Wunderkamera, czyli jak zrobić wystawę o muzyce

Od dnia 18 października zeszłego roku (do 1 marca tego roku), w sali na drugim piętrze Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie, udostępniona została wystawa „Disco Relaks”. Była to pierwsza w Polsce wystawa poświęcona muzyce chodnikowej. Kuratorami wystawy byli Bartosz Wójcik oraz Monika Borys, autorka opublikowanej niedawno głośnej monografii analizującej zjawisko disco polo z perspektywy kulturoznawczej. Tuż obok wystawiona jest stale kolekcja ludowych figur religijnych pod znamiennym tytułem „Biblia pauperum”. Natomiast w sali dla dzieci znalazła się kuratorowana przez Olgę Drendę, znaną pisarkę i etnografkę wystawa czasowa „Wcielenia jelenia” zbierająca różne wizerunki tego kultowego w polskim dizajnie zwierzęcia. Wszystkie te wystawy obejrzałem podczas jednej wizyty i odbiór „Disco Relaks” bez tła w postaci sąsiadujących wystaw byłby mocno niepełny.

Muzyka chodnikowa, niska i bez żadnej żenady kiczowata zostaje bodaj po raz pierwszy potraktowana jako przedmiot tak dokładnych badań i analiz. Wynika to być może z faktu drugiej fali jej popularności za sprawą polityki kulturalnej aktualnego rządu. Na pewno zaś wynika to z faktu inwencji twórczej Moniki Borys, która bardzo ofiarnie oddaje się tej tematyce. Wystawa ta ani nie gloryfikuje disco polo, ani go nie potępia. Można nawet powiedzieć, że skumulowana przy tej okazji energia twórcza stara się walczyć z odgórnymi uprzedzeniami. Ekspozycja w PME proponuje więc disco polo jako pomysł na frywolne umeblowanie świata swojej percepcji. „Zadaliśmy sobie pytanie, czy istnieje coś takiego, jak «discopolowa wyobraźnia», która przekracza hierarchie estetyczne. Co może łączyć obrazy z kręgu naiwnego i teledyski Shazzy, a co je różni?” – pyta Monika Borys w wywiadzie z Tomkiem Pawłowskim na łamach magazynu „Szum”.

Wystawa urządzona jest na skrajnie małej przestrzeni. Być może nie jest to zabieg celowy, jednak takie zagęszczenie pozwala myślom na przeniesienie się do ciasnych blokowych mieszkań, które nie tylko rapem słyną ale i prostymi skocznymi piosenkami. Na wejściu gości wita kalendarium muzyki disco polo zestawiające arbitralnie wybrane najważniejsze daty dla tej muzyki. Aby znaleźć się na terenie wystawy trzeba przejść przez oksiarską zasłonę z wielokolorowych pasków. W kolejnych częściach prezentowane są inne próbki kiczowatego dizjanu licujące z kostropatą lekkością muzyki chodnikowej. Clou wystawy stanowią znamienne dla estetyki lat 90-tych okładki kaset, plakaty, Shazza na okładce „Playboya” i inne pamiątki, zręcznie skomponowane przez parę kuratorską, za pomocą których disco polo próbuje świadczyć o swojej odrębności estetycznej. Materiał ściśle muzealniczy został wzbogacony o dwa obrazy z kolekcji Państwowego Muzeum Etnograficznego. Dwa obrazy z gatunku „sztuki naiwnej”, z kręgu szkoły janowskiej, zwłaszcza Pijaczki Magdaleny Shummer, świetnie komponują się z eksplozją pastelowych barw, na którą składają się poszczególne obiekty wystawy.

Czy możliwe jest uchwycenie momentu, w którym kultura wizualna tego gatunku muzycznego krzepnieje w spójną substancję wizualną? Trudno powiedzieć. Trzeba się jednak z tym zgodzić, że jest to specyficzny fenomen polskiej audiosfery. Sam pamiętam pulchną panią z targowiska w moim mieście, sprzedającą kasety i puszczającą na cały regulator najbardziej chwytne hity. Zresztą na „Disco Relaks” pokazywano też teledyski, które można obejrzeć i wysłuchać przez (połamane niestety) słuchawki muzykę, do której zostały nakręcone. Na pewno też nie przysparza trudności rzut oka na disco polo jako na zjawisko socjologiczne, a nawet polityczne. Jak podają twórcy w oficjalnym opisie wystawa ta „[…] opowiada o kulturowym fenomenie disco polo – które można nazwać «soundtrackiem» polskiej transformacji lat 90. Czas przemian, z pozoru nieograniczonych możliwości i marzeń o sukcesie, znalazł swoje odbicie w nieskrępowanej estetycznie wyobraźni twórczyń i twórców tego gatunku”.

Kuratorzy przygotowali nie tylko materiał do namysłu nad samym zjawiskiem muzyki chodnikowej, ale także ślady tego, jak kultura nieco wyższa krytycznie reagowała na ten fenomen, by wspomnieć choćby powieść Barbary Klickiej Zdrój, czy prześmiewczą piosenkę Gangu Warszawa pt. Discopolka, wycelowaną w afirmację dla politycznego zaangażowania kobiet. Z kolei Jakub Gawkowski na łamach magazynu „Szum” przypomina pojęcie „arte-polo”, jakim nazywano niegdysiejszą modę na Dudę-Gracza i Beksińskiego. Już samo stworzenie tego pojęcia świadczy o tym, jak mocno twórcy discopolowi odcisnęli swoje piętno na mentalności polskiej kultury.

„Disco Relaks” znakomicie wpisuje się w trend komponowania wystaw poświęconych różnym zjawiskom muzycznym. Od 12 do 16 marca zeszłego roku w ramach Festiwalu Nowe Epifanie awangardowa grupa wykonująca muzykę dawną, Graindelavoix na marginesie dwóch swoich koncertów przygotowała wystawę „Czas odnaleziony, czyli Atlas Warburga do muzyki dawnej”. Podziwiam od lat wszechstronną umiejętność belgijskiego zespołu do prezentowania dorobku dawnych wieków bez muzealnego zacietrzewienia. Ich nowatorskie podejście do repertuaru średniowiecznego i renesansowego budzi moje uznanie. Na wystawie podczas tegorocznych Nowych Epifanii prezentowali różne artefakty związane z  muzyką dawną. Z kolei od czerwca do września powodem  licznych odwiedzin Muzeum Śląskiego była wystawa „Zajawka” poświęcona hip-hopowi na Śląsku w latach 1993-2003. W gigantycznej hali wystawowej zgromadzono mnóstwo pamiątek po ważnych dla historii rapu wydarzeniach, a także w różny sposób udokumentowano tło polityczne i obyczajowe stanowiące podglebie dla polskiej twórczości hiphopowej w tamtych latach.

Pozytywny ferment dziejący się między sztukami fascynuje mnie od dawna. Bardzo interesujące zbliżenia pomiędzy nimi odbywają się ostatnio w polskich przestrzeniach wystawienniczych. Często przypomina to „wunderkamery”, zbiorniki wizualiów związanych z danym zjawiskiem kulturowym. Ciekawe jest jednak, że są one każdorazowo wzbogacone o obiekty, którym skojarzenie z muzyką zostało nadane wtórnie. Swoją drogą ciekawi mnie, jak mogłaby wyglądać urządzona na podobnych zasadach wystawa skupiona wokół symfonii Antona Brucknera albo ewolucji madrygałów Claudio Monteverdiego. Kuratorzy mają tu zestaw ambitnych zadań. Bowiem w każdym z takich przypadków działanie na zasadzie „gry w skojarzenia” może się skończyć bolesnym upadkiem w banał. Wystawa w Państwowym Muzeum Etnograficznym na szczęście pokazuje, że tak być nie musi.