwójnie), bo według tej iście szatańskiej logiki „każdy ma przeznaczone swoje wypić, czy w młodości, czy na starość – ale musi”. Ale na takie argumentacje już umiem odpowiedzieć, że najlepiej zdobyć sobie takie przeznaczenie, aby aż do samej śmierci nie wypić ani kropli.

Owo „zdobywanie przeznaczenia” można interpretować ogólniej – jako wykuwanie swojego losu i konstruktywny stosunek do rzeczywistości.

 Religia

Rację miał zatem ks. prof. Jan Szeruda, który w liście z okazji 70. urodzin Wantuły pisał: „[B]ył Pan przedstawicielem tych ewangelików polskich, którzy czczą Boga w nigdy nieustającej twórczości, niegasnącej wierze i nieginącym optymizmie”. Ustroński bibliofil wytrwale bronił współwyznawców przed oskarżeniami o „niepolskość”, a wręcz akcentował zasługi cieszyńskich luteranów dla szerzenia świadomości narodowej w regionie. Wróblewskiej wyjaśniał:

Ja jestem dlatego ewang[elikiem], bom się taki urodził, ale nigdy nie mam i nie miałem uprzedzenia do kogoś z drugiego wyznania. […] Interes odrodzenia i wyzwolenia Polski nie wymaga od nas, byśmy się wyrzekli swej formy wyznania.

Jako 20-latek założył Stowarzyszenie Młodzieży Ewangelickiej, a później, już na emeryturze, opiekował się kolejnym pokoleniem jego członków i reżyserował wystawiane przez nich sztuki teatralne. Co się zaś tyczy jego religijności, to mając za sobą „szkołę mistrzów podejrzeń”, lekturę pism wolnomyślicielskich i ateistycznych, doszedł jednak do wniosku, że człowiek potrzebuje zarówno drogowskazów, jak i nadziei zawartych w Ewangelii. W latach 30. zanotował na odwrocie listu z redakcji „Przeglądu Mierniczego” cytat z wiersza Do młodych Adama Asnyka, w którym podkreślił ostatnie słowo: „Za każdym krokiem w tajniki stworzenia / Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia / I większym staje się Bóg!”.

Nieskończoność

Rozrastanie się duszy i majestatu Boga koresponduje z fascynacją Wantuły ogromem przestrzeni niebieskiej. Zresztą interesował się astronomią, a syna opisującego na jego prośbę niebo we Francji (gdzie przebywał na stypendium), pouczał: „Śmieszyło mnie Twoje gwiazdoznawstwo: »Wóz Wielki znajduje się nisko, pod Gwiazdą Polarną«. Gwiazda Polarna to oś, koło której jeździ Kasjopeja i Wóz; raz jedno, raz drugie jest na dole czy w górze”. Z kolei przed planowaną wyprawą Andrzeja do Ziemi Świętej zwierzał się: „Ciekawym, czy przy zwrotniku Raka można już zobaczyć Krzyż Południowy [!], gwiazdozbiór widziany z pobliża Równika, a tak ładny jak nasz Orion. Gdybym był w Egipcie już, a mógł Krzyż widzieć na zwrotniku – byłbym może wybrał Krzyż, a nie piramidy”. Na dwa lata przed śmiercią, relacjonując Mikulskiemu wycieczkę do Krakowa, nadmienił, że spełniło się jego długoletnie marzenie:

Dzięki uprzejmości asystentki obserwatorium astronomicznego mógłem oglądać gwiaździste niebo przez lunetę. Asystentka – to rodzona Cieszynianka, znajoma mi od lat, i dzięki temu mógłem oglądać dwie planety, kilka stałych gwiazd i odcinek Drogi Mlecznej. Nie będę się silił na opis wrażeń, jakich w jasną noc doznawałem, patrząc z kopuły obserwatorium na niebo… Na nieprzejrzaną dal Drogi Mlecznej, usianą gwiazdami, gołym okiem niewidzialnymi… Gdzież to niebo – duszy ojczyzna?.

Horyzonty

Frapował go nie tylko bezkresny horyzont rzeczywistości, lecz także horyzonty ludzkiej wiedzy. W 1927 roku wyznawał synowi:

[C]zytam też Seriniego Szkoła badeńska. Tu nowy świat odsłania się dla mnie – którego ja zaledwie kilka konturów poznałem – całość to chyba Ty możesz podziwiać – ja do tego za stary… Ale dobrze, że choć tyle mi dano – któż z mojego otoczenia ma pojęcie, jak rozległym i bogatym jest świat myśli, jak wielkie są obszary i jak niezgłębione tajemnice rozważań religijno-filozoficznych. Cóż to pospolite, codzienne zmaganie – kłócenie – i zaspokojenie się tych prostych zwierzęcych chuci i pożądań użycia – warte wobec tego nieznanego?…

Już za młodu przejawiał rozległe zainteresowania; w 1909 roku informował Hempla: „Zaciekawiony urywkami z dzieł Nietzschego kupiłem sobie Tako rzecze Zaratustra – to cudowna, ale zarazem straszna skarbnica głębokiej myśli. Muszę porównać z oryginałem, o ile wiernie oddano w przekładzie myśli filozofa nadczłowieczeństwa”. Warto tu zwrócić uwagę na trzy aspekty: po pierwsze, był na bieżąco z nowościami, gdyż pisał to tuż po ukazaniu się polskiego tłumaczenia; po drugie, lapidarnie ujął sedno tej rewolucyjnej książki; po trzecie, biegle władał językiem niemieckim. W tym kontekście wypada jeszcze dodać za Oszeldą:

Mało ludzi wie, że zgłębiał on poważnie zagadnienia etyczne, że interesował się sprawami religioznawczymi, że rozczytywał się w historii literatury. Nieobce mu też były sprawy estetyki, ba, w bibliotece jego można było natrafić na ślad zainteresowań orientalistyką. Te liczne zainteresowania społeczne i naukowe każą ustrońskiemu samoukowi szukać kontaktów z ludźmi wybitnymi. Dyskutuje z nimi na różne tematy, które później doczekają się opracowań. Ciche mieszkanie pod stokami lesistej Czantorii odwiedzane było często przez […] tych wszystkich, którzy cenili i kochali Jana Wantułę.

Skromność

Mimo rosnącej sławy (która dotarła choćby do Juliana Tuwima czy Marii Dąbrowskiej), mimo że już w latach 30. otrzymał Srebrny Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, a po wojnie został przyjęty do Związku Literatów Polskich, ustroński bibliofil pozostał szczerze skromny. Dziękując Mikulskiemu za egzemplarz „Zeszytów Wrocławskich” ze swoim wspomnieniem o warszawskim pozytywiście, upominał adresata: „Doprawdy, z większą przyjemnością patrzyłbym na portret dra Ochorowicza przed artykułem moim niż na własny. Mnie to żenuje”. W liście do Brożka z 1952 roku nadmieniał: „Ale już mi aż przykro, że Morcinek znowu o mnie pisze […]. Po co tworzyć legendy? Pan wie, jak było, bo to sam napisałem swego czasu. Na Cieszyńskiem żyli wybitni i zasłużeni ludzie, o tych by należało coś napisać”. Zawsze bowiem miał na uwadze innych, zwłaszcza osoby, których dokonania stawiał wysoko i o których pamięć niestrudzenie podtrzymywał – zarówno szerzej znane (Wysłouchowa, Ochorowicz), jak i owych zapoznanych działaczy związanych z jego bliższą ojczyzną.

Wielkoduszność

Zważanie na innych przejawiało się ponadto w trosce (np. sam już ciężko chory, Wantuła z niepokojem pytał Mikulskiego przebywającego w klinice: „Chyba czytanie tego listu mojego zbytnio nie męczy? Proszę się nie wysilać na pisanie do mnie”), ale też w wyrozumiałości. Gdy okazało się, że Maria Wardasówna bez podania źródła wykorzystała jego fabularyzowany reportaż w swojej powieści i sprawa trafiła pod sąd koleżeński Związku Literatów Polskich, usiłował załagodzić sytuację. W imieniu oskarżonej o plagiat wystąpiła sama autorka Granicy, by przekonać dawnego publicystę do wycofania zarzutów. „Nałkowskiej odpisałem m.in.: »Chcę wierzyć, że tak się rzecz ma, jak Ward[asówna] mi pisze, i chcę wierzyć, że to nie wykręt, iż nie wiedziała, że Obrazki [z Huty Trzynieckiej] ja napisałem, dlatego proszę wszystko zrobić, co trzeba, aby Ward[asównie] zapomniano, co zrobiła«” – relacjonował Hierowskiemu. W 1953 roku delikwentka donosiła Wantule:

Tak jak sobie Pan życzył, wręczyłam list Pana z 22.I.br. Nałkowskiej. Dowiedziałam się wówczas, że jest również w posiadaniu listu od Pana w mojej sprawie. Byłam zaskoczona jej opinią o Panu jako wielkodusznym Ślązaku. […] Dała mi do zrozumienia, że Pan nie dowierza moim tłumaczeniom i że powinnam mieć do Pana, jak[o] Człowieka wyrobionego, odznaczającego się rzadko spotykanym u samouków taktem i dyskrecją – bezwzględne zaufanie.

Spolegliwość

Zaufanie do niego miało wiele osób, którym jawił się niczym opiekun spolegliwy w koncepcji Tadeusza Kotarbińskiego. Szczególnie młodsze pokolenie garnęło się do niego pełne podziwu i uwielbienia; pisarz i publicysta Andrzej Wydrzyński wyznawał:

Do tego dochodzi wiele różnych przykrości, związanych z przebywaniem w naszym literackim światku – który nie grzeszy bynajmniej zbytkiem koleżeństwa […]. Tym bardziej zależy mi na kontakcie z Panem – bo w Panu poznałem człowieka naprawdę pięknego i szlachetnego. Młodzi mają dużo do powiedzenia i mówią, i uczą – ale wydaje mi się, że naprzód powinni się uczyć miłości do ludzi u takich jak Pan.

Janusz Krajewski, który pisząc pracę magisterską o inkryminowanym w czasach stalinowskich Ochorowiczu, zwrócił się do Wantuły w sprawie materiałów, tak oceniał tę znajomość: „Każdy list od Pana odbieram z pewnego rodzaju przyjemnym wzruszeniem i każdy przynosi mi coś dobrego. Jest Pan moim dobrym duchem. Szczęśliwy był to dla mnie dzień, w którym po raz pierwszy postanowiłem napisać do Pana”.

Danuta Kucharska-Zarzycka, młoda nauczycielka, która nawiązała z nim kontakt za pośrednictwem Morcinka, zapewniała ciężko chorego bibliofila: „Chcę, żeby Pan wiedział, że myśli ludzkie są pełne ciepła i światła, kiedy owijają się wokół Pana osoby, i że to ciepło i światło zawarte w kopercie może przecież w jakiś tajemniczy sposób ulży Pana cierpieniom”. Z kolei uboga licealistka spod Radomia, Antonina Jarząbek, która odwiedziła Wantułę w 1949 roku ze szkolnym kółkiem krajoznawczym i kontynuowała znajomość listownie, zwierzała się:

Na moją chorobę wpłynęło to, że się zaziębiłam, no i złe warunki na stancji. Ach, Boże, trzeba się męczyć, ale to nic, wszystko złe przeminie, nastąpi samo dobre. Pan mi sam opowiadał, że gdy się uczył, to musiał pokonywać tyle trudności. […] Wtedy, gdy mi sił brak, przypominam sobie Pana opowiadanie i staram się Pana odtworzyć takim małym chłopcem, który nie miał takich nawet warunków jak my, a jednak wygrał wojnę z życiem.

W tym sensie może on nadal inspirować i motywować, co wydaje się dostatecznym powodem nie tylko, by o ustrońskim chłopie-bibliofilu i humaniście przypominać, ale by jego przykład popularyzować w kolejnych kręgach. Swojego syna Wantuła zachęcał: „Wszystko się starzeje, tylko genialne utwory wieszczów i proroków będą tak długo, jak długo ludzkość! Warto się pokusić o napisanie czegoś, co ma żyć tak długo, jak długo życie kultury na ziemi! Tylu ludzi to próbuje…”. Sam nieświadomie napisał coś trwałego swoją biografią, mianowicie pewien godny przemyślenia wzór postawy społecznej, umysłowej i duchowej. Wzór ten przejawia się także w listach kierowanych przez niego do innych, a jeszcze bardziej w kierowanych do niego przez tych, którzy – jak nie bez kozery podkreślał Oszelda – cenili i kochali Jana Wantułę.

***

Wszystkie cytaty z listów i artykułów pochodzą z tomu Zmieszany zapach książek i jabłek. Wybór korespondencji Jana Wantuły z lat 1899–1953, red. K. Szkaradnik, Galeria Na Gojach, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Ustroń–Katowice 2017.

Wypada dodać, że tytuł Przykład Jana Wantuły nosi również artykuł autorstwa Jana Szczepańskiego sprzed 65 lat („Życie Literackie” 1953, nr 22).