Leopold Kozłowski-Kleinman został pochowany na nowym cmentarzu żydowskim w marcu 2019 roku. Nazywano, go ostatnim klezmerem. Ale był kimś więcej, człowiekiem, jednym z nielicznych, noszących w sobie kulturę, która została eksterminowana. Przeszedł przez obozy koncentracyjne, i przez partyzantkę, i przez polsko-radziecką armię – wszędzie tam grał na akordeonie, śpiewają umierającym i prowadzonym na śmierć.
Niemcy kazali nam stworzyć małą orkiestrę, graliśmy na bramie wychodzącym do pracy w kamieniołomach. Oni wiedzieli, że wielu z nich tego dnia nie wróci. I w tej muzyce znajdowali pocieszenie.
Po wojnie znalazł się w Krakowie, i trafił na Kazimierz.
Kozłowski – czytamy w artykule wspomnieniowym w „Słowie Żydowskim” – usłyszał o żydowskiej dzielnicy i zapragnął ją zobaczyć. Pojechał i ujrzał opuszczone domy, okna bez szyb, wszystko zniszczone i głuche, smutne; ciszę, złą ciszę. Poszedł znów do kwatery, założył galowy mundur, wziął akordeon i wrócił na Kazimierz. Usiadł na środku ulicy Szerokiej, na jakiejś rozbitej skrzynce, i zagrał „Mein Jidisze Mame” („Moja Żydowska Matka”) i „Miasteczko Bełz”.
W kolejnych dziesięcioleciach był znanym kompozytorem, organizatorem zespołów i festiwali, doradcą i mistrzem dla uprawiających żydowską muzykę, lecz wciąż przede wszystkim klezmerem. Dołożył piękną cegiełkę do polsko-żydowskiej kultury naszego kraju. Nie jako pierwszy. Czy jako jeden z ostatnich?
*
5 kwietnia 2019 roku w wieku 92 lat zmarł Sydney Brenner, jeden z pionierów biologii molekularnej – może ostatni z tamtego pokolenia; „enfant terrible biologii molekularnej”, jej „szara eminencja”. Mentor i wzór dla bardzo wielu.
Urodził się w Południowej Afryce jako syn biednych imigrantów. Jego ojciec był Litwakiem; nie potrafił czytać i trudnił się reperowaniem butów. Od dzieciństwa wyróżniający się intelektem i pasją do książek, zaczął studiować medycynę w wieku 15 lat. Studia skończył w zbyt młodym wieku, by zgodnie z prawem zajmować się praktyką lekarską. Poświęcił się więc badaniom w laboratorium – miało to być zajęcie tymczasowe, okazało się stałe. Wkrótce przyjechał na stypendium do Oksfordu – nie było to wtedy centrum biologii molekularnej, ale stamtąd łatwiej już było dostać się do Cambridge, Cold Spring Harbour, Paryża czy Caltech, gdzie tworzyły się zręby nowej dziedziny. Jako współpracownik Francisa Cricka, Matthew Meselsona czy François Jacoba brał udział w wielu pionierskich eksperymentach.
Zwykle przychodził do pracy koło 12, pracował do późnych godzin po północy. Był pracowity w laboratorium, ale też lubił rozmawiać (i mówić!). Przez znaczną część swojej kariery blisko współpracował z asystentką Leslie Barnett (1920-2002) – której również należy się tutaj hołd, wszak i bez niej nie byłoby biologii molekularnej.
Na tym nie kończyły się zasługi Brennera. Nobla – spóźnionego – dostał dopiero w 2002 roku za badania genetyczne na nicieniu Caenorhabditis elegans, który to organizm właśnie Brenner wprowadził do biologii jako jeden z najlepszych modelowych organizmów wielokomórkowych. Miał udział w zakładaniu ośrodków naukowych, w tym w Singapurze. Pisał, jako „wujek Syd”, popularne felietony w czasopiśmie „Current Biology”. W świecie biologii molekularnej znane są jego porzekadła, krążą o nim anegdoty.
*
W kwietniu dobiegł końca remont głównej siedziby łódzkiego Muzeum Sztuki („MS1”), przy ulicy Gdańskiej. Znane zwłaszcza z cennej kolekcji sztuki awangardowej muzeum przygotowało nową odsłonę sławnej Sali Neoplastycznej zaprojektowanej przed laty przez Władysława Strzemińskiego.
*
11 maja bracia Tomasz i Marek Siekielscy opublikowali w Internecie film dokumentalny Tylko nie mów nikomu, wywołując ogólnonarodową dyskusję o przypadkach pedofilii – i krycia pedofilii – w polskim Kościele.
*
20 maja minęła 100. rocznica urodzin Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Dużo się z tej okazji mówi i pisze (w „Czytelni” streszczamy dwa z mnóstwa okolicznościowych artykułów). Tutaj może tylko dwa cytaty – jeden z Herlinga, drugi z Wojciecha Karpińskiego – oba o żonie pisarza, Lidii.
Herling, zapytany, dlaczego mieszka w Neapolu:
Powiem otwarcie i krótko: z pobudek osobistych. Po śmierci mojej pierwszej żony ożeniłem się powtórnie, z neapolitanką. Chciałem żeby przynajmniej ona mieszkała w swoim rodzinnym mieście, skoro ja nie mogłem wówczas mieszkać w moim mieście i w moim kraju. Lidia jest przywiązana do Neapolu, kocha go bardzo. Cała jej rodzina jest z tym miastem związana, łącznie z ojcem, zmarłym w 1952 roku Benedetto Crocem, który był prominentną postacią w historii Neapolu.
Wojciech Karpiński:
Otóż ten dom prywatny został Gustawowi ofiarowany przez panią Lidię Croce. To ona wyrwała go z monachijskiej depresji, to ona dała mu rodzinę, mieszkanie w Neapolu, otaczała opieką jego pisarstwo, rozumiała potrzebę jego „polskiego płuca”, cokwartalnych miesięcznych wyjazdów do Maisons‑Laffitte, do domu „Kultury”, to ona pomagała mu przejść przez chwile, czasem długie, umore nero, melancholii, ona znosiła jego trudne okresy (a — delikatnie mówiąc — on sam nawet nie twierdził, że ma łatwy charakter), to wreszcie ona przekonała go, aby zachował swoje archiwum (kilka razy słyszałem od Gustawa przed laty, że zamierza je zniszczyć) i aby ustanowił Martę, ich córkę, opiekunem swojej spuścizny.
Dzisiaj chciałbym to publicznie i wyraźnie sformułować, co jest dla mnie od dłuższego czasu oczywistością: każdy czytelnik Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego jest dłużnikiem pani Lidii Croce‑Herling. Jeżeli Gustaw mógł przemierzyć swoją Drogę, jeżeli zdołał stworzyć ten Dom, jakim jest jego dzieło — stało się to w przemożnej mierze dzięki niej.
*
Gdyby w 1942 roku w Warszawie odbywał się kolejny Konkurs Chopinowski, to jego laureatem prawdopodobnie zostałby warszawiak, Mieczysław Wajnberg
– zaczyna swoją opowieść o polsko-żydowsko-radzieckim pianiście i kompozytorze znawczyni jego życia i twórczości, Danuta Gwizdalanka. Nie wiadomo dokładnie, kiedy się urodził: czy w grudniu – 1918 czy 1919 roku? – czy, jak stwierdza niedawno odkryty w Warszawie dokument, w styczniu – 1919. Tak czy inaczej – obchodzimy właśnie oficjalny Rok Mieczysława Wajnberga, do pary z rocznicą urodzonego sto lat wcześniej wielkiego rodaka, Stanisława Moniuszki.
W 1939 roku Wajnberg przedostał się do Związku Radzieckiego, gdzie zaproponowano mu studia w konserwatorium – ale nie fortepian, tu był już bowiem muzykiem doskonałym, a kompozycję. W ten sposób otrzymujemy Wajberga-kompozytora: autora symfonii, koncertów, sonat, lecz także oper i muzyki filmowej (choćby do radzieckiego filmu Lecą żurawie). Jego utwory, do tej pory słabo znane, coraz częściej pojawiają się w repertuarach na całym świecie. Żył w Moskwie do śmierci w 1996 roku. Niedługo przed śmiercią przyjął chrzest w cerkwi prawosławnej.