Semper in altum (w 25-lecie śmierci Józefa Pilcha)

Who is who

Niedługo przed swoimi 82. urodzinami Józef Pilch (1913–1995) w liście do Towarzystwa Zachęty Kultury w Katowicach tłumaczył:

Prawdopodobnie omyłkowo otrzymałem od Waszego Towarzystwa ofertę z ankietą pt. Kto jest kim w województwie katowickim ‘95. Wyjaśniam, jak następuje:

Po pierwsze, nie mogę wejść do wydawnictwa Kto jest kim…, bo nie jestem mieszkańcem województwa katowickiego, tylko województwa bielskiego

Drugim powodem to, że nie jestem, jak podano w piśmie, „wybitną osobistością ze świata nauki, kultury, polityki, gospodarki, administracji i samorządu, duchowieństwa, dziennikarzy, sportu”, a tylko samoukiem i zwykłym wyrobnikiem, który starał się wykonywać sumiennie to, co do niego należało i co mu sprawiało przyjemność. A czy to wykonałem dobrze? Któż to może powiedzieć.

W powyższej autocharakterystyce uderza deprecjonowanie przez nadawcę własnych osiągnięć, tymczasem ów nieprzeciętny bibliofil i śląskoznawca, biograf, pamiętnikarz i publicysta, działacz spółdzielczy, społeczny i kulturalny, członek amatorskiego ruchu artystycznego, a przede wszystkim niestrudzony badacz i popularyzator dziejów rodzinnej ziemi bynajmniej nie był „wyrobnikiem” i nie tylko sumiennością zasłużył sobie na pamięć i uznanie. Spośród samych owoców jego szperactwa wypada wymienić ok. 200 (!) artykułów historycznych w periodykach regionalnych, współautorstwo obszernego Słownika gwarowego Śląska Cieszyńskiego, hasła do Polskiego… oraz Śląskiego słownika biograficznego, zredagowanie ośmiu roczników „Pamiętnika Ustrońskiego”, a także monografie Polskie pierwodruki cieszyńskie, Ustroń 1939–1945 i Z dziejów Robotniczego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Siła” na Śląsku Cieszyńskim (1908–1939).

Co niebagatelne, Pilch doprowadził też do wydania Opolskich peregrynacji Jana Wiktora, ocalałych – po zniszczeniu przez cenzurę – wyłącznie w autorskim egzemplarzu korektorskim; z kolei za pośrednictwem bibliografa Władysława Chojnackiego przyczynił się do publikacji w „Zeszytach Historycznych” pod redakcją Jerzego Giedroycia pamiętników Kazimierza Pużaka, jednego z przywódców PPS. Był laureatem m.in. ogólnopolskich konkursów na wspomnienia, Śląskiej Nagrody im. J. Ligonia oraz Nagrody im. K. Miarki za wybitną działalność wzbogacającą i upowszechniającą kulturę. Za dokonania w popularyzacji wiedzy historycznej otrzymał ponadto dyplom uznania od Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Historycznego. Ponadregionalność dorobku Pilcha należy uwypuklić tym bardziej, że – z racji konieczności utrzymywania owdowiałej matki i rodzeństwa – ukończył zaledwie siedmioklasową szkołę powszechną, a erudycję i warsztat historyka zdobył dzięki gorliwemu samokształceniu.

Epistolograf

Nie tylko jego horyzonty, lecz także kontakty zdecydowanie przekraczały skalę Śląska Cieszyńskiego, stąd inicjatywa, by przypadające w październiku 2020 r. ćwierćwiecze śmierci tej intrygującej postaci upamiętnić przez ogłoszenie drukiem jej spuścizny epistolarnej, zachowanej w archiwum rodzinnym. Tom pt. „W atmosferze ksiąg, gór i bliskich dusz”. Wybór korespondencji Józefa Pilcha z lat 1936–1995 będzie zawierał niemal 200 listów i kart pocztowych, wstępy do bloków korespondencji z poszczególnymi osobami oraz bogaty materiał ilustracyjny. O sensie podjęcia się owej pracy edytorskiej przekonują choćby pytania stawiane ustrońskiemu dziejopisowi w 1989 r. przez Jana Meissnera, kierownika Wydawnictwa Instytutu Śląskiego: „Bardzom ciekaw, co ma Pan na warsztacie – a może jakieś wspomnienia się kroją? Takie – bardziej nieocenzurowane? A może warto by pomyśleć o jakiejś korespondencji, której ma Pan zapewne trochę? Epistolografia to strasznie u nas zaniedbany kawałek kultury”.

Omawiane listy kreują obraz przyjaźni Pilcha z wieloma przedstawicielami świata kultury i nauki, bibliofilami i badaczami przeszłości, spółdzielcami, działaczami społecznymi. Znajdują się wśród nich socjolog Jan Szczepański (kolega autora Polskich pierwodruków cieszyńskich z klasy szkolnej), pisarze tacy jak wzmiankowany już Wiktor, Irena Krzywicka czy Maria Wardas (zarazem pionierka lotnictwa kobiecego w Polsce), językoznawca Jan Miodek, literaturoznawca Stanisław Fita, współtwórca Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Ryszard Kunicki oraz liczni cieszyńscy regionaliści, np. Jan Broda i Józef Golec. Co ciekawe, pisał do bohatera tego szkicu także Wiesław Budzyński, biograf Baczyńskiego, Pilch posiadał bowiem unikatową fotografię spółdzielców z Warszawy na wczasach w Ustroniu, na której uwieczniono wraz z matką siedmioletniego przyszłego poetę.

Historyk amator spod Czantorii korespondował również z instytucjami i organizacjami, m.in. ze Śląskim Instytutem Naukowym, z Wydawnictwem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Biblioteką Jagiellońską, Naczelną Radą Spółdzielczą, Polską Akademią Nauk, Biblioteką Narodową, redakcjami Wielkiej encyklopedii powszechnej PWN, „Pamiętnikarstwa Polskiego”, „Zarania Śląskiego” etc. W poszukiwaniu danych zwracał się np. do Archiwum Głównego Akt Dawnych, a nawet do Ambasady PRL w Budapeszcie. Ze sławniejszych nazwisk pojawiających się w korespondencji oficjalnej można wspomnieć profesorów Henryka Markiewicza i Emanuela Rostworowskiego, redaktorów Polskiego słownika biograficznego.

Znaczną większość jednostek epistolarnych zamieszczonych w książce będą stanowić listy i pocztówki wysłane do, a nie przez Pilcha. Po pierwsze dlatego, iż oczywiście dominują one w dostępnych zasobach (zawierających też nieco kopii wiadomości jego autorstwa). Po drugie, z okazji 100-lecia urodzin tej postaci, w 2013 roku ukazał się już Dziennik. Zapiski bibliofila i dziejopisa 1963–1995; po trzecie, cudze listy tworzą bardziej obiektywny i różnobarwny portret ich adresata. Równocześnie nadawcy zasadniczo mówią jednym głosem na temat zarówno jego publikacji, jak i przymiotów osobistych. A także – walorów jego listów. Otton Windholz z Melbourne wyznawał: „Delektowaliśmy się [z żoną] tym, jak Pan pięknie stawia się w roli widza wydarzeń i jak trafnie ocenia Pan przeszłość i obecną rzeczywistość”. Plastyczność narracji komplementowała Helena Tlołka, pastorowa z Zaolzia: „List Pański czyta się jak felieton. Tak tylko Pan potrafi swoje uczucia, przeżycia i wrażenia przelać na papier”. Niecodzienne doznania wywołała jedna z tych wiadomości u reportera Polskiego Radia w Katowicach, Andrzeja Weidnera: „Czy Pan wie, że ostatni list – który dostałem od Pana – był tak serdeczny i ciepły, i kiedy go przeczytałem, zrobiło się koło mnie i moich bliskich cicho – jak na łące. Żona […] powiedziała: wiesz, takich listów się już dzisiaj nie pisze”. Z kolei historyk i współtwórca biografistyki śląskiej Alojzy Targ dziękował za „naprawdę miły i piękny list, który rzuca wiele światła na Twoją sylwetkę duchową. Widzę, że masz talent do pisania listów, coś tak jak Jan Wantuła, którego wspaniałe tradycje podtrzymujesz nie tylko w tym względzie”.

„Na Wantułowym śladzie”

Redaktor i poeta Kazimierz Kaszper, podejmując w „Głosie Ziemi Cieszyńskiej” (1983, nr 8; dalej: GZC) ów wątek spadkobierstwa, pokusił się o odważną hipotezę dotyczącą związku fenomenu miejscowych bibliofilów z genius loci:

Nieopodal leży punkt ciężkości prawie że równobocznego 500-metrowego trójkąta, którego […] wierzchołki wyznaczają […] nazwiska Jury Gajdzicy, Jana Wantuły i Józefa Pilcha. […] Jest [ten ostatni] dziedzicem i kontynuatorem wyjątkowego, acz charakterystycznego dla Śląska Cieszyńskiego zjawiska, któremu na imię i miłośnictwo rodzinnej ziemi, i głęboka znajomość jej dziejów oraz kultury mieszkańców, i samouctwo, i – zrodzone niejako z tych postaw […] – bibliofilstwo. […] W cisownicko-gojowskim trójkącie pałeczka przechodzi z rąk do rąk. Gajdzicę odkrył i spopularyzował Wantuła, od niego z kolei biblio- i regionofilskie fluidy przeszły na Józefa Pilcha. […] W przeddzień śmierci […] Wantuła zdążył mu zadedykować jedną ze swoich książek…

Powyższy śródtytuł-cytat pochodzi zaś z artykułu Władysława Oszeldy, działacza polonijnego i bodaj najdłużej czynnego zawodowo dziennikarza w Polsce. Należał on do wielbicieli i wytrwałych popularyzatorów autora Kart z dziejów ludu Śląska Cieszyńskiego, którego sukcesora wcześnie (GZC 1960, nr 14) dostrzegł w bohaterze niniejszego szkicu:

[K]tóż mu [Wantule] jednak dorówna? Czyżby Józef Pilch, mający wielką bibliotekę, którego zbiory odnoszące się do ruchów robotniczych na Śląsku (Cieszyńskim) wspomagają wszystkich interesujących się tym […] zagadnieniem? […] doczekał się dopiero szerszego rozgłosu dzięki zdobyciu trzech nagród ze stopnia centralnego. Ten chłop-samouk […] mógłby stanowić obiekt zainteresowań badaczy kultury wsi śląskiej, gdyby go… odkryto. W problematyce masowości utonęli ludzie wielkich zasług, choć najczęściej niepozorni: tacy jak Wantuła […] czy Pilch. […] ginie w ten sposób w potopie kulturalnej ceremonialności i oficjalności, w rozgwarze uczonych rozpraw, […] wielki kapitał ludzi wyrosłych ponad regionalną przeciętność, których wkład do kultury ogólnonarodowej jest czasem znaczny.

Autodydakta

Choć przyszły historyk amator okazał się w szkole nad wyraz pilnym i zdolnym uczniem, z powodu trudnej sytuacji finansowej rodziny musiał szybko wyuczyć się zawodu i zatrudnić jako ślusarz w Kuźni Ustroń. Dostał jednak propozycję przejścia do spółdzielni spożywców, ukończył kurs korespondencyjny dla buchalterów „Społem” i po odbyciu służby wojskowej został kierownikiem sklepu. W trakcie okupacji wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec, dwa lata później zbiegł i odtąd ukrywał się w ojczystych stronach, współpracując z beskidzkimi partyzantami. Po wojnie włączył się w odbudowę ustrońskiej PSS i objął stanowisko głównego księgowego, na którym wykonywał swe obowiązki aż do odejścia na emeryturę w 1978 r. Wówczas jego działalność badawcza i społeczna (m.in. w Towarzystwie Miłośników Ustronia, PTH i ZBoWiD) jeszcze się zintensyfikowała, pomimo trapiącej go latami ciężkiej choroby gardła.

Na przekór okolicznościom Pilch od młodości wolny czas poświęcał na samokształcenie, nie tylko w dziedzinie ekonomii i księgowości, lecz przede wszystkim frapujących go dziejów – Polski, ruchu socjalistycznego, spółdzielczości, a zwłaszcza Śląska Cieszyńskiego i silesiaków (druków związanych z regionem). Rozwojowi wewnętrznemu służyła także aktywność w organizacji kulturalno-oświatowej „Siła” . Krajan autora Ustronia 1939–1945, spółdzielca i esperantysta Jan Zawada dziękował mu w 1959 r. za obszerny list, ukazujący, „jak pokrewnymi kroczyliśmy w życiu drogami i jak sami, o własnych siłach przebijaliśmy się i przebijamy ku szerszemu i wyższemu poznaniu świata i ludzi”. Naturalnym etapem na tej ścieżce stało się podjęcie osobistych dociekań i kwerend, których wyniki upowszechniał Pilch we wspomnianych już artykułach, ale też w prelekcjach czy na wystawach urządzanych na bazie uzbieranych dokumentów. Chociaż nie miał formalnego wykształcenia, rezultaty jego żmudnej pracy szperackiej i bibliofilskiej doceniały środowiska naukowe i spółdzielcze w całym kraju. Po latach, snując na łamach „Poglądów” (1976, nr 11) „wspomnienia miłośnika książek”, dzielił się swoim credo:

Czytałem od wczesnej młodości, czytałem z uporem samouka, a każda przeczytana książka nie tylko wzruszała, nieraz zagrzewała do walki, ale [również] podnosiła mnie w wiedzy o życiu i świecie. […] Nadeszły czasy, kiedy środki masowego przekazu, wydawałoby się, odsuwają książkę na bok. Jednak książka długo jeszcze będzie głównym czynnikiem i sługą kultury pojętej w najszerszym znaczeniu tego słowa. W to wierzę.

Bibliofil

Owej głębokiej miłości oraz rozległym zainteresowaniom humanistycznym, a także oszczędności, poświęceniu i systematyczności zawdzięczał Pilch zgromadzenie cennego i zasobnego księgozbioru, obejmującego pod koniec życia właściciela bez mała 3800 tomów. Nowości na ogół kupował, rarytasowe wydawnictwa zdobywał w antykwariatach albo przez wymianę, z kolei sporo starodruków cieszyńskich wygrzebał… na strychach wiekowych chałup swych ziomków. Ratował i opracowywał zabytki skomplikowanej przeszłości regionu, lecz nie ograniczał się do archiwizacji. Pragnął, by jego książki, prasa i broszury nadal służyły ludziom, toteż udostępniał bibliotekę wykładowcom akademickim, działaczom kultury, studentom. Folklorysta Jan Broda prosił w liście: „Czy wśród swych zbiorów masz jakieś polonika wydane w Ameryce? Zerknij do swego katalogu. Pyty, pyty”. A ponieważ adresat świetnie się orientował, gdzie szukać określonych wiadomości (szczególnie z historii Śląska), „pyty, pyty” [co w narzeczu cieszyńskim oznacza usilną prośbę – przyp. red.] słyszał nader często.

Przeważnie jednak penetracje księgozbioru ustrońskiego dziejopisa stanowiły zaledwie dodatek do bezinteresownej przyjaźni opartej na wspólnym zamiłowaniu. Bibliofil Wit Wójcik z Nysy, którego skierowała do Pilcha fascynacja jego mentorem Wantułą, zwierzał się w liście: „Dzięki Panu moja miłość do książki jeszcze się pogłębiła, znalazła na wyższym, doskonalszym poziomie. Nie tracąc nic ze spontaniczności, serdeczności, świeżości, stała się dojrzalsza, znacznie bogatsza”. Odbiorca tych słów tak charakteryzował owe znajomości we wspomnieniach zawartych w broszurze opublikowanej na jego 80. urodziny:

Między kartkami własnych książek tkwi cząstka […] wielu przyjaciół, z którymi się osobiście bardzo rzadko spotykałem. Między nimi niepoślednie miejsce zajmowali i zajmują: Władysław Chojnacki, Henryk Tomiczek z Warszawy, Gabriela Kotschy z Krakowa, Edmund Rosner z Cieszyna, ks. Emanuel Tlołka z Trzyńca, Jan Meissner z Opola, Maria Skalicka, Anna Radziszewska z Katowic… a nawet tacy jak Maria Biedrawa z Budapesztu, […] z którymi w czasie długoletnich kontaktów korespondencyjno-książkowych ani razu się nie spotkałem. Kiedy na przestrzeni ostatnich lat odchodzą coraz częściej na zawsze serdeczni przyjaciele, pozostaje przeczytana, przedyskutowana, często podarowana i zadedykowana przez nich książka jako towarzysz, który chociażby cząstkowo zapełnia tę lukę.

Goje

Obdzielanie się książkami łączy ludzi podobnie jak obdzielanie uśmiechem, lecz pozostawia trwały ślad, a niekiedy bywa jednym z elementów obdarowywania dobrem. „Jeszcze raz Drogim Państwu dziękuję za wszystko dobre, którego tyle odczułem na Gojach” – pisał Targ. Właśnie z rzeczonym przysiółkiem Ustronia, z którym wcześniej zrosło się nazwisko Wantuły, kojarzyli bibliotekę Pilcha jego korespondenci i inni znajomi. Warto więc zastrzec, że określenia „ustroński historyk” czy „bibliofil z Gojów” są skrótem myślowym: przez większość życia (do 1969 r.) bohater szkicu mieszkał najpierw sam, potem z żoną i dziećmi w skromnym domu ojcowskim w Goleszowie-Równi, dzielonym z siostrą i jej rodziną… Możliwość budowy przystani dla siebie i najbliższych (oraz dla swoich książek) oznaczała zatem dla niego spełnienie marzeń.

Także według odwiedzających Pilcha tkwiło w tym miejscu coś magicznego; symbolizowało ono ostoję ładu manifestującego się w niezmiennym cyklu natury. Pochodzący z Ustronia doktor medycyny Otton Lazar, emigrant zamieszkały w USA, zachwycał się: „Z listu Twego wynika, że gospodarujesz na swoich Gojach jak imć Rej z Nagłowic! Kaczki, kury, baranki, jabłka. Żyć nie umierać! Mam nadzieję, że po tej wspaniałej jesieni nakidze [ciesz. – ‘napada’] Wam śniegu, a jak nie śniegu, to przynajmniej deszczu, żeby […] znowu na wiosnę jabłonie obsypały się kwieciem!”. Weidner odmalowywał ten przysiółek jako wytęsknioną oazę, gdzie można zapomnieć o smutkach: „Szczerze dziękuję Panu i całej Rodzinie za kilka ciepłych godzin spędzonych razem. Siorbnąłem, pomlaskałem – smaczna sytość zabrała czas i już po wizycie. […] Domowy duszek gojowy uchronił Pana przed moimi troskami”. Żartobliwie dobrym duchem domu można by nazwać żonę gospodarza Helenę, dbającą o serdeczną, gościnną atmosferę i wraz z mężem zaszczepiającą wartości dzieciom. Nic dziwnego, że zaprzyjaźnione małżeństwo Modesów przesyłało życzenia „również i dla Twej tak miłej Gromadki, osiadłej w pięknej Krainie, na Gojach, tuż przy galerii wspaniałych starych drzew u wrót doliny Wisły. Dobrze nam przez to, iż znamy tę Gromadkę cudownych Ludzi, skarby Ich Ducha i Biblioteki na piętrze i możemy się z Nimi przyjaźnić”.

Trzeba dodać, że Pilchowie byli małżeństwem mieszanym wyznaniowo (co w latach 50. stanowiło ewenement), wychowywali syna i córkę ekumenicznie, gościli księży katolickich i ewangelickich oraz przyjaźnili się ze wspomnianym Ottonem Windholzem, ustroniakiem żydowskiego pochodzenia, zmuszonym w 1968 r. do emigracji. Dom na Gojach stał się zresztą „miejscem wspólnym” dla bardzo różnych osób – ściągali doń zarówno profesorowie (Władysław Chojnacki, Maria Pawłowiczowa), jak i politycy (Stanisław Szwalbe), artyści, literaci, ale też ostatni reprezentanci tradycyjnej kultury ludowej. Jedni zjawiali się regularnie, inni okazjonalnie – studenci i badacze korzystający ze zbiorów, dziennikarze w celu przeprowadzenia wywiadu, prominenci z powinszowaniami jubileuszowymi. Zapewne nie wszyscy znaleźliby wspólny język z sobą nawzajem, lecz wszystkich przyciągała wyjątkowa aura życzliwości, miłości do słowa pisanego i do ludzi, która cechowała dom bibliofila z Gojów.

Niektórzy próbowali uchwycić specyfikę tej aury w księdze odwiedzin. Jak tłumaczył na jej kartach etnolog, profesor Daniel Kadłubiec: „Będąc u Józefa Pilcha, rozglądając się po jego domu i rozmawiając z nim, zrozumiemy doskonale, na czym wielkość Śląska Cieszyńskiego polega. Tworzy ją wielkość słowa i myśli, i zainteresowań z tym związanych. Pan Józef Pilch jest tego uosobieniem”. Z kolei Barbara Michejda-Pinno, historyczka sztuki mieszkająca w USA, zanotowała:

Jestem pełna podziwu, uznania i głębokiego szacunku dla niezmiernej pracy pana Józefa Pilcha i dla pięknych jej wyników. Trudno tę pracę tu ocenić, bo wyrasta ona z miłości do kraju, a uczucia nie mają granic. Ale mogę tylko powiedzieć, że gdybyśmy więcej takich ludzi mieli, to kraj ten na pewno byłby i piękniejszy, i bogatszy. Wzruszyła mnie też gościnność i serdeczność, z jaką zostałyśmy przyjęte – prawdziwie szczera i staropolska. Wszyscy, którzy tę ziemię kochamy, możemy sobie tylko życzyć, żeby ziarno zasiane w tym domu rozrosło się bujnie i innych zachęciło do siejby.

Dziejopis

„Trudno tę pracę ocenić”, niemniej bodaj każdy czytelnik publikacji Pilcha akcentował ich rzetelność i wartości merytoryczne. Historyk Michał Heller po wizycie u profesora Stanisława Okęckiego w Warszawie donosił: „Wyraził on zainteresowanie Pana pracą Ustroń w czasie okupacji. Stwierdził, że miałby możliwość ponownego jej wydania, po pewnych uzupełnieniach, które zgłosili recenzenci. […] bardzo chciałby nabyć egzemplarz tej pracy”. Zalety monografii stowarzyszenia „Siła” lapidarnie wypunktował profesor Janusz Guziur, ichtiolog rodem z Cieszyna: „W sumie praca bardzo solidna, udokumentowana, traktująca problem kompleksowo i analitycznie, a co najważniejsze, wiarygodnie (dlatego drukowana aż w Opolu)”. Kilka miesięcy przed śmiercią autora Polskich pierwodruków cieszyńskich redaktor Robert Danel pisał do niego: „Podziwiam Cię za pracowitość. Jeśli się już jakiegoś tematu podejmiesz, traktujesz go jak dzieło swojego życia. Gdyby komuś jeszcze przyszło do głowy podjąć temat Żydów w Ustroniu, cóż mógłby więcej wyszperać?”. Także fragmenty listów Pilcha świadczą o jego dokładności i odpowiedzialności. Jak zwierzał się Targowi: „Ciekawym, czy [Paweł] Niemiec wejdzie do [Śląskiego] słownika [biograficznego]. Rodzina chciałaby, abym więcej napisał o okupacji, ale nie ma dowodów. Taka już moja natura, że mam szacunek dla drobiazgów, ale nie potrafię ich napisać bez udokumentowania”. Na mozolność kwerend skarżył się redakcji Polskiego słownika biograficznego przy okazji uzupełnień do biogramu Ludwika Lizaka:

Był to niesłychanie trudny do opracowania życiorys, narosła gruba teczka korespondencji. Gdy nareszcie wyszukałem adresy synów, pisałem kilkakrotnie i prosiłem o dane dotyczące ich ojca. Pisali do nich moi znajomi z Czechosłowacji, jednak bezskutecznie. Wyszukałem n[ume]r telefonu syna L. mieszkającego w Malenowicach (Morawy), gdy uzyskałem połączenie, prawdopodobnie żona syna L. odpowiedziała po czesku, że nic nie wiedzą o swym ojcu. W maju 1970 napisałem do PMRN w Boguminie prośbę o podanie daty urodzenia i zgonu L. Po przeszło 7-miu miesiącach otrzymałem z Ambasady Czeskiej [!] w Warszawie odpis aktu zgonu L. za zaliczeniem pocztowym 75 zł. Wydaje się niewiarygodne, dlatego przesyłam ten dokument do wglądu.

Odpowiedzialność za słowo i dążenie do bezstronnego przedstawiania faktów nie kolidowały z formułowaniem nieprawomyślnych tez – choćby takich, że na omawianym terenie prym wiódł nie komunistyczny ruch oporu, lecz ten spod znaku PPS. Jak donosił Pilch Targowi w kontekście recenzji Ustronia 1939–1945: „Spotkałem redaktora, który mi powiedział: »to zasługuje na osobny artykuł i na całą szpaltę«, ale… boi się. Inny redaktor pisze do mnie: »podziwiam w niej [książce] dwie rzeczy: ogromną, drobiazgową wręcz skrupulatność oraz obiektywizm, na który nie wszyscy umieją (i mają odwagę!) się zdobyć…«”. Opór Pilcha przed kompromisami i jego kręgosłup moralny chwaliły także córki działacza „Siły” Piotra Kornuty, gratulując adresatowi listu Śląskiej Nagrody im. J. Ligonia:

Za Twoją pracowitość za szukaniem prawdy i nie za zmyśleniem. I za to, że napisałeś o ludziach z Ustronia, którzy zginęli lub byli w obozach koncentracyjnych. […] Pisanie i szperanie o „Sile”, która wyszła z partii soc[jalno-]dem[okratycznej], którą dziś nie bardzo uznają […]. Za starania, żeby to wyszło drukiem, i nieodstąpienie, żeby coś zmienić. To jest odwaga i uczciwość.

Innymi cechami wykazał się Pilch jako autor Polskich pierwodruków cieszyńskich. Janusz Albin, dyrektor Biblioteki Ossolineum, dziękował mu za ów „cenny przyczynek do poznania dziejów książki polskiej w Ziemi Cieszyńskiej, [który] powstał […] w warsztacie twórczym jakże zasłużonego badacza regionalisty, z dala od profesjonalnych ośrodków akademickich. Niezależnie od wysokich walorów poznawczych, jakie Pańska książeczka prezentuje, stanowi ona zarazem cenny dokument współczesnej, jakże często niedocenianej, społecznej aktywności naukowej i kulturalnej”. Bibliofilka Gabriela Kotschy przyznawała:

Podziwiam, że zgromadził Pan w tej książce tyle ciekawych doniesień, jakich nie spotkałam dotychczas w żadnych wydawnictwach w Ziemi Cieszyńskiej. Musiał Pan wiele godzin poświęcić na studiowanie w bibliotekach, archiwach, odbyć wiele kontaktów z ludźmi nauki, sporządzać dziesiątki notatek, a potem to wszystko tak pięknie opisać. Za taką pracę winien Pan otrzymać doktorat, o ile Pan go jeszcze nie ma, no i jakąś solidną nagrodę od władz cieszyńskich.

Obowiązek

Na honorach jednak redaktorowi „Pamiętników Ustrońskich” nie zależało. Gdy otrzymał Nagrodę im. K. Miarki, w liście do cieszyńskiego krajoznawcy i pedagoga Władysława Sosny wyraził obiekcje, czy powinien zostać jej laureatem. Adresat odpowiedział z oburzeniem: „Czy zasłużył Pan na wyróżnienie!? […] Ktoś inny na Pana miejscu byłby zrobił pracę doktorską. Pan »starał się tylko sumiennie wykonać to, co do mnie należało«! […] zastanawiam się, gdzie się podziali tacy ludzie…?”. Wiedząc, że Pilch nie szuka rozgłosu, Weidner, ujrzawszy w czasopiśmie jego wspomnienia, cieszył się, „że historia ustrońskiego bibliofila, człowieka, którego polubiłem i dla siebie odnalazłem, że jego historia poszła w świat. Pamiętam, jak w skromności swojej ważył Pan słowa i decyzję – czy wypuścić je z Gojów…”.

Owa skromność wynikała po części z kompleksów samouka, dlatego Targ musiał go przekonywać: „Nie uważaj tych utytułowanych prelegentów za jakieś uosobienie wiedzy. […] wielu z nich, gdy chodzi o historię regionalną, umie mniej od Ciebie”. Przede wszystkim zaś przyczyną umniejszania przez Pilcha własnych dokonań było – jak celnie ujął to w nekrologu jego kolega szkolny, autor Elementarnych pojęć socjologii – poczucie „obowiązku wobec dziejów, wobec pamięci społecznej, obowiązku odkrywania i pokazywania swoim, czym są, skąd pochodzą i dokąd zmierzają”. Stąd koncentracja na problematyce lokalnej, a wręcz na poszczególnych ludzkich losach, czego przejawami są książka dotycząca ustrońskich ofiar II wojny światowej oraz hasła do słowników biograficznych. Pracę tę – za podziwianym przez siebie Stanisławem Pigoniem – dziejopis z Gojów przyrównywał do podnoszenia z szacunkiem i ocalania pojedynczego zagubionego kłosa. Rzeczony obowiązek Szczepański we własnych esejach wspomnieniowych utożsamił z koniecznością spłaty długu – oddawania społeczeństwu (najbliższemu otoczeniu) tego, co się z niego zaczerpnęło na najwcześniejszym, fundamentalnym etapie życia.

Praca stanowiła zatem dla Pilcha imperatyw, powołanie, rozumiane niemal dosłownie jako wezwanie. „Czekają ofiary hitleryzmu [z] naszego Ustronia” – rozpoczął w dzienniku wyliczenie tematów projektowanych opracowań. Zresztą znający go byli przeświadczeni, że właśnie on powinien wziąć na warsztat pewne zagadnienia, toteż w 1968 r. Targ wyrażał radość, że przyjaciel wyjechał na kurację nad morze: „Zdrowia będziesz potrzebował dobrego wobec zadań, które jeszcze stoją przed Tobą”. Dekadę później bohater szkicu relacjonował lokalnemu nauczycielowi Józefowi Cieślarowi: „Od kwietnia przeszedłem na emeryturę. […] Ale człowiek, który 50 lat aktywnie uczestniczył na co dzień w rozwiązywaniu wielu trudnych problemów, nie potrafi zawisnąć w próżni i niczym się nie interesować, nawet jeśli jakieś dolegliwości go męczą. A mam nadal dużo do zrobienia, oby tylko życia starczyło”. Istotnie, spora część jego opracowań powstała dopiero w tym okresie. Jeszcze jako 81-latek przedłożył Stowarzyszeniu Inżynierów i Techników Mechaników Polskich propozycję sporządzenia obszernego biogramu zasłużonego dyrektora Kuźni Ustroń Jana Jarockiego. I napisał go.

Półtora miesiąca przed zgonem Pilcha ustroński robotnik Rudolf Mitręga, jego rówieśnik i także samouk, nie bez patosu podsumowywał dorobek nietuzinkowego bibliofila: „Przejąłeś dziedzictwo kulturotwórcze począwszy od autorów dawnych pierwodruków do miłośników książki takich jak [Paweł] Stalmach, Jura Gajdzica czy Jan Wantuła. Nie mamy swego trwającego wiecznie życia doczesnego, ta oczywista prawda nakazuje nam przez nas dokonane pomnażanie wartości przekazać następnym pokoleniom”.

Adresat owego wezwania w podobny sposób – postrzegając siebie jako ogniwo łańcucha – wyjaśniał na imprezie miejskiej zorganizowanej ku uczczeniu jego 80. urodzin swoje zażenowanie takim wyróżnieniem:

W czasie 700-letnich dziejów Ustronia […] tysiące mieszkańców z pokolenia na pokolenie darzyło go miłością, pracowało dla jego rozwoju. Jestem tylko malutką cząstką tych rzesz, których policzyć niepodobna. A jeśli ta miłość jest prawdziwa, to niczego w zamian nie można oczekiwać, bo samo to uczucie jest wystarczającą nagrodą.

„Siłacz”

Swoją bezinteresowność zaznaczył też w liście do zaolziańskiego historyka Stanisława Zahradnika, streszczając mu zawirowania towarzyszące wydaniu monografii przywołanej tu już kilkakrotnie organizacji: „Pocieszyłem go [Meissnera], że ma do czynienia z ludźmi, dla których pieniądz nie jest wszystkim, a poza tym, czy to będzie […] nadrukowane »opracowanie naukowe«, czy »adaptacja«, to dla mnie obojętne, ważne, by się praca ukazała, by już nikt nie mógł stawiać »Siły« na niewłaściwe tory”. Użyta metafora odnosi się do dezawuowania przez powojenne władze Robotniczego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Siła”, założonego z inicjatywy Tadeusza Regera, lidera Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej na Śląsku Cieszyńskim. Jak tłumaczył Danel (GZC 1995, nr 42):

Już w młodości związał się [Pilch] z ruchem socjalistycznym. Trudno powiedzieć, na ile było to rezultatem lektury, a na ile konsekwencją drogi życiowej, która nie była usłana różami. […] Ale marzenia o sprawiedliwości społecznej, które zaprowadziły Go w szeregi „Siły”, nie miały nic wspólnego z komunizmem. Był oburzony na Andrzeja Czumę, który utworzył komunizującą PPS-Lewicę. W czasie okupacji czuł się związany z konspiracyjną PPS-WRN […], po wojnie do Cyrankiewiczowej PPS nie wstąpił. Uważał, że partia ta zawłaszczyła tylko nazwę przedwojennej PPS, natomiast ani programowo, ani w praktyce niewiele miała z nią wspólnego.

„Siła” wywarła przemożny wpływ na młodego Pilcha, który występował w jej chórze i zespole teatralnym, a ukończywszy kurs, sam reżyserował sztuki, tuż po wojnie zaś kierował sekcjami teatralną, śpiewaczą i oświatową OM TUR, sukcesorki owego stowarzyszenia. Dzięki niemu zapalił się do zdobywania wiedzy, lecz przede wszystkim stanowiło ono dla późniejszego bibliofila kuźnię charakteru, a propagowanym przez nie etycznym i społecznym drogowskazom pozostał wierny do końca. Tam również uformował sobie obraz polskości jako wartości kulturowej i jakości duchowej – i dla tego ideału Polski pracował całe długie życie. W dostrzeganiu patriotyczno-obywatelskich zasług „Siły” nie był odosobniony, czego dowodzą przytoczone już listy czytelników monografii tej organizacji. Także inny odbiorca owej publikacji, Andrzej Linert – teatrolog i kierownik literacki m.in. Teatru Śląskiego w Katowicach – życzył autorowi, aby „w dalszym ciągu popularyzował te wzory zachowań, które były udziałem Pana i Pańskich kolegów z »Siły«. To jest wartość, której znaczenia nie uświadamia sobie w dniu dzisiejszym nasze społeczeństwo nawet w dostatecznej mierze. A przecież to, co Państwo robiliście, to są fakty tkwiące u podstaw naszej narodowej tożsamości. […] Dlatego też tak bardzo wysoko sobie cenię Pańską pracę, zarówno tę społeczną, jak i powstałą na jej bazie książkę”.

Różnie jednak potoczyły się losy „siłaczy”. Współtwórca i dyrektor Pałacu Młodzieży w Warszawie Jerzy Berek na pozór doszedł wyżej, tymczasem w wieku 80 lat dokonał w liście do Pilcha pesymistycznego bilansu:

Piszesz, że zajmuję wśród Twoich przyjaciół niepoślednie miejsce – jako działacz „Siły” – i ja tak myślę. Do życia wyszliśmy razem jako „Chłopcy Siłacze” i powędrowali do wspólnego celu, który się nazywa „Jutro Ludzkości”, ale każdy z nas wybrał sobie inną ścieżkę. To tak jak dwaj architekci: jeden buduje w oparciu o wieloletnie doświadczenia i – przeważnie wygrywa; drugi mówi: co tam „wczoraj” – „jutro” jest ważne, i przeważnie przegrywa. Ja przegrałem!

Podobnie oceniał bohatera niniejszego tekstu dwa lata wcześniej: „Piszesz: »Z tych wielkich działaczy ‘Siły’ pozostałeś już jedyny«. Pomyłka. To nie ja, lecz Ty zasługujesz na to miano! Gdyby Kopernik nie napisał, że Ziemia kręci się wokół Słońca, to kim by został, kto by go dziś znał? Ty po wojnie nie byłeś ani członkiem partii, ani sekretarzem w żadnej organizacji, a nazwisko Twoje jest głośne i takim zostanie”.

Wiedza radosna

Nieprzemijającą wartość pracy Pilcha akcentował też doktor medycyny Krzysztof Brożek, dziękując za piąty rocznik „Pamiętnika Ustrońskiego”: „Jest to jeszcze jedna pozycja, która przedłuża Pana życie. To trwały dorobek, który umacnia Pana »być«, gdy wszyscy wokół chcą »mieć«. Ci drudzy umierają razem ze swoimi dobrami materialnymi”. Natomiast Danel w nekrologu (GZC 1995, nr 42) zwrócił uwagę na inny aspekt: „W przyszłości historyk z Gojów będzie znany głównie z tego, co napisał, to naturalne. Ale w pamięci Jego przyjaciół pozostanie przede wszystkim jako wspaniały, prawy człowiek. […] wyświadczył ludziom wiele dobra; znacznie więcej, niż od nich doznał. I to jest bodaj najważniejszy powód do wdzięcznej o Nim pamięci”.

Istotnie, osoby mające bliższą styczność z Pilchem podkreślały, że na autorytet zasłużył sobie nie tylko osiągnięciami oraz imponującą – jak się mawia na Śląsku – robotnością, lecz także uczciwością, życzliwością i pogodą, tolerancją i wielkodusznością, a zarazem prawdomównością i wiernością sobie. Do osób tych należał muzealnik, polonista i działacz kulturalny Jan Krop z Wisły, który w „Kalendarzu Ustrońskim” na 2009 rok wspominał:

Wszystkie lata znajomości pozwoliły mi wyrobić sobie ostateczne przekonanie, że był to człowiek cichy, skromny, często niepozorny, ostrożny w słowach, lecz nader dociekliwy w myślach, systematyczny i pracowity, stroniący od konfliktów. […] W czasach PRL żył własnym życiem, nie zajmując się polityką. Ale pewne dawne zasady trwale go ukształtowały. Był mocny oraz jednoznaczny w postępowa­niu, a nade wszystko – spolegliwy.

Przymioty ducha Pilcha – też jakby rekapitulując jego życie, choć niemal 35 lat przed zgonem – eksponował również Oszelda (GZC 1961, nr 29):

[B]ył zawsze człowiekiem postępowym w szlachetnym tego słowa znaczeniu. Walczył, jak mógł i umiał, o prawdę. Szukał jej w codziennych zmaganiach z twardym losem. […] Zaprzyjaźniony serdecznie z Janem Wantułą szedł jego ścieżkami jako samouk, jako badacz przeszłości ziemi, którą ukochał tak bardzo, szukając zaspokojenia swych potrzeb serca w pracy społecznej, w której widzimy go zawsze pełnego zapału i poświęcenia. […] na skutek choroby […] nie stał się biernym, zapatrzonym wyłącznie w siebie i swoje troski. Pozostał tym, kim był – entuzjastą, pełnym wiary w człowieka, w jego postęp, w jego twórczą, choć trudną, drogę.

Z owego niełatwego optymizmu publicysta i działacz polityczny Wilhelm Szewczyk uczynił kluczową cechę charakteru i światopoglądu bibliofila z Gojów, konstatując w „Dzienniku Zachodnim” (1987, nr 300) w recenzji jego monografii „Siły” oraz Szkoły Podstawowej nr 2 w Ustroniu: „Obie te prace, które były dla mnie lekturą wręcz pasjonującą, pozwoliły mi […] nazwać pisarstwo Józefa Pilcha wiedzą radosną. Nawet bowiem tam, gdzie opisywał on nieszczęśliwe lub dramatyczne losy swoich ziomków lub poszczególne fragmenty dziejów […], pozostawiał wrażenie głębokiej wiary w przetrwanie wciąż na nowo rodzących się wartości ziemi cieszyńskiej. I taki jest sens jego wiedzy radosnej”.

Na ostatniej stronie listu od wdowy po Targu z 1973 r. redaktor „Pamiętników Ustrońskich” z nieznanych powodów zanotował dewizę: „Zadaniem wszystkich nauk jest odciągać człowieka od zła, kierować umysł ku większej doskonałości”. Niewątpliwie wymagał tego od historii, którą uznawał za magistra vitae; niemniej owo hasło trzeba rozpatrywać w kontekście pędu Pilcha do samokształcenia, pojętego nie tylko jako edukacja, przyswajanie wiedzy, lecz także jako formowanie osobowości. Nic dziwnego, że działacz kultury Jan Ryś w 1991 r. pisał: „Pan Pilch zechce przyjąć gratulacje za otrzymanie Sowy Beskidów. Przy okazji proponuję umieszczenie w bibliotece hasła: SEMPER IN ALTUM [zawsze wzwyż], które Pan Józef stosuje konsekwentnie przez całe swoje cenne i wartościowe życie”. Do wspinania się duchem pobudzał też innych, o czym nadmieniła w liście Gabriela Kotschy pół roku przed śmiercią adresata: „Nie zmarnował Pan swego czasu i nadal jest aktywny, potrzebny ludziom, bo Pan ich prowadzi w lepsze, ciekawsze życie. To wielka sprawa porwać za sobą ludzi do szlachetnych czynów, bez liczenia na jakieś osobiste zyski”.

Zasygnalizowane dotąd motywy wiedzy radosnej, znaczenia pojedynczego kłosa oraz podźwigania człowieka w jego człowieczeństwie zbiegają się w późnym tekście Oszeldy (GZC 1996, nr 8):

Wierzę, że postawa „być” harmonijnie zestrajać się będzie z postulatem prof. Antoniego Gładysza […]. Przeprowadzał on kiedyś w Ustroniu badania socjologiczne, które zamknął w uogólniającym stwierdzeniu, że „system upowszechniania kultury musi być przebudowany, oparty nie na odgórnych i dotowanych nakazach, lecz na odwiecznej motywacji społeczno-moralnej i aktywności terenowej”. Ten spontaniczny proces […] w Ustroniu już trwa. […] Mała ojczyzna Wantułów i Pilchów dowodzi, że małe może być nie tylko piękne (E.F. Schumacher), ale także napromieniowane nadzieją „lepszego jutra lepszych ludzi”.

***

Powyższy tekst stanowi skróconą i zmodyfikowaną wersję przedmowy, która znajdzie się w tomie korespondencji Józefa Pilcha.