Czytelnia

Redaktor działu „Wiara” z „Tygodnika Powszechnego”, Piotr Sikora, przytacza statystki dotyczące tematu, który, jak można sądzić z nazwy, jego dział obchodzi najbardziej. Wynika z nich – co pewno nie dziwi – że ludzi przyznających się do chrześcijaństwa w pokoleniu urodzonych po 1997 jest znacznie mniej niż w pokoleniu 1965 roku. Ale jeśli mowa o wierze w Boga w szerokim sensie, to okazuje się, że liczby są odwrotne: u młodych 64%, a u starszych 55% przyznaje, że zakłada istnienie jakiejś Siły Wyższej. Zachowując należny dystans do badań statystycznych, zastanawiamy się – czy nie jest to czasem oznaka obserwowanej dzisiaj potrzeby religijności, którą da się, choć może na razie punktowo, wyczytać ze współczesnej literatury? Ks. Andrzej Draguła z „Więzi” powiada, że „Świat postchrześcijański jest bardziej religijny niż nam się wydaje. Odczarowanie świata nieuchronnie prowadzi do jego ponownego zaczarowania”. A Justyna Nowicka z tych samych łamów dopowiada:

„Mistyk przyszłości” będzie dowartościowywał życie świeckie. Będzie traktował swoją duchowość nie jako pojedyncze, zewnętrzne akty religijne, lecz jako spójną całość wynikającą z chrześcijańskiej tożsamości. Będzie się modlił nie tylko pośród codziennej krzątaniny, lecz także modlił codziennością.

Coś musi być na rzeczy. Coś wisi w powietrzu.

***

O podobnych sprawach pisze też Hubert Czyżewski na łamach „Kultury Liberalnej”, w ciekawym szkicu osnutym na kanwie niedawnych książek Chantal Delsol, ks. Tomáša Halíka i Tomasza P. Terlikowskiego o „końcu świata chrześcijańskiego”. Czyżewski – z którym przeprowadziliśmy rozmowę do poprzedniej „Sumy” – pokrótce omawia te trzy nowe prace, dostrzegając w nich podobne przesłanie: odpowiedzią na kryzys chrześcijaństwa jako religii ma być chrześcijaństwo jako duchowość, duchowość autentycznie przeżyta, napędzana wewnętrznym przekonaniem i wystrzegająca się zewnętrznych podpórek. Szkic warto przeczytać przede wszystkim dla dających do myślenia komentarzy autora problematyzujących, niuansujących omawiane kwestie.  Czy problematyzuje i niuansuje on jednak w dostatecznym stopniu? I czy nie jest zbyt pewny słuszności swojej interpretacji sedna chrześcijaństwa gdy pisze, że „przecież od samego początku nie o to [a więc nie o istnienie «chrześcijańskiego świata»] w tym wszystkim chodziło”. Być może jednym z problemów tych dyskusji jest właśnie uproszczenie: uproszczenie chrześcijaństwa i uproszczenie historycznych i społecznych procesów, którym podlegało i podlega. Co jeśli spraw tych nie da zamknąć się ani w szkicu, ani w książkowym manifeście (czy nawet trzech różnych manifestach), i potrzeba głębszych i siłą rzeczy bardziej fragmentarycznych dociekań: teologicznych, historycznych, społecznych. Szkic Huberta Czyżewskiego i omawiane przez niego książki z pewnością prowokują jednak wiele ciekawych pytań.

***

Najciekawszymi chyba rubrykami współczesnej prasy są rozmowy i wywiady. Bo zestawiać publicystykę z rozmową, to jak zestawiać koncept wyobrażonego człowieka z żywym człowiekiem. Bierze się to może stąd, że za tekstem stoi zwykle zamiar i idea, a za odpowiedzią na pytanie przeżycie i autentyczność. Jeśli się więc rozczytać w rozmowach , dużo można wybrać tych polecenia godnych. „Wyborcza” w ostatnim roku tylko opublikowała świetne rozmowy z Agatą Bielik-Robson, świętej już pamięci Pawłem Śpiewakiem, wspomnianą już gdzieś na tych łamach rozmowę z Janem Klatą czy z Andrzejem Lederem. Wszystkie one są dobre także dlatego, że niuansują rzeczywistość, która w swej prostej interpretacji narzuca nam się za pośrednictwem internetów i wszystkich innych sieci, które nas codziennie i coraz bardziej oplatają.

Polityka tożsamości – mówi Agata Bielik-Robson – w której dziś w dużej mierze uczestniczy feminizm antyliberalny, opiera się na języku ofiar, na języku wiktymizacji, a ja chciałabym ludzi przekonać, że permanentne myślenie w kategorii opresji nie jest dla nas wcale dobre; że dzielenie świata na ofiary i oprawców jest krótkowzroczne, bo właśnie – absolutnie dzielące. [https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28170681,agata-bielik-robson-dla-tozsamosciowej-lewicy-rozmowa-jest.html]

Dla mnie jedną z najbardziej nieakceptowalnych tendencji na świecie – powiada Paweł Śpiewak – jest ta do psychoterapeutyzacji wszystkiego. W Ameryce zapytano mnie kiedyś, na ilu psychoterapiach byłem. „Na żadnej”. Patrzyli jak na barbarzyńcę. Nie czułem, żeby mi to było potrzebne, czułem, że muszę sam ze sobą pracować, nie będę szukał kogoś, kto za mnie to wykona. [https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29251425,prof-pawel-spiewak-nigdy-nie-bylem-na-psychoterapii-musze.html]

W uczciwej rozmowie – dodaje Jan Klata – próbuję zrozumieć argumentację drugiej strony, następnie staram się powtórzyć tę argumentację, zapytać, czy dobrze zrozumiałem, a potem dopiero mówię, z czym się nie zgadzam. Na tym polega sztuka logicznego myślenia. A to jest już właściwie u rzesz polskiej inteligencji różnej maści niespotykane. Przeciwnika trzeba skancelować, nie trzeba i nie wolno z nim uczciwie dyskutować, jako że jest przeciwnikiem. Nie zadaję sobie trudu zrozumienia czyjegoś poglądu, skoro jego poglądy mnie obrażają. A zatem ma ich nie być i tego człowieka też ma nie być. [https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29651453,jan-klata-plemie-canceli-kontra-plemie-inceli-zaorac-lewaka.html#S.embed_article-K.C-B.1-L.3.zw]

Te dzieci – relacjonuje Andrzej Leder – i teraz głównie myślę o dzieciach klasy średniej, spędzają dużo czasu w szkole, potem są na zajęciach jednych, drugich, rodzice są w ich życiu stosunkowo mało obecni. A tym, co formatuje ich pragnienia, marzenia i zachowania, jest przede wszystkim świat z ekranów, który opowiada im te wszystkie zestandaryzowane, zalgorytmizowane historie – masz mieć taki wygląd, takie cycki, takie mięśnie, takich znajomych, takie zainteresowania. To niesłychanie ogranicza. Nie mówiąc już o tym, że dzieci siebie nawzajem skutecznie inwigilują i pilnują, na ile te „standardy” są wdrażane. [https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29846281,leder-a-jesli-depresja-mlodych-to-forma-buntu-przeciwko-takiemu.html?cta=1pbox-2hd-3noac-5Standard2023v5NW]

Prawda, że nie najgorszy obraz człowieka myślącego wyłania się z tych rozmów? Nie słuchajmy szumu świata. Słuchajmy ludzi, ludzie są mądrzy.

***

Jakiś paradoks tkwi w tym, że przy spadającym ponoć nieustannie odsetku ludzi czytających – o czym raz po raz informują raporty i analizy – coraz więcej dyskutuje się o czytelnictwie. Czasem nawet są to dyskusje, które potrafią wyjść poza narzekanie, że przeciętny Polak czyta jedną książkę rocznie albo rozważania, jakie to przyszłe konsekwencje przyniesie ów żenujący wynik – bo tutaj, umówmy się, jedna czy dwie książki więcej na głowę świata nie uratuje, a pozostaje jeszcze pytanie o jakość czytanej literatury. Jednak wyłaniają się z tych dyskusji, jak się rzekło, także inne wątki. Na przykład wątek pod tytułem – po co się czyta? No właśnie po co?

Niedawno powiedziałam w filmie, że nie podobała mi się „Opowieść o dwóch miastach” Dickensa – mówi jedna z sióstr, które prowadzą znanego czytelniczego bloga. – Pojawiło się sporo głosów o tym, że nie mogę oceniać klasyki literatury. Niby dlaczego? To nie jest przecież tylko ocena książki, wyraźnie zaznaczyłam, że niczego ta książka we mnie emocjonalnie nie wywołała. A to dla mnie ważne. [https://wyborcza.pl/7,75517,29801568,szlysmy-w-ciemno-jak-zuza-i-tola-zbudowaly-najpopularniejszy.html]

Podoba mi się, że coraz więcej osób chce rozmawiać o książkach – powiada z kolei Iga Świątek, która, jak się okazało, jest także zapaloną czytelniczką. – Myślę, że to bardzo dobry temat do rozmowy, ułatwiający nawiązywanie relacji, zwłaszcza młodym ludziom. Rozmowa o tym, co przeczytaliśmy, zawsze jest rozmową o naszych emocjach, a przecież nie jest łatwo o nich mówić tak na co dzień. […] Nadal lubię, gdy książki wzbudzają we mnie silne emocje. [https://wyborcza.pl/7,75517,29670777,czytaj-z-iga-swiatek.html]

Otóż okazuje się, co poświadczają poza powyższymi także bardzo liczne inne wypowiedzi, że czytające kobiety doceniają w lekturze przede wszystkim ów wymiar emocjonalny. Może to wcale nie odkrywcze i może zawsze tak było, jeśli się pomnie popularność francuskich romansów w XIX wieku. Lecz jakże różne są to motywacje od takiej na przykład – nieprzypadkowo chyba zaprezentowanej przez mężczyznę:

Uważam, że czytanie daje największą przyjemność i pożytek, kiedy staje się uzależnieniem; niemal fizjologiczną koniecznością, za którą stoi nienasycony głód… Nie literatury, ale rzeczywistości, gdyż ta najpełniej dostępna jest człowiekowi w języku. A szczególnie w tej jego postaci, którą nazywamy literaturą – to najdoskonalsza technologia przedstawiania świata przeżywanego, rozumianego i tworzonego przez człowieka. [https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29632306,ryszard-koziolek-odbierajac-corce-powiesc-sienkiewicza-maciej.html]

Od wzorców lekturowych do charakterystyki określonych przez płeć predyspozycji? Czemu nie. I powracający do znużenia temat czytelnictwa jest przecież także narzędziem poznawania rzeczywistości.

***

Serdeczni koledzy z „Pressji” w dwa lata po wybuchu pandemii, w roku wybuchu wojny – proponują czytelnikom numer o nadziei, zatytułowany jednak niebanalnie i z lekka prowokująco „BEZNadzieja POSTChrześcijańska”. Ale właśnie owe „bez” i „post” są tu raczej jedynie rybkami, które mają złapać haczyk, dla tych co o nadziei w kościółkowym żargonie niekoniecznie chcieliby czytać. W rzeczywistości bowiem jest jedną wielką apologią świata stworzonego w iście chestertonowskim stylu. Piórem między innymi Konstantego Pilawy, Piotra Kaszczyszyna czy Michała Gołębiowskiego kreślą „Pressje” marszrutę prowadzącą od szybkiego, frustrującego życia w konsumpcyjnych lewiatanach współczesności w kierunku prostego życia blisko natury. A przewodnikami są im Andrzej Bobkowski, ksiądz Kaczkowski i wielu wielu innych, nie pomijając Ewangelistów.

Poprzez radosne czerpanie z tego, co materialne – czytamy w artykule Katolicki hedonizm – z peryferyjnych krajobrazów, prostoty rowerowej jazdy, piękna ukrytego w codziennym krajobrazie, włóczęgostwa pośród betonowego gąszczu miasta – możemy otwierać się na działanie łaski, która przychodzi ostatecznie spoza nas, ale wkracza w to, w czym na co dzień jesteśmy zanurzeni.

Piękny to obrazek i pociągający, aż można się zastanowić, czy nie nazbyt piękny skoro odnosi się bądź co bądź do „padołu łez”.

***

Dużo mocniej aurą wojennej Europy przesiąknięty jest najnowszy (pochodzący z końca 2022 roku) numer magazynu „Czterdzieści i cztery”, już choćby przez samą obecność ukraińskich autorów, świadków rosyjskiej napaści (Oleh Kindij, Mychajło Dymyd). Ale wychodząc od jednostkowych doświadczeń wychodzą Czwórki – swoim stałym zwyczajem – do nakreślenia jakiejś wielkiej, teologicznej perspektywy tego, co się dzieje ponad szczękiem broni. Osią tej perspektywy jest w tym przypadku dychotomia pomiędzy rosyjską „teologią polityczną świata rosyjskiego” a tym, co w swoim tekście Michał Łuczewski określa mianem „słowiańskiej teologii politycznej”. Agon ten jest głębszy i dawniejszy niż początki nauk geopolitycznych. Jego wyrazicielami, sprzed blisko dwóch wieków, okazują się postacie pozornie bliskie światopoglądowo – Michaił Bakunin i Juliusz Słowacki. Pozornie, bo obaj występowali przeciwko złu caratu, ale już recept na pokonanie tego zła szukali zupełnie, gdzie indziej.

Polski i rosyjski anarchista zgadzali się, że przemoc cara nigdy nie była święta, lecz pozostawała demoniczna. Nie oznaczało to jednak, że Słowacki chciał stanąć po stronie Bakunina. Różnica między nimi polegała na tym, że Bakunin dawał się porwać wizjom przyszłej krwawej przemiany świata, podczas gdy Słowacki widział, że car już umarł. Przemoc nie fascynowała autora Kordiana, widział, że nic – prócz śmierci i cierpienia – za nią się nie kryje. Owszem, na ludobójstwach i męce niewinnych ciał tworzą się wspólnoty polityczne. Polskę według Słowackiego ukonstytuowały bunty chłopskie, hajdamacczyzna czy rabacja. Ale nie oznacza to, że mamy stać się narzędziem przemocy i stać się nowym Pugaczowem, który Szczęsnemu Felińskiego bardzo przypominał Bakunina. Stąd Słowacki dystansował się od rosyjskiego myśliciela, który „w białych rękawiczkach i z uśmiechem na ustach ścinałby toporem głowy despotów, jak gdyby to była zabawa salonowa”.

Dzisiejszą ukraińsko-rosyjską, słowiańską wojnę także należałoby zobaczyć może inaczej, niż według logiki działań militarnych, niż poprzez liczę ofiar czy wartości dostarczonej broni. Może należałoby dostrzec, że w konflikcie nie ma wygranych i przegranych, a jedynym prawdziwym jego zakończeniem może być tylko przerwanie cyklu przemocy. W tym duchu kreśli Michał Łuczewski program owej słowiańskiej teologii politycznej.

Ale przemoc apokalipsy nie jest zsyłana przez Boga, Bóg pośród końca czasów daje swym żołnierzom uspokojenie i wytchnienie. Dla Słowackiego jedynym królem, królem nad królami, jest Bóg i Mesjasz, Jezus Chrystus. Wszystkie moce i zwierzchności, wszyscy ziemscy królowie i mocarze zostają przez Niego zdesakralizowani. Ale Chrystus nie panuje w tym sensie, że jest większym mocarzem, który potrafi związać innych mocarzy („Mój król, mój Pan – to nie mocarz żadny, / Ni ten – na którym trzy koron się piętrzy, / Ale duch pierwszy globu – światowładny”), lecz królem, który przychodzi jako „dziecko”, „pasterz” lub „chłopek” („Gdziekolwiek ono dziecko światowładne / Poczuję – klęknę i na twarz upadnę”). W ten sposób autor pokazuje, że przeciwko bogom fałszywym nie mogą wystąpić inni fałszywi bogowie. Może to uczynić tylko Bóg Prawdziwy, którego Królestwo nie jest z tego świata. Nikt przeciw bogu, chyba że sam Bóg! Nikt przeciw Szatanowi, chyba że sam Chrystus! Konfederaci stają się hufcem bożym, wojskiem Chrystusa, militia Christi, i sługami Maryi. Słowacki odwołuje się tutaj do motywu pro patria mori, ale nie chodzi tutaj o konkretny kraj, ale o to, że w tym kraju króluje tylko Bóg. A skoro tak, to jego obywatele walczą nie o ziemską, lecz o Niebiańską Jerozolimę. Jeśli stracą w tej walce życie, staną się męczennikami, a Bóg powoła ich do życia. Wsłuchiwanie się w Słowo, głos nadziei i przebaczenia zmartwychwstałego Boga, to jedyna słowiańska teologia polityczna.