Przewodnik świętokrzyski

PARK MIEJSKI im. S. STASZICA

Park nazwano imieniem Stanisława Staszica w uznaniu zasług, jakie położył dla miasta i Gór Świętokrzyskich ten – niewątpliwie uczony i przedsiębiorczy – człowiek. Jednakże, w świetle szerszego kontekstu zdarzeń dziejowych, owe zasługi raczej nie wydają się być ani zbyt chwalebnymi, ani też zbawiennymi dla Kielc i okolic, ale o tym będzie mowa dalej…

RYS HISTORYCZNY

Rozbudowa i modernizacja miasta w początkach XIX w. przyczyniła się także do powstania ogrodu spacerowego. Teren obecnego parku należał ongiś do biskupów krakowskich. Znajdował się tu folwark podzamecki, ogród kuchenny oraz staw biskupi. Po przejęciu przez państwo dóbr biskupich w 1789 r. ogród kuchenny stał się własnością kieleckiej Dyrekcji Górniczej, a jej urzędnicy skwapliwie wydzielili sobie działki na jego terenie. Nie gospodarzyli oni tu jednak długo, bowiem Dyrekcję przeniesiono do Warszawy, a w roku 1830 oficjalnie przekazano ogród górniczy na użytek publiczny mieszkańców Kielc.

Rosło tutaj w tym czasie ponad 2 000 młodych drzewek, m.in. topoli oraz kasztanowców, które obecnie dominują w parku, ale również były tu drzewa owocowe, jak: śliwy, grusze, jabłonie i wiśnie. Ogród opisał w 1842 r. Bolesław Paweł Podczaszyński: „Jest w Kielcach ogród spacerowy, gdzie wszystko, co żyje i chodzi, zbiera się. Niedawno widać założony, bo wszystkie drzewa jeszcze młode, a do takiego ogrodu zdaje mi się młodocianość jakoś nie przystoi”.

Ogród spacerowy powstał wg projektu inżynierów Meyzera i Millera z roku 1825. Oparty został na osi głównej alei, do której swobodnie przylegały alejki boczne. W tym czasie w zasadzie cały park był ogrodzony. Jednak plan rozbudowy terenów rekreacyjnych miasta był dużo szerszy. Zamierzano bowiem utworzyć całą dzielnicę spacerową – od ul. Warszawskiej aż po Kadzielnię. W każdym razie kielecki ogród w XIX w. był jednym z istotniejszych punktów miasta i tu koncentrowało się życie towarzyskie.

W poł. XIX w. Jan Nepomucen Chądzyński pisał: „Za Bramą Krakowską, dochodząc do rogatek po prawej stronie, rozciąga się obszerny spacerowy ogród, miłego udzielający cienia w czasie skwaru słonecznego”. Natomiast w latach 80. tegoż stulecia, park przedstawiał się tak:

Ze strony zachodniej Krakowskiego Przedmieścia dosyć obszerny ogród spacerowy z okazałemi lipami, brzostami, kasztanami, brzozami i ze znacznej grubości i wysokości czeremchami. Ogród starannie utrzymywany. Kilkanaście figur kamiennych pięknej rzeźby ozdabia aleje ogrodu, w którym stoi też piękny piętrowy drewniany domek dla resursy letniej z restauracją. Frontowy bok ogrodu od Krakowskiego Przedmieścia zdobi mur z arkadami, których wnętrze żelaznemi prętami zapełnione

– pisał Bronisław Chlebowski – na kartach sławnego dzieła pt. „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” z roku 1883.

Ogród był także ulubionym miejscem spacerów Stefana Żeromskiego, ucznia pobliskiego gimnazjum, który tak opisywał go w wiosennej szacie:

Stary park miejski nakrył się oponą lśniących jasnozielonych liści i hodował w swej głębi, pełnej przecudnych cieniów i świateł, młode kwiaty i trawy. Dróżki ubite z okruchów cegły i wysypane żółtym piaskiem ginęły wśród zieleni niby drobne ruczaje między brzegami…

Na początku XX w. ogród poszerzono, włączając do niego staw z przyległymi łąkami. Od 1922 r. park miejski nosi imię Stanisława Staszica. W okresie międzywojennym miejsce to przeżywało swój największy rozwój i nieprzerwanie tętniło życiem. Niesłychanie modne były wtedy majówki, a w dniu trzeciego maja, podczas oficjalnie obchodzonego narodowego święta, park stawał się areną barwnego festynu. Panowie przystrajali butonierki kwiatami, w klapy marynarek wpinali orły i białoczerwone wstążki, zaś panie przyozdabiały suknie różami i polnym kwieciem. Nawet rowery były kolorowo przystrojone bibułą. Uroczystości rozpoczynało nabożeństwo, po czym – zgromadzeni tłumnie przy bramie parku – kielczanie podziwiali budujący pokaz defilady wojskowej. Później cały ogród rozbrzmiewał śpiewem i toastami, a wesoła zabawa „na całego” trwała do późna. Nieodzownym elementem dekoracyjnym majowego święta były rozwieszone gęsto kolorowe lampiony, co musiało dawać niesamowity efekt. Tego dnia również odbywały się uroczyste koncerty na wolnym powietrzu. Park był wówczas dużo bardziej rozległy i stanowił ogromną enklawę zieleni, ozdobioną pięknymi i starannie utrzymanymi klombami.

Po roku 1945 park zamarł i zszarzał jak wszystko wokół, ożywiany czasem czerwonym kolorem wiernopoddańczych akademii ku chwale ludowej władzy i sojuszniczych armii pod berłem „ojczulka Stalina”. Potem było już znacznie lepiej.

Obecnie park w sezonie wiosenno-letnim znów tętni życiem. Przeważnie w soboty i niedziele odbywają się tu rodzinne festyny i koncerty, a echo niesie odgłosy zabawy ponad miasto…

OBIEKTY ZWIEDZANE

Z mostu na Silnicy udajemy się na prawo – w kierunku południowym – i wchodzimy na teren Skweru im. „Szarych Szeregów”. Idąc w tym kierunku, przecinamy ścieżkę rowerową i asfaltową alejką dochodzimy do pomnika poświęconego „Harcerzom poległym za Ojczyznę”.

Kieleccy harcerze złożyli Ojczyźnie szczególnie obfitą daninę krwi, a ich wkład w walkę o niepodległość jest nieoceniony. Młody skauting, który powstał w Polsce w latach 1911-1912, wraz z całym narodem przeżywał ciężkie chwile pod rosyjskim zaborem.

Już w sierpniu 1914 r., w okresie formowania w Kielcach struktur wojskowych Legionów, większość starszych harcerzy wstępuje w ich szeregi – w liczbie ok. 600. Biorą udział we wszystkich krwawych bitwach, m.in. pod Konarami, Kostiuchnówką czy Mołotkowem – 29 X 1914 roku. Tadeusz Powązka – harcerz – w dniu tym, tak mówił do swego przyjaciela:

Nie wiem, czy my dzisiaj wyjdziemy z tej bitwy cało lecz pamiętaj, że wszystko co robimy jest dla Niepodległej Ojczyzny, a nasze trudy są niczem wobec wielkiego zadania jakie mamy do spełnienia.

Słowa te są symbolem niezłomnego ducha kieleckich harcerzy. Tadeusz tę bitwę przeżył, by paść pod kulami wroga 22 XII 1914 r. i jak wielu innych na zawsze pozostać na polu chwały.

Harcerze w 1918 r. biorą czynny udział w rozbrajaniu Austriaków w Kielcach – podczas przysięgi nowopowstającego Wojska Polskiego w Kielcach, w dniu 1 XI 1918 r., to właśnie skaut niesie dumnie polski sztandar. Nie zabrakło ich także w wojnie 1920 roku. Do wojska zgłosiło się wówczas 124 starszych harcerzy z kieleckich hufców, gotowych do ostatniej kropli krwi bronić świeżo odzyskanej niepodległości. Młodsi samorzutnie organizują batalion wartowniczy w sile 130 harcerzy. Gdy wróg stanął u bram stolicy, naród cały nadludzkim wysiłkiem powstał, by bronić strzech rodzinnych. Naród ten musiał rzucić na pożarcie bolszewickiej hordy to, co miał najlepszego – swoją patriotyczną młodzież. Był wśród nich harcerz – Kazimierz Pluta – Czachowski – późniejszy pułkownik, jeden z oficerów sztabowych KG AK podczas Powstania Warszawskiego.

W okresie międzywojennym rozwój kieleckiego harcerstwa jest niezwykle dynamiczny – najpopularniejsze wśród młodzieży są drużyny najstarsze – cieszące się największymi tradycjami ruchu skautowego oraz walk o niepodległość – 1. Kielecka Drużyna Harcerzy im. D. Czachowskiego czy 2. KDH im. H. Dąbrowskiego. Kieleccy harcerze uczestniczą gromadnie w wielkich zlotach skautowych tamtego czasu, m.in. w Poznaniu w 1929 r., w Spale w 1935 r., w Zlocie Skautów Słowiańskich w Pradze w roku 1931 oraz w IV Światowym Jamboree Skautowym – World Scout Jamboree – w Gödöllő na Węgrzech koło Budapesztu w 1933 roku. Niby to była zabawa, niby było wesoło, ale oni czuli już, że to wszystko ma ich przygotować na bardzo trudne czasy – dotychczas najtrudniejsze…

W dwudziestoleciu międzywojennym kieleccy harcerze – weterani walk o niepodległość – wychowali kolejne zastępy obrońców ojczyzny – „Szare Szeregi”. W okresie II wojny światowej młodzież grodu nad Silnicą sławetnie zapisała się na kartach historii. Wśród wielu młodych bohaterów tamtych dni znaleźli się m.in.: Stanisław Wdowicz – komendant Hufca Grup Szturmowych w Kielcach; Wojtek Szczepaniak – torturowany i rozstrzelany przez Niemców; Zygmunt Kwas – bohaterski żołnierz, zamordowany później przez oprawców stalinowskich. Niektórzy z nich zostali patronami kieleckich ulic.

Od 22 II 2003 r. patronem polskich harcerzy jest bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski. Urodził się w 1913 r. w Chełmży. Już jako młody chłopak był mocno zaangażowany w działalność skautową. Następnie opiekował się wieloma drużynami harcerskimi jako komendant okręgu. W 1938 r. przyjął święcenia kapłańskie, a następnie pełnił funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej. Na początku wojny został aresztowany i przebywał w niemieckich obozach koncentracyjnych przeszło pięć lat. Tylko niezłomna wiara w Boga i Ojczyznę pozwoliła mu przeżyć tak długo w „piekle na ziemi”. Zmarł 23 II 1945 r., na dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu w Dachau. Bł. ks. Frelichowski w swoim Pamiętniku zapisał:

Harcerstwo bowiem (…) ma takie środki (…) że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba.

Dziś przed pomnikiem na Skwerze im. „Szarych Szeregów” odbywają się harcerskie uroczystości rocznicowe. Przez skwerek przebiega szlak spacerowy, oznaczony kolorem zielonym, który biegnie z ul. Zamkowej, następnie obok Kadzielni i Wietrzni – na Bukówkę oraz szlak niebieski, biegnący również od ul. Zamkowej, obok Kadzielni, a dalej przez Pakosz – na Stadion. Obydwa, biegnące równolegle do siebie szlaki, przecinają skwerek z północy na południe, a rozdzielają się w obrębie ul. Krakowskiej.

Wzdłuż części alejek skweru ustawiono popiersia słynnych światowych twórców – muzyków, literatów itp. – jest to tzw. „Aleja sław” – możemy tu oglądać podobizny m. in., Josepha Conrada, Jimi’ego Hendrixa, Igora Strawińskiego, Andy’ego Warhola, Witolda Gombrowicza, Czesława Niemena, Franza Kafki czy Johna Lennona… Może ktoś zapytać – zupełnie trafnie – a co wspólnego z „Szarymi Szeregami” czy harcerstwem w ogóle mają te postacie? Ano, w sumie niewiele, no chyba, że autorzy tej „postępowej koncepcji” – akurat w tym miejscu – wiedzą coś więcej na ten temat… Ja mogę jedynie wskazać tyle samo wspaniałych postaci, związanych z kieleckim i polskim, choćby i światowym harcerstwem, które jeszcze nawet marnego pomniczka nie mają…

Wracamy do ul. Ogrodowej, skręcamy w prawo i wędrujemy wzdłuż parku w kierunku wschodnim. Po prawej mijamy zabytkowy XIX – wieczny budynek (pałacyk). Docieramy do najbliższego skrzyżowania. Znajdujemy się w obrębie tzw. Krakowskiej Rogatki. Po prawej stronie ulicy, na niewielkim wzniesieniu, znajdują się podworskie zabudowania, należące niegdyś m.in. do rodziny Karschów. Widzimy budynek dawnego dworu z jasną elewacją i charakterystycznym dla dworków polskich portykiem, którego tympanon tradycyjnie wsparty jest na czterech kolumnach. Kielce są unikatowym miastem tej wielkości, w którego granicach zachowało się takich dworków kilka. Budynek został wystawiony przez Aleksandra Borkowskiego w poł. XIX w. na terenie dawnego folwarku biskupiego, zwanego wdzięcznie „Psiarnią” (od hodowli biskupich psów, utrzymywanej na tym terenie, choć wiadomo też, że przedmieście to było przez długi czas miejscem, w którym handlowano bydłem).

W końcu lat 60. XIX w. dwór z przyległościami nabył Ludwik Stumpf – człowiek, o którym dziś powiedzielibyśmy, że ma „łeb do interesów”. Był on właścicielem m.in. Hotelu Polskiego oraz garbarni skór. Okazałych rozmiarów, lecz mocno zaniedbany budynek o bliżej nieokreślonej barwie elewacji, wznoszący się tuż obok dworu, to największy ówczesny kielecki browar, którego właścicielem był również pan Ludwik. Browar ten wytwarzał pokaźne, jak na tamte czasy, ilości złocistego płynu, a jego produkty cieszyły się dużym wzięciem. W roku 1876 zakład zatrudniał 16 pracowników. To tutaj 13 III 1878 r. zainstalowano pierwszy w mieście aparat telefoniczny. Umożliwiał on prowadzenie rozmów pomiędzy browarem a domem właściciela, gdyż drugi aparat znajdował się we dworze. Po wybudowaniu linii iwanogrodzko-dąbrowskiej , browar zyskał w 1899 r. własną bocznicę kolejową i wagon do transportu piwa.

Tradycje browarnicze osady są tak stare, jak ona sama. W dokumencie z 1579 r., wystawionym przez biskupa Piotra Myszkowskiego, czytamy, iż miasto Kielce „utrzymane zostało przy wolności robienia i szynkowania trunków to jest piwa i gorzałki”. W poł. XIX w. produkcją i wyszynkiem piwa oraz gorzałki zajmowało się w mieście już bardzo wiele osób – działało tu wówczas 49 zarejestrowanych szynków i karczm, a także całkiem sporo nielegalnych tego typu lokali…

W rodzinie Stumpfa żonę – Lucynę Olgiati – znalazł słynny malarz Jan Styka, który był współautorem nie mniej słynnej Panoramy Racławickiej. Panna Lucyna Olgiati pochodziła ze znanej od dawna w Kielcach i zacnej familii, która przybyła tu z Radomia, a wcześniej z Niemiec. Jej ojcem był imć Kacper Olgiati, który wstąpił w związek małżeński z Anną Stumpf – córką Chrystiana Stumpfa i Anny z Seidlów. Poznali się w Krakowie, gdzie Styka – oprócz działalności doskonalącej swój warsztat malarski w pracowni Jana Matejki – prowadzi też zajęcia plastyczne dla pań. Właśnie na takich zajęciach zjawiła się Lucyna. Jan jest wówczas po tragicznym doświadczeniu nagłej śmierci swojej pierwszej żony – Marii Ochrymowiczówny (co nastąpiło zaledwie siedem miesięcy po ślubie zawartym w czerwcu 1884 r.). Jednak piękna panna Olgiati bardzo szybko zawładnęła jego sercem. Ślub biorą w Kielcach w czasie Wielkanocy roku 1886 (o czym jeszcze wspomnimy). Potem wyjeżdżają do Paryża, by po dwóch latach powrócić do Kielc.

Artysta mieszkał we dworze w latach 1888 – 1889 i – w skromnej tutejszej pracowni malarskiej – rozpoczął prace nad dużym, słynnym obrazem historycznym Polonia, który stał się zapewne inspiracją – artystyczną podwaliną – Panoramy Racławickiej, choć niektórzy twierdzą, że Styka przygotował tu także wstępne szkice panoramy (co jednak wątpliwe). Upamiętnia to odpowiednia tablica, umieszczona w ścianie budynku obok kolumnady ganku. W 1893 r. malarz wyruszył stąd do Racławic, aby zlustrować pole sławnej bitwy. Tutaj też przyszli na świat jego dwaj synowie – Tadeusz i Adam – także malarze, popularni w Europie i USA. Obrazy Jana Styki możemy oglądać m.in. w kieleckim kościele Św. Wojciecha, ale do tego jeszcze dojdziemy.

Posesję tę nabył od Stumpfów na początku XX w. radomski przemysłowiec – Teodor Karsch, stąd nazwa tego miejsca, które określane jest przez kielczan „Wzgórzem Karscha”. Rodzina Karschów szybko udowodniła, że potrafi wykorzystać potencjał browaru na wzgórzu opodal ogrodu spacerowego. Kieleckie interesy Teodora wydajnie i z pomysłem prowadzi jego syn – Edward Karsch, który po śmierci ojca w 1903 r. staje się właścicielem przedsiębiorstwa świetnie prosperującego pod wiele mówiącą nazwą: „Browar Parowy, Fabryka Słodu, Fabryka Wódek, Likierów i Wód Gazowanych Edwarda Karscha w Kielcach”. W 1903 r. zakłady Karscha uwarzyły piwa o znacznej wartości – 62 000 rubli, dostarczając złocisty trunek do odbiorców nie tylko kieleckich, ale także – dzięki linii kolejowej – m.in. na Śląsk i do Zagłębia Dąbrowskiego.

Właściciel w latach 1904-1905 przeprowadził sporą rozbudowę i modernizację browaru, budując nową słodownię, instalując nowe kadzie oraz drugą maszynę parową, co wkrótce doprowadziło do podwojenia produkcji. W roku 1908 wartość produkcji zakładu – który zatrudniał 36 robotników – wzrosła do 134 000 rubli.

Browar Stumpfa, a potem Karscha, miał konkurencję w mieście, a najpoważniejszą był browar założony przez Feliksa Lelewera w roku 1876, nabyty w końcu XIX w. przez rodzinę Cukermanów, a w 1900 r. zakupiony przez Stanisława Dłużewskiego (dziadka Marii Dłużewskiej – urodzonej w 1951 r. w Kielcach – twórczyni znakomitych filmów dokumentalnych).

Karschowie i inni ówcześni przedsiębiorcy – choć Kielce nie były przemysłową Łodzią – Reymontowską „Ziemią obiecaną” – musieli zmagać się z trudnościami każdego dnia. Doskwierała im zarówno konkurencja, jak i rosnący urzędniczy etatyzm, korupcja, wzrastające podatki oraz własne błędne decyzje…

Edwardowi Karschowi wszystko szło jak po maśle właściwie od samego początku. Jednak – jak to w interesach bywa – czasem przychodzi spadać z wysokiego konia… W 1916 r. budynek browaru został strawiony ogniem – najprawdopodobniej podpalony celowo… Edward nie załamał rąk, prowadząc nadal produkcję słodu, przy której jeszcze w 1921 r. pracowało 30 ludzi. Jednakże – po wprowadzeniu wysokiego podatku akcyzowego – w roku 1922 firma musiała zakończyć działalność. W dalszych latach Edward prowadzi m.in. – razem z R. Brochólskim – spółkę kominiarską.

Edward Karsch był człowiekiem lubianym i szanowanym w Kielcach 1. poł. XX stulecia. Od momentu przybycia do grodu nad Silnicą włączył się w działalność dobroczynną, społeczną, a nade wszystko kochał mundur. Wkrótce wstępuje w szeregi kieleckiego Towarzystwa Straży Ogniowej. Niebawem zostaje naczelnikiem straży i pełni tę funkcję godnie przez wiele lat, a kielczanie zapamiętali postawnego mężczyznę w eleganckim strażackim mundurze, kroczącego na czele druhów i orkiestry podczas wszelkich uroczystych pochodów.

To właśnie orkiestra kieleckiej straży ogniowej zgłasza się w sierpniu 1914 r. na ochotnika w szeregi 1. Pułku Legionów Polskich, a Edward Karsch zaprasza Strzelców na obiad do swojego dworu. Według niektórych, Karsch osobiście przywiózł wtedy do siebie komendanta Piłsudskiego swoją słynną elegancką bryczką (tę bryczkę również zapamiętano w Kielcach – był to piękny pojazd, resorowany, z wejściem z tyłu i siedzeniem dla pasażerów ustawionym tyłem do siedzenia woźnicy).

Po wyjściu legionistów z Kielc, Karsch został na krótko aresztowany przez Rosjan za tę zażyłość z sojusznikami Austriaków. Był on zagorzałym Piłsudczykiem, ale że był też powszechnie szanowany, to i wielu zwolenników Narodowej Demokracji zwyczajnie ceniło go jako człowieka.

Po przybyciu do Kielc Edward poślubił Jadwigę Romiszowską, która – jak to córka ziemianina – dbała niezwykle pieczołowicie o dworski ogród i sad, a także była prezesem Związku Ogrodników Kieleckich.

Edward Karsch zmarł w 1958 r. i – jako luteranin grzebany z wyznawcami katolicyzmu – został pochowany w rodzinnym grobowcu na terenie najstarszej kieleckiej nekropolii – w murze granicznym cmentarzy ewangelickiego i katolickiego (taki był wówczas zwyczaj). Po jego śmierci majątek na wzgórzu przy krakowskiej rogatce został „znacjonalizowany”. Część budynków rozebrano, reszta niszczała, zarastał też dziko ogród i sad pani Jadwigi… W 1989 r. niszczejące gospodarstwo przejęli spadkobiercy.

W zabudowaniach dworskich Karscha przed laty – jak wspominają starsi mieszkańcy Kielc – wyrabiał w swoim warsztacie przeróżne lustra szklarz, zwany przez miejscowych (ze względu na swój zdeformowany nos) „Kapinosem”, który potrafił pięknie bajać o tajemnicach i magii zwierciadeł.

Przekraczamy przejście dla pieszych idąc w kierunku północnym i wędrujemy wzdłuż muru ogrodzeniowego parku, ciągnącego się wzdłuż ul. Jana Pawła II. Dochodzimy do bramy parku, wykonanej z czerwonego piaskowca na początku XIX w. i zwieńczonej rzeźbami, przedstawiającymi wazony, pochodzącymi z wieku XVIII. Rzeźby te sprowadzone zostały z opactwa cystersów w Jędrzejowie, zaś brama zdobiła niegdyś wschodnie ogrodzenie katedry. Wchodzimy w główną aleję parku wysadzaną kasztanowcami. Lewą stroną alei dochodzimy do pomnika, poświęconego Stanisławowi Staszicowi. W roku 1906 – w 80. rocznicę śmierci  Staszica – wystawiono ten oto, pierwszy w Polsce pomnik jemu poświęcony. Projekt wykonał nieodpłatnie sławny kielecki architekt – Stanisław Szpakowski. Początkowo kamienny obelisk zwieńczony był żeliwnym popiersiem Staszica, lecz uznano, iż jest ono zbyt małe i zastąpiono je w 1908 r. większym, wykonanym z białego marmuru. Na cokole pomnika patrona parku znajduje się napis: „Paść może i naród wielki, zniszczeć nie może – tylko nikczemny”. No właśnie, czy te słowa umieszczono pod właściwym adresem? A może trzeba je zacząć nieco inaczej odczytywać…

Możemy usiąść na kamiennej ławeczce, w cieniu drzew, obok pomnika Stanisława Staszica i podumać o jego życiu i związkach z Kielcami. Stanisław Staszic żył w przekonaniu, że nauka powinna służyć całemu społeczeństwu. Co teoretycznie chwalebne… W swoim pracowitym życiu wydał wiele rozbudowanych dzieł z przeróżnych dziedzin – od rozpraw politycznych po prace naukowe.

„Gdyby jego wszystkie dzieła i prace były w jedno zebrane, potomność nie chciałaby wierzyć, że jeden człowiek mógł tylu trudom podołać” – powiedział na pogrzebie Staszica ks. Wojciech Szweykowski. Pozostaje pytanie: czy rzeczywiście słusznej sprawie ta pracowitość Staszica służyła? Grzegorz Braun – reżyser filmowy, pisarz i publicysta, rodzinnie związany z Kielecczyzną – pisze o Staszicu m.in. tak: „Stanisław Staszic, jeden z ojców – założycieli zbankrutowanego już w zarodku systemu państwowych dotacji do wszystkiego, fałszywy dobroczyńca – za cudze pieniądze”.

Być może to zbyt surowa ocena, być może intencje Staszica były dobre w zarodku myśli – jak intencje wszystkich zwolenników rewolucyjnych przemian… Jednak trzeba przyznać, że Staszic był zwolennikiem państwowego etatyzmu sięgającego bardzo daleko. Wynikało to pewnie w prostej linii z idei oświeceniowych, zapatrzonych – na szczęście nie do końca – w ideały tzw. wielkiej rewolucji francuskiej z lat 1789 – 1799, na której wzorowały się późniejsze rewolucje, w tym i bolszewicka…

„Już rok 1789 dał poznać miastom Europy, co mogą” – zapisał złowieszczo – w ówczesnym duchu rewolucyjnym – Staszic. Pewnie i przebywanie w rewolucyjnej Francji wpłynęło mocno na światopogląd Staszica… W nauce dominował wówczas tzw. racjonalizm, który „za jedyne źródło poznania uznawał rozum i doświadczenie”… Staszic był zdecydowanym jego zwolennikiem. Miejsca dla wiary w Boga tam nie było, a przecież Staszic był katolickim księdzem…

Staszic miewał krytyczny stosunek do Żydów i Talmudu, jednak był promotorem i mecenasem znanego wynalazcy – samouka – Abrahama Sterna (uważanego za jednego z prekursorów cybernetyki, twórcy m.in. maszyn liczących czy dalmierza geodezyjnego).

Jego ideą było podniesienie kraju pod względem gospodarczym i szerzenie oświaty. Był jednym z założycieli Towarzystwa Przyjaciół Nauk w roku 1800 oraz – za przyzwoleniem cara Aleksandra I – Uniwersytetu Warszawskiego w roku 1816. Umiłowaną dziedziną nauki Staszica była geologia. Studiował ją w Paryżu, a po powrocie do kraju przemierzył wzdłuż i wszerz całą Polskę w poszukiwaniu bogactw ziemi, przez co nadano mu przydomek „ojca geologii polskiej”. Efekty swoich badań i spostrzeżeń zawarł w słynnym dziele pt. „O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski”. Po utworzeniu tzw. Królestwa Polskiego – Kongresowego – pod protektoratem Moskwy – mianowany został dyrektorem generalnym w wydziale Przemysłu i Kunsztów. Natychmiast też przystąpił do budowy wielkiego kombinatu górniczo-hutniczego na Kielecczyźnie, z myślą o wskrzeszeniu Staropolskiego Zagłębia Przemysłowego. W Kielcach utworzył w 1809 r. Dyrekcję Górniczą oraz w 1816 r. Akademię Górniczo-Hutniczą (pierwsza polską politechnikę).

Dał krajowi 40 kopalń rudy żelaza, kopalnie miedzi i ołowiu”. Napisał Staszic słowa znamienne: „Mamy rozległe góry miedzi, ołowiu, cynku, srebra, mamy niezmierne kopalnie żelaza… Przecież dotąd z zagranicy kupujemy cynk, miedź i ołów… Nawet oręż do oswobodzenia, do obrony tak nam drogiej, tak ukochanej naszych ojców ziemi, mamy tylko z cudzej ręki.

Teoretycznie brzmi świetnie, ale czy w praktyce skutecznie to zrealizowano?

Wiele też mówiło się o niezwykłej skromności Staszica, podkreślając również jego racjonalizm i postępowość: „Czym dla upadłej, zaprzedanej i zawojowanej Grecji był Demostenes, tym dla gubiącej się i gubionej Polski – Staszic”. To porównanie z Demostenesem też chyba nie jest najbardziej szczęśliwe (no chyba, że celowe…), bo przecież – przy wszystkich przewagach tego antycznego mówcy i polityka – jak pamiętamy – wyjął on z ateńskiego skarbca zdeponowane tam pieniądze, ukradzione Aleksandrowi Wielkiemu przez macedońskiego skarbnika Harpalosa i przywiezione przez niego do Aten, a następnie wydał sporą ich część na cele państwowe, co zresztą w konsekwencji Demostenes przypłacił życiem…W rewolucyjnych czasach Staszica grabież państwowa uchodziła raczej płazem…

A teraz czas na opinie z innego punktu widzenia – spójrzmy jeszcze raz na tę postać i czasy jej współczesne okiem Grzegorza Brauna:

Hugo Kołłątaj tak »zreformował« Uniwersytet Jagielloński – jak stalinowscy »reformatorzy« z PZPR i ZMP, a Stanisław Staszic zasłużył się dla »rozwoju gospodarczego kraju« analogicznie jak Roman Zambrowski czy Hilary Minc. (…) rujnujące skarb państwa afery korupcyjne i monumentalne »skoki na kasę« w rodzaju Komisji Edukacji Narodowej, Korpusu Górniczo – Hutniczego mają być wzorem dla współczesnych »wielkich projektów« – to jakie państwo można na takim fundamencie zbudować?

Może to sądy zbyt ostre… Jednak spójrzmy po krótce, jak to wszystko przebiegało, aby każdy sam mógł wyrobić sobie jakąś opinię na ten temat – co można na takim fundamencie zbudować…

Wszystko właściwie zaczęło się od przejęcia przez skarb państwa dóbr kościelnych biskupów krakowskich uchwałami Sejmu Czteroletniego w roku 1789 (roku rewolucyjnego wrzenia we Francji…). „Biskupstwo krakowskie było ówcześnie jednym z największych i najbardziej uprzemysłowionych majątków ziemskich, który mógł umożliwić finansowanie reform, mających ratować osłabioną Rzeczpospolitą” – zapisał Paweł Wolańczyk. Był to oczywisty „skok na biskupią kasę” – wypłacono niewielkie odszkodowanie, a przejęto dobrze prosperujące gospodarstwo…

Takie to czasy rewolucyjne w ówczesnej Rzeczypospolitej nastały… Przypomnijmy, że to Kościół 800 lat wcześniej przyniósł raczkującemu państwu polskiemu chrzest, który uchronił je przed zagładą ze strony chrześcijańskich sąsiadów i przyniósł nad Wisłę cywilizację – rzeczywisty, nie rewolucyjny, postęp – szkolnictwo, nowoczesne rolnictwo oraz przemysł… Za te wszystkie zasługi Kościół był nagradzany przez kolejnych władców Polski przywilejami oraz ziemskimi nadaniami.

To trochę tak, jakby ktoś przygarnął bezbronne dziecko, wychował je, wykształcił i wyposażył, a gdy owo dziecko dorosło – pod wpływem namowy sąsiadów – zabrało majątek swemu dobroczyńcy, gdyż owi sąsiedzi powiedzieli, że mają lepsze pomysły na jego wykorzystanie… Warto się nad tym zastanowić…

Państwo doby Sejmu Czteroletniego przejęło zatem od biskupów krakowskich przemysł i dobra ziemskie świetnie prosperujące, bo zarządzane przez jednego właściciela – dobrego gospodarza na swoim. Dla przykładu, gdy kopalnie królewskie były w bardzo kiepskim stanie, te biskupie miały się jeszcze całkiem nieźle, choć rudy zaczynało w ziemi brakować wszędzie… Czy zarząd państwowy ze swym niewydolnym aparatem biurokratycznym mógł dobrze ten łup wykorzystać? Czas szybko przyniósł odpowiedź – wciąż wszystkiego brakowało. Trzeba było sięgnąć po więcej…

Stanisław Staszic był zdecydowanym zwolennikiem likwidacji kolejnych majątków kościelnych i przejmowania ich na rzecz skarbu państwa – najpierw Księstwa Warszawskiego pod przewodem cesarza Francuzów – Napoleona (w rządzie którego pełnił funkcję ministra), a potem Królestwa Polskiego, powstałego po Kongresie Wiedeńskim – tzw. Kongresówki – na czele którego stał car rosyjski – koronowany na króla Polski… W rządzie tegoż Królestwa (które nawiasem mówiąc i tak miało nieco większą autonomię niż PRL), jak już wiemy, Staszic został ministrem od przemysłu itp., dążąc do wskrzeszenia Staropolskiego Okręgu Przemysłowego.

To właśnie Staszic jest m.in. odpowiedzialny za tzw. dekret kasacyjny z roku 1819, na mocy którego skasowanych zostało wiele zgromadzeń zakonnych, w tym prastare opactwo Benedyktynów na Świętym Krzyżu (prowadzące m.in. działalność górniczo – hutniczą, ale również oświatową; gdzie przed rewolucją schronili się zakonnicy francuscy, jak wybitny bibliotekarz z opactwa Troyes – Gerard Lefebure)… Komisja Rządowa Wyznań i Oświecenia Publicznego zabezpieczała skrzętnie cenne księgozbiory bibliotek kasowanych klasztorów, przesyłając je do Warszawy (większość z tych cennych zbiorów po Powstaniu Listopadowym trafiła do bibliotek rosyjskich)… Zniszczono też w dużej części doskonale funkcjonujące szkolnictwo kościelne, zastępując je – dość nieudolnie – szkolnictwem państwowym. Pamiętajmy też, że Staszic, mimo iż był kapłanem, przez ostatnie 20 lat swego życia nie pełnił posługi duszpasterskiej i nie wkładał sutanny…To też wiele tłumaczy. Jakbyśmy nie patrzyli krytycznie na ówczesne polskie władze kościelne, to wyżej wymienionych posunięć rządu Królestwa Polskiego (którym ponoć nawet car się nieco dziwił…) nie można nazwać inaczej, jak rewolucyjną grabieżą mienia – kolejnym skokiem na kościelną kasę… Czy to pomogło rządowi? Niewiele i na krótko…

Wróćmy teraz do realizacji największego planu Staszica, czyli wskrzeszania Staropolskiego Okręgu Przemysłowego. W okolicy Kielc bliższej i dalszej – w miejscu dawnych kopalń i hut – powstają dość szybko nowoczesne zakłady metalurgiczne… Wszystko niby dobrze, tylko, że ich żywot jest policzony, bowiem rud żelaznych, ołowiu i miedzi – po setkach lat eksploatacji – jest w kamienistej ziemi Gór Świętokrzyskich, co kot napłakał – jak na tak potężne przedsięwzięcia ówczesnego rządu… Wydano na to wszystko niebotyczne kwoty polskich złotych, by po kilku latach zmieniać profil działalności zakładów lub porzucać je, aby popadły w ruinę… Tylko niewielka część hutniczych inwestycji Staszicowskich – przystosowana do swoich możliwości produkcyjnych i rynku zbytu – pracowała jeszcze w 2. poł. XIX wieku. Kielecką Akademię Górniczo-Hutniczą natomiast, przeniesiono w 1826 r. do Warszawy, gdzie jednak nie podjęła dalszej działalności (do historii tejże uczelni jeszcze wrócimy)… Do Warszawy przeniesiono też w tym czasie Dyrekcję Górniczą…

Wielu badaczy problemu zadaje dziś pytanie: dlaczego tak się stało, czy nikt tego nie policzył, nie przewidział? Wielu upatruje w decyzjach Staszica celowych poczynań, mających na celu jakiś wielki „przekręt finansowy”… A może to tylko nieudolność i rewolucyjna żarliwość… Jak było, tak było, ale faktem jest, że w latach 20. XIX w. Królestwo Polskie – nękane aferami korupcyjnymi, nieuzasadnionymi wydatkami państwa, dręczące obywateli fiskalnym wyzyskiem i monopolami (co m.in. było zarzewiem wybuchu Powstania Listopadowego) – było praktycznie bankrutem…

Natomiast Stanisław Staszic był człowiekiem bardzo zamożnym, „potrafił bowiem prowadzić biznes i znał się na rynkach finansowych” – jak pisze Marek Maciągowski. Wniosek może być z tego taki, że lepiej dba się o własne interesy niż państwowe… I jeszcze, wracając na chwilę do owej „skromności” Staszica, to niejednokrotnie zarzuca mu się wręcz odwrotność tej cnoty – uwielbienie przepychu, wskazując na okazały warszawski Pałac Staszica, który stał się siedzibą Królewskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.

I to by było na tyle. Reszta, to już temat na zupełnie odrębną opowieść… Stanisław Staszic zmarł 20 I 1826 r. i – zgodnie ze swoją ostatnią wolą – został pochowany pod murem kościoła Kamedułów na warszawskich Bielanach.

Wróćmy lepiej na kamienną ławeczkę w cieniu parkowych drzew. Pod pomnikiem Stanisława Staszica pod koniec I wojny światowej – pod okupacją austriacką – odbywały się wiece w rocznice powstań narodowych i uchwalenia konstytucji 3. Maja, podobnie było w okresie międzywojennym, a obok pomnika stała wówczas altanka, w której odbywały się koncerty niewielkich, kameralnych orkiestr smyczkowych.

Idziemy dalej główną aleją parku w kierunku zachodnim, sunąc pośród szpaleru dorodnych kasztanowców (nie mylić z kasztanami, które mają jadalne owoce, w przeciwieństwie do kasztanowców właśnie). Po prawej stronie alei mijamy mury dawnego więzienia i dochodzimy do charakterystycznej baszty, zwanejPlotkarką”, która wdzięcznie wieńczy mur ogrodzeniowy pałacyku Zielińskiego. Wzdłuż wschodniej ściany muru ustawiono klatki z gdaczącym i krzyczącym ptactwem, które w lasach i na łąkach dziko pomieszkuje. Takie małe ZOO. Zmierzamy dalej wzdłuż muru pałacowego i skręcamy w prawo, by dojść do obszernego placu z muszlą koncertową, którą wybudowano po II wojnie światowej. Wcześniej na placu znajdowała się piękna, stylowa kawiarnia z tarasami i kręgielnią. A tuż obok stała altana serwująca wody mineralne. „Pan Strzelbicki założył w ogrodzie spacerowym cenny i użyteczny zakład leczenia się wodami mineralnymi. Otóż wobec tego upadło parę szynków, w których dawnymi czasy panował lancknecht, sztos, pikiel i tym podobne wesołe rozrywki…” – pisał w XIX w. Adolf Dygasiński. Od roku 1936 kielecka sekcja plastyczna Towarzystwa Miłośników Sztuki mogła eksponować swoje dzieła w pawilonie na terenie parku miejskiego. Czyli coś i dla ducha, i dla ciała…

Na przeciwległym krańcu placu stoi wzniesiony w 1953 r. pomnik Stefana Żeromskiego, którego ówczesna władza kreowała na żarliwego rewolucjonistę. Zmieniono wówczas patrona parku ze Staszica na Żeromskiego, lecz później powrócono do starej nazwy (a może – patrząc na powyższy wywód – to Staszic był większym rewolucjonistą, z drugiej strony Żeromski był dużą część życia ubogi…). Z pomnikiem wiąże się powiedzenie, które tyczy się ludzi przedsiębiorczych: „Ma łeb jak Żeromski w parku”. W maju, gdy kwitną kasztanowce, przychodzą tutaj przyszli maturzyści, wierząc, iż pokaźny „globus” Stefana przyniesie im sukces na egzaminach.

Z placu kierujemy się w lewo, a następnie – obierając znów kierunek zachodni – skręcamy na prawo. Dochodzimy do kamiennej balustrady, skąd możemy podziwiać staw i jego okolice. Następnie zmierzamy  w obranym wcześniej kierunku – do mostu na rzece Silnicy, za którym skręcamy w prawo. Idąc w kierunku północnym wzdłuż rzecznego koryta, mijamy po lewej skwerek ozdobiony ciekawymi rzeźbami współczesnymi, dłuta Jana Szałapskiego. Jedna z nich jest bardzo charakterystyczna, gdyż przypomina ni mniej ni więcej, tylko wątróbkę. Dalej idziemy wzdłuż niezbyt głębokiej Silnicy, aczkolwiek kilkanaście lat temu kieleccy harcerze przepłynęli rzekę pontonami, udowadniając tym samym, iż jest „żeglowna”.

Zmierzamy nadal w kierunku północnym i dochodzimy do wznoszącego się po lewej stronie alejki pomnika, wykonanego z czerwonego piaskowca. Upamiętnia on akcję pod kryptonimem „Hiszpania”, przeprowadzoną przez specjalny oddział likwidacyjny AK w dniu 15 VI 1944 roku.

Zlikwidowano wówczas agenta Gestapo – Franza Wittka, zwanego też „Diabłem Piątej Kolumny”, który – mimo swych potwornych zbrodni – był osobą niezwykle interesującą. Pewnie, wyobrażając sobie wygląd Franza, jako szefa siatki konfidentów gestapo, widzicie oprycha o tępym spojrzeniu lub schowanego za węgłem rachitycznego szpiega z pelerynką. Otóż nic bardziej mylnego. Wittek był przystojnym, wysokim brunetem o ujmującej osobowości. Dzięki hiszpańskiej bródce, jaką nosił, kielczanie nadali mu przydomek „Szpicbródka”.

Był Chorwatem – najprawdopodobniej pochodzenia niemieckiego. Służył w cesarsko-austriackiej marynarce wojennej, a następnie w marynarce federacji bałkańskiej – SHS (serbsko-chorwacko-słoweńskiej). Należał do niepodległościowej organizacji chorwackiej „Ustaszy”, która walczyła o oderwanie ojczyzny od Jugosławii. Został aresztowany przez władze jugosłowiańskie i skazany na karę śmierci, lecz udało mu się zbiec z więzienia. Przedostał się przez Albanię do Italii, by tam zostać szpiclem policji włoskiej. Potem wraz z towarzyszami z „Ustaszy” wziął czynny udział w zamachu na króla Jugosławii Aleksandra, przeprowadzonym w Marsylii. Wittek zastrzelił wówczas francuskiego ministra Ludwika Barthu i udało mu się uciec. Po przeszkoleniu w Niemczech, jako agent wywiadu, pracował w Indiach, Japonii, Argentynie i Związku Sowieckim. Następnie w rejonie Bielska szkolił dywersantów niemieckiej Piątej Kolumny.

Był superagentem niemieckiego wywiadu, znał świetnie kilka języków, a to, że Berlin skierował go właśnie do Polski, świadczyło o tym, że Niemcy bardzo obawiali się polskiego wywiadu, a potem polskiego podziemia. Osadzony w więzieniu na Świętym Krzyżu, przystał na współpracę z polskim wywiadem, pełnił jednak rolę podwójnego agenta.

Taki życiorys Wittka ustalili badacze, ale ile jeszcze o tej tajemniczej i mrocznej personie nie wiemy, lub o ile mylimy się w tych ustaleniach, to chyba on sam wie najlepiej, ale go o to nie zapytamy.

Sąd specjalny Armii Krajowej wydał na niego wyrok śmierci, lecz okazało się, iż nie jest to sprawą prostą do wykonania. Czy pomagały mu szatańskie moce, czy też diabelskie szczęście, nie wiadomo, ale ci, którzy mieli wątpliwą przyjemność z nim rozmawiać, twierdzili, że oczami przewiercał człowieka na wylot. Próbowano go otruć, zarąbać siekierą, kilkakrotnie do niego strzelano z różnej broni i z różnych odległości, ale zawsze cało wychodził z opresji. Raz nawet miał przystawiony do głowy pistolet, lecz broń zawiodła, innym zaś razem kula strąciła mu tylko kapelusz z głowy. „Szpicbródka” przeżył kilkanaście zamachów na swoje życie, a w wyniku jednego z nich okulał. Do ostatecznej rozprawy z „Diabłem” szykowano się starannie.

W akcji wzięła udział grupa doborowych żołnierzy, gotowych na wszystko, a dowództwo nad nią objął „Cichociemny” – ppor. Kazimierz Smolak ps. „Nurek”. Zamachu dokonano w Kielcach przy ul. Paderewskiego „pod nosem” kieleckiego Gestapo. Wittek mieszkał naprzeciwko i miał do „pracy” zaledwie parę kroków przez ulicę. Tego dnia, jak co dzień, stojąc na balkonie, odprowadzała go wzrokiem jego żona – polska nauczycielka. To ona pierwsza zauważyła biegnących zamachowców i wydobyła z siebie przeraźliwy krzyk. Wittek sięgnął po pistolet, ale wyrwał go razem z podszewką. Było już za późno. Zawodowcy strzelali głównie w głowę, z bardzo bliskiej odległości, gdyż wiadomym było, iż nosi on kamizelkę kuloodporną. Zaalarmowani Niemcy ruszyli w pościg za żołnierzami grupy likwidacyjnej. Większość z nich zginęła, w tym odważny do szaleństwa ppor. „Nurek”. Zamachu dokonano w ostatniej chwili, gdyż Wittek miał już przygotowany paszport na wyjazd do Hiszpanii, skąd miał być przerzucony do Argentyny. Opuszczenie Polski zaplanował na 17 VI 1944 roku.

Wiele o Wittku mogła powiedzieć jego żona, która zaraz po śmierci męża opuściła Kielce. Podobno nie wyjechała do Niemiec i po wojnie uczyła dalej polskie dzieci… Ciekawe, czy służby sowieckie w Polsce dotarły do niej, czy złożyła zeznania? Co się z nią stało? Może kiedyś z czeluści dawnych archiwów wyjdą na światło dzienne jakieś przełomowe informacje na ich temat  Idziemy nadal alejką wzdłuż Silnicy, w kierunku północnym, by dojść do ul. Solnej. Tu skręcamy w prawo, przechodzimy przez most na rzece i kierujemy się znów na prawo, by znaleźć się nad stawem parkowym. Jak już wiadomo, staw ten należał niegdyś do biskupów krakowskich, a następnie włączono go w założenie parkowe. Ów staw, położony u stóp biskupiego pałacu, był poprzez stulecia jednym z dwóch kieleckich zbiorników wodnych (drugi znajdował się na północnych obrzeżach miasta – w okolicy Starowarszawskiego Przedmieścia – i dziś nie ma już po nim śladu).

W poł. XIX w. rozpoczęto prace przy stawie parkowym, który był wcześniej zasilany przez wody Silnicy. Silnica, choć niepozorna, bywała dawniej niespokojną rzeką, np. po kolejnej powodzi w 1836 r. zerwała groble „stawu podzameckiego”. Owe stare, wysłużone groble były niszczone również przez zażywających kąpieli, pławienie koni i pojenie bydła. Postanowiono więc wypełnić staw wodą z pobliskiego źródła, dziś zwanego imieniem Biruty. Natomiast koryto rzeczne Silnicy uregulowano po przeniesieniu do Kielc władz gubernialnych z Radomia w roku 1867. Wytyczono też wówczas właśnie ulicę Solną oraz sąsiednią ulicę Staszica – widoczną przed nami u podnóża Wzgórza Zamkowego.

Od XIX w. aż do wybuchu II wojny światowej istniała tu wypożyczalnia sprzętu wodnego, a pływające po stawie łódki były normalnym widokiem. Dziś po tafli stawu suną przeważnie kaczuszki, a pod powierzchnią wody pływają w najlepsze, przez nikogo nie niepokojone, pokaźnych rozmiarów karpie, sumy, tołpygi i inne rybeńki. Udajemy się alejką parku w kierunku południowym, mijając staw po lewej stronie. Dochodzimy do XVIII – wiecznej figury św. Jana Nepomucena, przetransportowanej tu w XIX w. z jędrzejowskiego klasztoru ojców Cystersów, który uległ kasacie. To znów pamiątka po rządowym, rewolucyjnym „skoku na kościelną kasę” (podobnie jak wschodnia brama parku)…Do dziś trwa spór o tę rzeźbę, gdyż jędrzejowianie świętego chcą odzyskać.

Święty Jan Nepomucen był spowiednikiem czeskiej królowej. Król podejrzewał małżonkę o zdradę, zawezwał więc Jana do siebie i rozkazał wyjawić tajemnicę spowiedzi królowej. Święty Jan oczywiście odmówił, co strasznie rozgniewało monarchę, który kazał kapłana wrzucić w worku w nurty Wełtawy. Tak też się stało i od tej pory św. Jan Nepomucen jest patronem „od powodzi”, i chyba żaden inny święty nie przyjął się u nas tak, jak ten. Możemy jego figury oglądać w małych nawet wioskach, przy malutkich nawet strugach, a ludzie zwą go swojsko „Nepomukiem”.

Spod figury Nepomucena udajemy się w kierunku południowym, następnie skręcamy w lewo i ponownie mijając kamienną balustradę zdążamy do skrzyżowania alejek parku. Tutaj, obierając kierunek północny, skręcamy w lewo, a następnie schodzimy w dół alejką, wiodącą nas z powrotem nad staw. Zmierzamy dalej w kierunku północnym, podziwiając urokliwy lazur parkowego akwenu i dochodzimy do zbiegu ulic: Solnej i Staszica. Przechodzimy na przeciwną stronę ulicy, aby dojść do źródełka Biruty.

Niezwykle ciekawa rzeźba, wznosząca się ponad nim, nazwana została „Przysięgą Miłości”. Naprzeciw źródełka znajdziemy dwie, stojące obok siebie, kamienne ławki. Mają one symbolizować miejsce, gdzie Marcin Borowicz – bohater powieści S. Żeromskiego pt. Syzyfowe prace – spotykał swą  platoniczną miłość – Annę Stogowską, nazwaną przez niego „Birutą”. Na kartach tej powieści czytamy:

Mijając park skręcił w boczną uliczkę z zamiarem napicia się wody ze źródła… I oto nagle los się nad nim zlitował… Wstępując na placyk przy źródle, zobaczył „Birutę”. Panna Stogowska rzuciła nań okiem z wyrazem niechęci…

W rzeczywistości Biruta była kapłanką litewską, poślubioną przemocą przez bohaterskiego Kiejstuta, zgładzonego następnie na polecenie naszego późniejszego monarchy – Władysława Jagiełły. Tenże „łagodny jak baranek” Jagiełło rozkazał potem nieszczęsną Birutę – wdowę po Kiejstucie – utopić. Zakon krzyżacki, podczas Soboru w Konstancji, wyciągnął sprawę owych okrucieństw Władysława na forum publiczne…

Wracając do ławek, to w XIX w. wyglądały one nieco inaczej niż dziś, a ich dokładny opis zawdzięczamy właśnie Żeromskiemu:

Z obydwu stron zbiornika [źródełka], o kilkanaście kroków jedna od drugiej, stały naprzeciwko siebie dwie kamienne ławki, bardzo stare, wrosłe w ziemię i mające pełno mchu w każdej szczelinie.

Świętokrzyski bard – Jan Gajzler – pisał:

Gdy w kieleckim ogrodzie zakwitną kasztany –
przejdę cicho pachnące porankiem ulice
i na ławce we słońcu siądę, zaczytany
w „Syzyfowych prac” trzysta dwudziestą stronicę…

W parkowej scenerii Żeromski umieszczał kilka razy bohaterów swoich powieści, m.in. w Dziejach grzechu, Urodzie życia oraz w Promieniu. Niewiele miast ma tak piękny park i wiedział to już Żeromski, zanim opuścił Kielce.

Park przecina szeroka aleja wysadzana kasztanowcami, które rzucają cień tak głęboki, że można się tam zapomnieć… Z baszty „Plotkarki” roznosi się echo tajemniczych szeptów, przechodzi w szum starodrzewu, gdzie Żeromski i Staszic, odciśnięci w pomnikach, stoją zasłuchani. Wśród współczesnej rzeźby stary św. Jan spogląda na dostojne łabędzie tnące taflę stawu, a od Silnicy echo niesie warkot serii ze „Stena”, wyprutej wprost w serce zdrajcy. Dźwięki muzyki z muszli koncertowej dosięgają źródełka z pomnikiem – symbolu niespełnionej miłości…

***

Paweł Wojtyś jest autorem serii książek krajoznawczych pt. „Z sercem w plecaku”.