Ekonomia Robin Hooda

Pewnego dnia, gdy ludzie szeryfa z Nottingham natknęli się na Robin Hooda w głębi Lasu Sherwoodzkiego, ten klęczał przed ołtarzem, słuchając mszy świętej. Robin odczekał do końca świętej ofiary, zanim zaczął walczyć z przeciwnikami. Dawne ballady nieodmiennie ukazują Robina jako pobożnego i wiernego katolika, skrupulanta na punkcie czystości, o którym mówiono, że słucha trzech mszy każdego dnia przed śniadaniem. W rzeczy samej, wesoła kompania Robina miała według opisów przestrzegać quasi-monastycznej reguły. Mieli wspólną sakwę z pieniędzmi. A według szesnastowiecznej sztuki Upadek Roberta, Earla Huntington opartej na dawniejszych balladach, składali nawet śluby czystości: „Po trzecie, druhowie Robin Hooda/ W Sherwood, nie łączą się z wdową, żoną czy panną/ Lecz solidną pracą oddalają pożądliwe myśli”.

Niemniej jednak Robin pasjami ograbiał opatów i przeorów bogatych, feudalnych klasztorów Anglii: „Co z bogatych skrzyń opatów i pełnych chłopskich spiżarni,/ nieraz brał, to rozdawał biedocie”. Owe klasztory praktykowały pewną formę ubóstwa – własność była w nich wspólna, każdy mnich dostawał ze wspólnych zasobów tylko tyle, ile potrzebował – niemniej jednak zbiorczo jako instytucje plasowały się pośród bogatych posiadaczy ziemskich, a ich opaci i przeorzy byli wpływowymi panami.

Klasztory wspierały biednych, tworząc swego rodzaju system zabezpieczeń socjalnych (istotnie, rozwiązanie klasztorów przez Henryka VIII miało doprowadzić do kryzysu społecznego). Jednak dla Robin Hooda stały one po stronie bogaczy, którzy zawłaszczają nieuczciwy procent plonów uzyskiwanych przez chłopów. Jedyni zakonnicy, którzy zdawali się odpowiadać Robinowi, to członkowie zakonów żebraczych, tacy jak Braciszek Tuck; byli oni wyznawcami nowej interpretacji religijnego ubóstwa, wedle której należało unikać nie tylko prywatnej, lecz także wspólnej zamożności.

Świat opisany w balladach o Robin Hoodzie z XV wieku – gdy system feudalny właśnie upadał w następstwie epidemii czarnej śmierci – niewątpliwie bardzo różni się od naszego świata globalnego kapitalizmu. A jednak postać Robin Hooda może w jakimś sensie prowokować do refleksji nad naszą sytuacją.

Niewypowiedzianą podstawą zachowania Robin Hooda, który zabierał bogatym i rozdawał biednym, była odwieczna chrześcijańska nauka o tym, że rzeczy doczesne zostały dane przez Boga dla dobra wszystkich istot ludzkich. Zasada ta w nowoczesnym nauczaniu społecznym Kościoła katolickiego nosi nazwę „powszechnego przeznaczenia dóbr”, a wcielanie jej w życie jest niezwykle pilne w naszych czasach.

Dla mnie jako mnicha cystersa pogarda Robina dla klasztorów swojego czasu stanowi bodziec do refleksji nas stosunkiem mojej wspólnoty klasztornej, w obrębie której panuje wspólnota dóbr, do szerszego porządku ekonomicznego. Jest to pytanie, które musi sobie postawić każda wspólnota wierzących starająca się żyć tak, jak członkowie wczesnego Kościoła według Dziejów Apostolskich (2:44-45): w jaki sposób możemy oddziaływać z szerszym ustrojem gospodarczym, który nas otacza, bez przyczyniania się do niesprawiedliwości, którą ten ustrój rodzi?

*

Napomnienia Jezusa, by dawać darmo i bez oczekiwania niczego w zamian, wypełniają i doskonalą nauczanie Starego Testamentu. Bóg podarował ziemię całej ludzkości. Dawanie tym, którzy są w potrzebie, jest w związku z tym aktem sprawiedliwości, zwracaniem ubogim tego, co się im należy jako tym, którym Bóg podarował ziemię.

Po nawróceniu Konstantyna, gdy większa część społeczeństwa stała się chrześcijanami i chrześcijaństwo w mniejszym stopniu stanowiło wybór kontrkulturowy, Ojcowie Kościoła wiele uwagi poświęcali napominaniu bogatych chrześcijan, którzy zdawali się tracić z oczu tę zasadę i zatrzymywali bogactwa dla siebie, nie dzieląc się z tymi, którzy są w potrzebie. Święty Bazyli Wielki na Wschodzie i święty Ambroży z Mediolanu na Zachodzie byli szczególnie stanowczy w tej kwestii. I tak Bazyli zwraca się do bogatego mężczyzny ze sceny opisanej w Ewangelii św. Łukasza (12:18), który mówi: „Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!”. Bazyli ripostuje: „Powiedz mi, które dobra są twoje? Skąd je wziąłeś? Czy to ty dałeś im istnienie?”. Zboże, które obrodziło, w rzeczywistości nie należy do bogatego mężczyzny; jest dla tych, którzy go potrzebują. Podobnie św. Ambroży wygłosił kazanie o królu Ahabie, który z zazrości zagrabił winnicę Nabota. W kazaniu tym święty biskup zwrócił się bezpośrednio do bogatych mieszkańców Mediolanu, zadając im wyzywające pytania: „Jak daleko, o bogacze, sięga wasza szalona chciwość? […] Dlaczego odrzucacie towarzystwo, którym obdarzyła was natura, i zawłaszczacie dla siebie dobra natury? Ziemia została ustanowiona jako wspólna własność wszystkich, bogatych i biednych. Dlaczego tylko wy, o bogacze, domagacie się specjalnego traktowania?”. Według Ambrożego roszczenie sobie przez bogatych wyłącznego prawa do owoców ziemi jest niesprawiedliwe, ponieważ dobra te zostały dane całej ludzkości jako wspólna własność.

W świetle tejże nauki Pisma i Ojców Kościoła teologowie scholastyczni poddawali w wątpliwość, czy posiadanie prywatnej własności może być w jakikolwiek sposób uzasadnione.

Święty Tomasz z Akwinu argumentował, że podczas gdy używanie i konsumowanie dóbr zawsze musi być wspólne – w sensie, że każda osoba może użyć bądź spożyć tyle, ile jej potrzeba – system produkcji dóbr może być prywatny, w tym sensie, że każdy może rozporządzać tym, co wyprodukował. W istocie, Tomasz podaje powody, dla których istnienie prywatnej własności w tym ograniczonym sensie sprzyja ładowi i sprawiedliwości społecznej. Uważa on, że człowiek jest skłonny wytrwalej pracować, jeśli jest odpowiedzialny za to, co wyprodukuje. Podaje przykład domu, w którym jest zbyt wielu służących: w takim przypadku niektórym z nich nie będzie się chciało pracować na wspólny rachunek, ponieważ inni będą pracować za nich: „Dlatego, że każdy człowiek więcej dba o to, co jego własne, niż o to, co wspólne dla wszystkich lub dla wielu, gdyż unikając pracy zostawia innym troskę o dobro wspólne, jak to się dzieje tam, gdzie służba jest bardzo liczna” [S. Th., II-II, q. 66, a. 2, tłum. F. W. Bednarski OP]. Doświadczenie socjalistycznych reżimów dwudziestego wieku potwierdza rozeznanie świętego Tomasz w tej kwestii.

Tomasz przekonuje również, że tam, gdzie jest własność prywatna, panuje większy porządek, natomiast komunizm rodziłby zamęt. Te stwierdzenia zdają się opierać na założeniu, że ludzkie potrzeby są łatwiej dostrzegane i spełniane, gdy każda poszczególna osoba jest odpowiedzialna za to, co wyprodukuje.

Niemniej jednak święty Tomasz uważa, że używanie dóbr musi pozostać czymś wspólnym. Rozumie on przez to, że sprawiedliwość wymaga, by każdy człowiek zachował jedynie to, co potrzebne mu jest do przeżycia i spełnienia swojej roli w społeczeństwie. Człowiek, który pełni rolę reprezentatywną w społeczeństwie (na przykład władca) będzie potrzebował pewnego splendoru, ale nawet tu dopuszczalna zamożność ma swoje granice. I każdy powinien oddawać tym, którzy są w potrzebie, wszystko to, co jest mu zbędne. To jest właśnie owa zasada znana w katolickiej teologii pod nazwą „powszechnego przeznaczenia dóbr”.

Konsekwencją tej zasady jest to, że gdy ktoś znajdzie się w nagłej potrzebie, może, bez popełniania grzechu kradzieży, wziąć jakieś dobra od tych, którzy mają więcej, niż im potrzeba. Na tym opiera się „Zasada Robin Hooda” pozwalająca na „kradzież” bogatym i rozdawanie biednym. Nie jest to prawdziwa kradzież, jeśli ubodzy są w rzeczywistej potrzebie, a bogaci żyją wśród prawdziwego nadmiaru. W Nadrenii taka „kradzież” nazywana jest fringsen od nazwiska kardynała Fringsa, arcybiskupa Kolonii, który polecał swoim wiernym, umierającym z zimna po zakończeniu drugiej wojny światowej, „kraść” węgiel z bocznic przedsiębiorstw kolejowych.

Nowoczesna nauka społeczna Kościoła katolickiego, począwszy od papieża Leona XII w XIX wieku, rozwinęła zasadę powszechnego przeznaczenia dóbr i zastosowała ją do problemów współczesnej ekonomii. Tak na przykład papież Pius XI uważał, że państwo ma obowiązek regulować własność prywatną w taki sposób, by wyrównać niesprawiedliwy podział dóbr. „Państwo zaś – pisał w 1931 roku – dostrajając własność prywatną do potrzeb ogółu, nie wyświadcza posiedzicielom prywatnym przysługi wrogiej, lecz przyjazną. Tym bowiem sposobem zapobiega skutecznie, aby własność prywatna, której Stwórca natury w swej Opatrzności udzielił jako pomoc życiową, nie doprowadziła do stosunków nieznośnych i sobie tym samym grobu nie wykopała” [Encyklika Quadragesimo Anno, tłum. polskie za: Wiadomości Diecezjalne, Katowice, nr 6 (1931), str. 63-81]. W 1952 roku papież Pius XII nauczał, że zasada powszechnego przeznaczenia dóbr wymaga, by zamożne państwa przyjmowały imigrantów z krajów ubogich, którzy znaleźli się w potrzebie.

Samo sformułowanie „powszechne przeznaczenie dóbr” zostało stworzone przez Sobór Watykański II: „Jakiekolwiek byłyby formy własności, dostosowane, zależnie od różnych zmiennych okoliczności, do prawowitego ustroju różnych ludów, to jednak zawsze należy brać pod uwagę powszechność przeznaczenia dóbr ziemskich” [Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et Spes]. Sobór dał do zrozumienia, że w ekonomii zglobalizowanej tradycyjne sposoby realizacji tej zasady mogą w niektórych przypadkach wymagać zmiany. Papież Paweł VI rozwinął to spostrzeżenie w encyklice Populorum Progressio, w której podkreślał, że powiązania, jakie  wytworzyły się pomiędzy ludźmi z różnych części świata, nakładają zobowiązania na tych, którzy żyją w krajach zamożnych. Nie możemy sobie pozwolić na życie w nadmiarze, gdy w biedniejszych częściach świata dzieci umierają z głodu.

*

Kościół katolicki wciąż trwa przy rozeznaniu świętego Tomasza, że ograniczona forma własności prywatnej może być sprawiedliwa, niemniej jednak zawsze głosił, że dla chrześcijanina czymś doskonalszym jest żyć we wspólnotach, w których nie tylko podział, lecz także produkcja dóbr jest wspólna. Zwyczajowo sądzi się, że podczas gdy całkowita wspólnota dóbr może nie być korzystna dla społeczeństwa jako takiego, jest bardzo korzystna dla wspólnot monastycznych. Jako mnisi poświęciliśmy nasze życie na to, by stanowić znak Niebieskiego Jeruzalem, które ma przyjść. Nie żenimy się ani nie wychodzimy za mąż; ślubujemy posłuszeństwo regule i opatowi; wszystko mamy wspólne.

Od samych początków ruchu monastycznego w III w. w Egipcie, uważano, że wspólnota dóbr jest blisko związana z celibatem i posłuszeństwem. Bez wolności od trosk światowych, którą daje celibat (1 Kor, 7:33) i bez dyscypliny, jaką daje ślub posłuszeństwa, wspólnota dóbr nie byłaby korzystna. Również bez wspólnoty dóbr i troski o to, by nie gromadzić nadmiarowych bogactw, celibat i posłuszeństwo uległyby rozluźnieniu. Jedna z rzeczy, które fascynują mnie w takich wspólnotach, jak Bruderhof [protestancka wspólnota założona w 1920 w Niemczech przez anabaptystę Eberharda Arnolda, aktywna przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych; praktykuje wspólną własność, ubóstwo i głosi pacyfizm], jest to, że zdają się one przeczyć tej starej zasadzie, posiadając poszłuszeństwo i wspólnotę dóbr, lecz rezygnują z celibatu.

Moja własna wspólnota klasztorna, opactwo Heiligenkreuz w Austrii, żyje według reguły świętego Benedykta z Nursji. Święty Benedykt jest stanowczy.

Tę zwłaszcza wadę [tj. przywiązanie do własności prywatnej] należy w klasztorze wykorzenić: Niech się nikt nie ośmiela cokolwiek dawać lub przyjmować bez pozwolenia opata, ani czegokolwiek posiadać na własność, choćby najmniejszej rzeczy, ani książki, ani tabliczek do pisania, ani rylca, niczego w ogóle. Mnisi nie mają przecież prawa rozporządzać samodzielnie nawet własnym ciałem i własną wolą, a wszystkiego, co niezbędne, oczekują od ojca klasztoru. Każdemu tylko to posiadać wolno, co mu opat sam dał lub na co mu pozwolił. Wszystko dla wszystkich powinno być wspólne i niechaj nikt niczego nie nazywa swoim ani za swoje nie uważa. Gdyby się okazało, że ktoś przywiązał się do tej szkaradnej wady, należy takiego brata raz i drugi upomnieć. Jeśli się zaś nie poprawi, podlega karze. Napisane jest: Każdemu rozdzielano według potrzeby (Dz 4,35) [Reguła św. Benedykta, tłum. za portalem opoka.org.pl].

Święty Benedykt pragnie, by jego mnisi żyli z pracy własnych rąk i by hojnie dzielili się swoimi dobrami z ubogimi i podróżnymi. Uznaje, że minisi czasem będą musieli sprzedać swoje wyroby, by kupić za nie inne, których sami nie mogą wyprodukować. Nakazuje im jednak sprzedawać je za ich prawdziwą wartość, tak by celem transakcji była wymiana, nie zysk: „Przy ustalaniu zaś ceny nie trzeba dopuszczać do głosu złej chciwości. Lepiej jest zawsze sprzedawać nieco taniej, niż to mogą czynić ludzie świeccy, aby we wszystkim Bóg był uwielbiony (1 P 4,11)”.

Okazało się – chyba wbrew oczekiwaniom – że formuła życia monastycznego nakreślona przez świętego Benedykta odniosła, jak to się dziś mówi, „sukces ekonomiczny”. Wydajny podział pracy możliwy we wspólnocie składającej ślub posłuszeństwa sprawiał, że klasztory były skutecznymi producentami dóbr. Zasada sprzedaży po niższej cenie niż producenci świeccy okazała się dobrym środkiem przyciągania nabywców.

A jednak w sukcesie tym kryło się niebezpieczeństwo. Wiele klasztorów zdobyło duży majątek i ich pełne spiżarnie miały negatywny wpływ na dyscyplinę mnichów. Problem zyskał na wadze w średniowieczu, gdy klasztory stawały się w coraz większym stopniu integralną częścią ustroju feudalnego. W wielu przypadkach klasztory zaczęły władać feudalnymi posiadłościami – i chłopami pańszczyźnianymi, którzy pracowali na tych posiadłościach. W XI wieku w wielkim francuskim klasztorze Cluny mnisi spędzali prawie cały dzień na modlitwie. Nie żyli już z pracy własnych rąk, jak nakazywała reguła, ponieważ mieli chłopów pańszczyźnianych, którzy pracowali za nich. Jak się można było spodziewać, chłopi mieli nierzadko żal do swoich panów-mnichów, uważając, że zawłaszczają sobie nieuczciwą część dóbr pochodzących z pańszczyzny.

Mój własny zakon, zakon cystersów, został założony po części w reakcji na ten problem. Cystersi pragnęli powrotu do dosłownego posłuszeństwa regule, łącznie z utrzymywaniem się z pracy własnych rąk. Niemniej jednak nawet w zakonie cystersów większa część pracy fizycznej wkrótce zaczęły być wykonywana przez niepiśmiennych „braci konwersów” (chłopów, którzy wstąpili do klasztoru), podczas gdy wykształceni „bracia chórowi” (rekrutujący się spośród szlachty) angażowali się przede wszystkim w pracę umysłową – kopiowanie rękopisów, nauczanie, pisanie traktatów teologicznych – i w częstszą modlitwę formalną. Ponadto, gdy cystersi otrzymywali ziemię pod nowy klasztor, donatorzy często przesiedlali chłopów pańszczyźnianych z tych ziem na inny teren. Klasztor, do którego należę, został założony w 1133 roku, gdy święty Leopold III, margrabia Austrii, oddał część swoich dóbr feudalnych pod nowy klasztor. W lesie za klasztorem wciąż można znaleźć kamienne mury wsi, której mieszkańcy zostali przesiedleni, gdy powstał klasztor. Często zastanawiam się, co mieszkający tam chłopi pańszczyźniani myśleli, gdy musieli opuścić swoje domy. W późniejszych wiekach również cystersi sprawowali władzę nad chłopami mieszkającymi w ich dobrach.

*

Dziś mój klasztor nadal jest w posiadaniu znacznej części terenu, który podarowano nam w średniowieczu, i utrzymujemy się przede wszystkim z drewna, zboża i wina, które rośnie na tym terenie. Kilku mnichów nadal pracuje na roli, ale ze względu na różne potrzeby na przestrzeni wieków, większość mnichów dzisiaj „pracuje” jako proboszczowie w okolicznych parafiach albo (jak w moim przypadku) jako nauczyciele w naszym kolegium teologicznym. To jednak oznacza, że większa część pracy fizycznej, wykonywanej w naszych lasach, winnicach i na polach, pochodzi z pracy naejmnej. Nasi pracownicy lubią cytować dawne powiedzenie: Unter dem Krummstab ist gut leben – „dobrze się żyje pod pastorałem”. Słowa te mają wyrażać przekonanie, że kościelni panowie (których symbolem jest kij pasterski) są pobłażliwsi od panów świeckich. W istocie, staramy się przestrzegać zasad katolickiej nauki społecznej w naszych stosunkach z tymi, których zatrudniamy; płacimy im pensję pozwalającą na utrzymanie itd.

Tak czy inaczej sytuacja ta prowadzi do wielu trudności. Na przykład kiedyś mieliśmy tartak, do którego trafiały drzewa z naszych lasów. Gdyby tartak obsługiwali wyłącznie mnisi, byłby rentowny, ale ponieważ zatrudnialiśmy pracowników najemnych i płacilismy im godną pensję, nasz tartak nie mógł konkurować z przemysłowymi tartakami prowadzonymi przez konkurencyjne firmy. Ostatecznie, po kliku latach strat, zdecydowaliśmy się zamknąć tartak. Była to trudna decyzja, a trudność ta wynikała z naszych powiązań z szerszym ustrojem kapitalistycznym, który nas otacza. Ustrój ten ma swoją dynamikę, przed którą trudno uciec.

*

Zgodnie z zasadą powszechnego przeznaczenia dóbr, wszystkie nadmierne dobra należą, zgodnie z prawem moralnym, do ubogich. Trudność polega jednak na określeniu, które dobra rzeczywiście są „nadmierne”. Ludzkie serce jest przebiegłe i skłonne do samooszukiwania się. Być może łatwiej jest to ocenić wspólnocie niż jednostce. Ale nawet we wspólnotach można znaleźć to, co Eberhard Arnold, jeden z założycieli wspólnoty Bruderhof, nazywał „egoizmem grupowym”.

Moje własne doświadczenie życia w klasztornej wspólnocie dóbr było wyzwalające. Ponieważ otrzymuję wszystko, czego mi potrzeba z klasztoru, mogę swobodnie poświęcić się modlitwie, nauczaniu teologii i moim innym obowiązkom. Obawiam się jednak, że Robin Hood miałby ze mną problem. Chociaż mój klasztor stara się oddawać na dobre cele tak dużą część swoich przychodów, jak to możliwe, my mnisi wiedziemy dość wygodne życie w ciepłych pokojach i przy dobrej strawie. Święty Benedykt wylicza konieczne rzeczy, które mnich powinien otrzymać od opata: dwa płaszcze, dwa habity, sandały, buty, pas, nóż, pióro, igłę, hustkę, tabliczkę do pisania. Obawiam się, że ja, oprócz płaszcza i habitu mam także kurtki, marynarki, skarpetki, sprzęt narciarski i tak dalej. Tabliczka do pisania stała się laptopem. Dostaję co miesiąc kieszonkowe na zakup książek, czekoladek i innych luksusowych przedmiotów.

Niemniej jednak – jakkolwiek zapatrywałby się na nas Robin Hood – jesteśmy wdzięczni za dobre rzeczy, które daje nam Bóg. Głównym celem życia monastycznego nie jest nienawidzić dóbr, którymi Bóg obdarza ludzkość, lecz upodobnić się do Chrystusa. Jest czas na post i pokutę, ale jest też czas uczt i używania dóbr ziemskich do wyrażania radości. „Przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: «Zły duch go opętał». Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije. a oni mówią: «Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników»” (Mt 11:18-19).

Pierwsi cystersi musili się tego nauczyć. We wczesnych okresie funkcjonowania klasztoru świętego Bernarda w Clairvaux, mnisi nie chcieli jeść niczego, co dobrze smakowało. Przebywając u nich z wizytą, Wilhelm z Champeaux, biskup Châlons-sur-Marne, pouczał ich, by spożywali jedzenie z dziękczynieniem: „Nie przyniesie wam to szkody, bo dzięki Bożej łasce jest ono dla was odpowiednie. Z drugiej strony, jeśli nadal pozostaniecie nieposłuszni i niedowierzający, będziecie opierać się Duchowi Świętemu, a więc będziecie niewdzięczni za Jego łaskę”.

W dawnych balladach opiewano wystawne leśne uczty Robin Hooda. Tak więc przynajmniej w tym punkcie banita zgodziłby się z biskupem.

Tekst pierwotnie ukazał się w wersji angielskiej, niemieckiej i arabskiej w magazynie internetowym wspólnoty Bruderhof „Plough”. Tłumaczenie na polski za zgodą redakcji „Plough” i autora. Przełożył Marcin Suskiewicz.